Rozdział 18 Telefon od Matta

7 2 0
                                    

W Poppies Kitchen popołudniami zawsze był ruch, więc ciężko mi było znaleźć wolne miejsce na parkingu. Gdy nareszcie udało mi się zaparkować, ruszyłam do wejścia.

Poppies Kitchen było typowym amerykańskim barem, w którym można było wypić shake czy zjeść, właśnie pizzę. Właściciele, państwo Dale, przyjechali do Ameryki kilkanaście lat temu i wykupili ten lokal, który z opowiadań mojego dziadka, cieszył się świętością w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Pan Dale przyjaźnił się z moim dziadkiem, za nim ten po śmierci babci, nie wyjechał do Kanady, więc często gdy przychodziłam do Poppies ucinałam sobie pogawędkę z miłym mężczyzną.

– Dzień Dobry, Panie Andrew!– Przywitałam się z mężczyzną, stojącym za ladą i ruszyłam do stolika, przy którym z Eliotem zawsze siadaliśmy.

Wnętrze baru było jasne i przestronne. Podłoga wyłożona była czarno białymi kafelkami, a ściany do połowy pokryte były czerwonymi płytkami. Pod dużymi oknami stały czarne kanapy i stoliki, a na środku natomiast stały plastikowe krzesła i stoliki. Sam bar wyglądał jak przed chwilą wyjęty z lat siedemdziesiątych. Dodatkową atrakcją w sobotnie popołudnia były kelnerki i kelnerzy jeżdżący na wrotkach. Wchodząc do Poppies czuło się klimat młodości naszych dziadków czy rodziców.

Kilka chwil później zadzwonił dzwonek nad drzwiami, oznajmiając, że przyszedł kolejny gość, którym okazał się Eliot. Chłopak szybko mnie odnalazł i usiadł na kanapie na przeciwko mnie. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie stresowałam się tym spotkaniem, czułam się zestresowana cholernie, po naszej ostatniej wymianie zdań z chłopakiem.

– Miło cię widzieć, Et. – Powiedział Eliot, zdejmując kurtkę. – Ale nie czas na wymianę uprzejmości, dlaczego jemy pizzę? – Zapytał.

– Chciałabym ci wszystko powiedzieć, ale nie mogę. – Westchnęłam, uciekając wzrokiem od troskliwego spojrzenia przyjaciela. Mimo, że nie odzywaliśmy się do siebie, chłopak wciąż martwił się o mnie, co było naprawdę miłe z jego strony.

– Co podać? – Zapytała kelnerka, podchodząc do naszego stolika.

– Poprosimy dwa shake bananowe i frytki. – Odparł Eliot, podając nasze stałe zamówienie. Dziewczyna zapisała wszystko w notatniku i wróciła za bar. – Jak to nie możesz? – Wrócił do tematu, przybierając zatroskaną minę.

– To jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. Wiem, że między nami ostatnio jest dziwnie, ale naprawdę nie chcę cię w to wciągać, jednak chcę żebyś mi pomógł z jedną rzeczą, tylko proszę nie oceniaj mnie. – Powiedziałam, po czym ciężko westchnęłam, na wspomnienia mnie i Ethana.

– Ether, jesteśmy przyjaciółmi, możesz powiedzieć mi wszystko. – Uśmiechnął się, by zachęcić mnie do mówienia, po czym położył swoją dłoń na mojej.

– Nie byłam dziś w szkole, poniew...– Przerwał mi dzwonek mojego telefonu.

Wyjęłam urządzenie i zdziwiłam się nieco, ponieważ na wyświetlaczu pojawił się numer Matta, który dzwonił do mnie dopiero drugi raz odkąd go poznałam, a za pierwszym tak naprawdę pomylił mój numer z Ethana, ponieważ zapisał moje imię samą literą.

– Muszę to odebrać. – Oznajmiłam, wzięłam płaszcz i wyszłam przed budynek.

Źle się czułam z tym, że zostawiłam chłopaka w środku, choć miałam z nim porozmawiać, jednak fakt, że Matt nie przestawał się do mnie dobijać, bardzo mnie zaniepokoił.

– Cześć Matt. – Powiedziałam do słuchawki. – Coś się stało?

– Porwali Rachel. – Oznajmił zrozpaczony, a ja poczułam jak nogi się pode mną uginają.

– Jesteś w siedzibie?– Zapytałam, a chłopak potwierdził. – Zaraz tam będę. – Rozłączyłam się i włożyłam telefon do kieszeni płaszcza.

Eliot właśnie odebrał nasze zamówienie, a oczy zaświeciły mu się z radości na widok jedzenia. Odchyliłam głowę do tyłu, po czym krzyknęłam wściekle, zwracając na siebie uwagę ludzi na ulicy.

