79.

365 18 8
                                    

Sobota rano

Obudziłem się w skrzydle szpitalnym dochodziła 10 rano. Spojrzałam na zakrwawioną pościel i bandaż wokół mojej talii. Nie mogłam ich narażać postanowiłam przenieść się do La już dziś. Wyszłam ze skrzydła idąc do swojego lokum. Spakowałam dwie walizki nie wzięła bym wszystkiego bo po co. I tak znając życie Jonathan może w każdej chwili mnie porwać. Obiecał mi wycieczkę i zapewne zrobi wszystko żebym z nim pojechała. Więc raczej długo nie zabawie w La.

Poszłam wziąć prysznic. Po ogarnięciu się owinęłam się ręcznikiem wchodząc do pokoju. W tym samym monecie do środka wszedł Jace razem z Alec'em. Zerknęłam na nich biorąc ciuchy z szafki.

-Wyjeżdżasz? - Spytał zaskoczony Jace

-Tak - Odpowiedziałam zerkając na nich - Ubiorę się i pogadamy - Mówiąc to weszłam do łazienki nakładając bieliznę po czym przygotowane wcześniej ubrania.

Opuściłam pomieszczenie widząc rozmawiających parabatai. Przyglądałam im się chwilę po czym wzięłam walizki ciągnąć je do wyjścia.

-Miałaś zacząć od nowa- Zaczął Alec

-I tak robię, muszę odciąć się od przeszłości - Wyjaśniłam

-Czyli udajesz, że nas nie ma - Prychnął Jace a ja zmierzyłam go wzrokiem

-Jonathan chce żebym wyjechała i może ma rację z resztą nic wam nie grozi - Wyjaśniłam

-A dlaczego nie spojrzysz na siebie chodź raz mogłabyś zostać i.. - Zaczął Alec

-I co? Dać wam zginąć? Właśnie co z Max'em? - Spytałam a ci milczeli

-Cisi bracia nie zdołali go uratować - Upuściłam walizki nie dowierzając w ich słowa

-Nie nie nie - Mówiąc to opadłam na kolana zaczynając płakać

-Rose? - Zaczął Jace

-To moja wina nie pomogłam mu - Załkałam

-Zrobiłaś wszystko co mogłaś powiedział, że ci dziękuję i żebym cię nie obwiniał bo to on chciał złapać Jonathana

Podniosłam się na równe nogi ocierając łzy. Smutek przerodził się w gniew. Ruszyłam na wielki korytarz gdzie zobaczyłam Marise i Roberta.

-To wasza wina! - Warknęłam - Jak mogliście go nie dopilnować to było tylko dziecko! - Krzyknęłam

-Zabił go Jonathan - Zaczęła matka chłopca

-Gdybyś pilnowała syna nie doszło by do tego zastanawiam się jakim cudem prowadzisz jeszcze instytut - Zaczęłam wściekła - Max był mądry i dzielny bardzo ciekawski i uwielbiał....

-Uwielbiał kryminały - Dokończyła Marisa

-Nie, uwielbiał japońskie komiksy, nawet nic o nim nie wiesz co z ciebie za matka?-Warknęłam

-Panno Gold chyba już wystarczy - Zaczął Robert

-Nie Robercie, nie po tym co się stało - Warknęłam zabierając walizki i idąc szybkim krokiem na dziedziniec

Zaczęłam rysować runę a po chwili obok pojawił się portal.

-Nie pożegnasz się - Zaczął Jace

Obróciłam się do niego i Alec'a oraz Isabelle.

-Kocham was ale nie zniosę dłużej tego wszystkiego Izzy jesteś silna dasz radę. Jace opiekuj sie nimi - Mówiąc to spojrzałam na nich z zaszklony i oczami - Alec przepraszam, to powinnam być ja nie max - Po tych słowach Weszłam do portalu lądując w instytucie w Los Angeles 

I TO KONIEC TEJ CZĘŚCI JAK PISAŁAM WCZEŚNIEJ JEŚLI CHCECIE DRUGĄ CZĘĆ I KONTYNUŁACJE TEJ HISTORI NAPISZCIE W KOMENTARZACH

Nocna ŁowczyniWhere stories live. Discover now