– Muszę iść. – Powiedziałam zaaferowana, podchodząc do stolika.

– Coś się stało? – Zapytał Eliot z widocznym zdziwieniem na twarzy.

– Dokończymy tę rozmowę kiedy indziej. – Uśmiechnęłam się trochę smutno i odłożyłam pieniądze za moje zamówienie na stolik, po czym wyszłam z Poppies.

Nim odpaliłam silnik napisałam jeszcze wiadomość do Ethana, by wziął moją kurtkę, która została w jego samochodzie, po naszych niecodziennych przygodach.

Jeszcze nigdy tak szybko nie jechałam ulicami Hanford. Wiedziałam jednak, że każda sekunda teraz się liczy. Ben musiał szybko ułożyć plan odbicia dziewczyny, a my, członkowie gangu, musieliśmy szybko wdrożyć go w życie.

Zaparkowałam pod siedzibą i wyszłam z samochodu. Gdy miałam zamykać drzwi, co uniemożliwiały mi trzęsące się ręce, zobaczyłam Ethana idącego w moją stronę z moją kurtką w ręku.

– Dzięki. – Uśmiechnęłam się zsuwając płaszcz z ramion. Wrzuciłam go na tylne siedzenie, a następnie ubrałam kurtkę. – Co się właściwie stało? – Zapytałam, sięgając po telefon i papierosy, z kieszeni poprzedniego okrycia.

– Matt i Rachel pojechali za miasto, na randkę czy coś, potem ktoś go ogłuszył, a gdy się ocknął Rachel już nie było, został list. – Wyjaśnił Parker, o dziwo spokojny. Zrozumiałam wtedy, że również muszę się uspokoić, ponieważ zbytnie emocje nie pomagały, a wręcz przeszkadzały w racjonalnym myśleniu. – Chodź, w środku dowiesz się więcej.

Ruszyłam więc z chłopakiem do wejścia. W budynku było już sporo osób, jednak nie dało się nie zauważyć Bena, Sierry czy Petera, którzy przy małym okrągłym stoliku, gorąco dyskutowali nad jakimiś kartkami papieru.

– Ben!– Krzyknął Ethan, zwracając uwagę wszystkich zebranych na siebie.

– Dobrze, że jesteście, podejdźcie tu. – Polecił mój wujek, gdy zobaczył, że stoję za Parkerem.

– Dobra słuchać mnie wszyscy!– Krzyknęła Sierra, a jej głos rozniósł się po pomieszczeniu. – Nie pójdziemy w to wszyscy, z Benem i Peterem, zdecydowaliśmy, że zostaną ci co albo dobrze strzelają, albo znają teren. – Oznajmiła kobieta.

– Zostają Cooper, Parker, O'Kelly młodszy, Powell, Black, Walker, Robson, Smith jeden i drugi, Connor i Anderson. – Powiedział Peter. – W sumie Lewis, też możesz zostać, reszta może już iść, jak coś będziemy dzwonić. – Dodał, mierząc Williama wzrokiem.

Gdy większa część gangu opuściła już siedzibę, zostało nas dwunastka, nie licząc trójki przywódców. Ben machnął ręką byśmy podeszli do stolika, przy którym stał.

– Dobra, do rzeczy plan jest prosty, więc wasz wiek nie stoi na przeszkodzie. – Oznajmił wujek, wskazując głową na nas.

Przełknęłam ślinę, czując narastającą gule w gardle. Czym innym było osłanianie Loyda, dostarczenie przesyłki, zakopanie trupa czy chowanie narkotyków, od tego w czym za chwilę, miałam wziąć udział. Z tego mogła wyniknąć wojna gangów.

– Ben uznał, że damy sobie radę. – Powiedziała Sierra, gdy przywódca ruszył do gabinetu po niezbędne plany. – Mam nadzieję, że wszyscy wyjdziemy cało i nie rozpęta się wojna między nami a The Crips. – Westchnęła i usiadła na krześle obok Petera.

– Dean, zaraz tu będzie, zgarnie jeszcze Pablo i Rogera. – Poinformował Ben, wracając do salonu. – Jak już mówiłem, plan jest prosty, a według mnie wy jesteście najlepsi, by go wykonać. Jutro Rachel będzie z nami, cała i zdrowa. – Uśmiechnął się w kierunku Matta, który nie przypominał tego beztroskiego chłopaka, którego poznałam w warsztacie.

W mojej głowie właśnie rozpętała się batalia myśli i scenariuszy, które mogły się wydarzyć, jednak miałam nadzieję, że najczarniejsze myśli, które przewijały mi się przed oczami, zostaną jedynie wytworem mojej wyobraźni. 

Dark ShadowsWhere stories live. Discover now