Rozdział 1 "Śpij Aniołku?"

31 3 2
                                    

– Pieprzony grat! – Krzyknęłam do słuchawki telefonu, jednocześnie kopiąc w oponę mojego samochodu.

– Podrzuć auto do wujka Bena, on i jego chłopcy na pewno go przywrócą na nogi. – Powiedział mój ojciec po drugiej stronie. – Przynajmniej do czasu, aż nie załatwimy sprawy z serwisem.

– Podeślesz mi numer do pomocy drogowej? – Zapytałam błagalnym tonem.

– Jasne słońce, tylko nie mów mamie, bo chyba mnie zabije za to, że nie załatwiłem sprawy twojego auta. – Zaśmiał się. – Muszę kończyć zaraz mamy spotkanie i widzę twoją matkę na horyzoncie, trzymaj się kochanie.

– Dzięki, pa tato, pozdrów mamę. – Powiedziałam i zakończyłam połączenie.

Wsiadłam z powrotem do pojazdu, gdyż nie uśmiechało mi się stać na wietrze, pogoda tego dnia nie była zbyt przyjemna, jak na wschodnią część kontynentu. Na szczęście, nie minęło kilka chwil, a usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS. Skopiowałam numer, który wysłał mi tata, po czym od razu zadzwoniłam po pomoc.

Po upłynięciu 30 minut samochód spokojnie jechał sobie do warsztatu wujka Bena, więc postanowiłam wybrać się spacerem do pobliskiego Mcdonalda, ponieważ mój nienasycony apetyt na mcnuggets, dawał się we znaki,

Nigdy przesadnie nie dbałam o formę, tym bardziej nie udzielałam się w czymkolwiek związanym ze sportem w Hanford High School, jednak o dziwo jedząc nawet tony fast foodów, wyglądałam znośnie. Może nie jak te wszystkie fotomodelki, jednak spodnie 38 jeszcze jakoś na mnie leżały. Zresztą byłam dość wysoka, więc mogłam jeść więcej, a przynajmniej tak brzmiała moja wymówka przez ostatnie lata.

W fastfoodzie zamówiłam sobie moje ukochane nuggetsy i warpa, po czym w spokoju zajęłam sobie wolny stolik w kącie pomieszczenia, by nie rzucać się w oczy, podczas pożerania tego pysznego jedzenia. Gdy zabrałam się za jedzenie, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Kto nie kocha jeść?

Po skończonym posiłku z mniejszym entuzjazmem musiałam wrócić do domu, co nieźle utrudniał mi fakt, że po jedzeniu lubiłam zrobić sobie drzemkę.

Wraz z rodzicami mieszkałam w bogatszej części Hanford, więc w moje okolice rzadko kursowały miejskie autobusy, były one po prostu zbędne. Sprawdziłam jednak rozpiskę, po czym ze smutkiem stwierdziłam, że muszę wrócić pieszo, co średnio mi się spodobało, gdyż zaczął zapadać zmrok, a nocą w Hanford niektórych miejsc, lepiej... lepiej po prostu unikać.

Owinęłam się szczelnej kurtka, którą miałam na sobie, gdyż wiatr z każdą chwilą wiał coraz mocniej, chłodne jesienne wieczory w Hanford, bywały raczej anomalią, ponieważ w tej części kraju, bywało raczej ciepło.

Idąc chodnikiem, spotkałam ludzi, co poniekąd dodawało mi otuchy, bo raczej nikt nie napada na biednego przechodnia w tłumie. Chociaż w tym kraju wszystko jest możliwe...

Każde miasto posiada tak zwane zakazane rewiry. W Hanford lepiej nie przechodzić wzdłuż Południowej drogi numer 10 obok miejskiego cmentarza, a także dobrze jest unikać niektórych ścieżek w Hidden Valley Parku, nie będę już nawet wspominać o dzielnicy Home Garden, gdzie po zmroku trzeba zostać w domu.

Na 11 ulice, przy której mieścił się mój dom, najszybsza droga prowadziła właśnie przez Hidden Park. Wiedziałam mniej więcej, których uliczek unikać, więc postanowiłam zaryzykować, co oczywiście nie było mądre, jednak moje skostniałe kończyny wolałyby jak najbardziej skrócić sobie drogę, a nie pomagał w tym fakt, że wiało tego dnia, jakby zaraz miał przejść huragan.

Moja pamięć lubi jednak robić sobie ze mnie żarty i musiałam pomylić jedną z alejek, przez co znalazłam się w tej nieco przerażającej części. Przyspieszyłam kroku, mając nadzieję, że nie zostanę napadnięta. Idąc ciemną uliczką, w której latarnie na przemian gasły i ponownie się zaświecały, czułam się nieswojo. Bałam się jednak zawrócić, ponieważ równie dobrze, ktoś mógł iść za mną, byłam więc zmuszona to przejścia dalej, w kierunku wyjścia.

W pewnym momencie usłyszałam dwa kłócące się ze sobą głosy i wiedziałam, że albo będę świadkiem czyjejś śmierci, albo ktoś załatwi mnie. Ręce zaczęły mi się trząść ze strachu, nogi były jak z waty, a na plecach poczułam gęsią skórkę.

– Jak to nie wziąłeś łopaty?! – Krzyknął jeden z nich. – Musimy się tego pozbyć i spadać stąd jak najszybciej. – Powiedział, już nieco ciszej.

– Też mógłbyś raz pomyśleć! Jeśli nie wykonamy zadania, wujek pochowa nas razem z tym trupem. – Westchnął drugi z nich.

– Dobra sprawdzę jeszcze raz tył, może ktoś nie rozpakował przyczepy po ostatnim. – Oznajmił, po czym usłyszałam kroki po suchych liściach, coraz bliżej mnie.

Ciało krzyczało "uciekaj", jednak zachowując resztki rozsądku, chciałam ominąć tych dwoje jak najbardziej bezszelestnie, by nie być zaraz zakopaną obok trupa, z którym mieli problem. Na placach przeszłam w stronę niezapalonej latarni, jednak pech chciał, że ciekawość ludzka, która zresztą jest pierwszym stopniem do piekła, z czym się zgadzam, kazała mi spojrzeć w bok, co też zrobiłam.

Zobaczyłam mężczyznę w kominiarce, przy którego stopach leżało owo ciało, owinięte w byle jaki materiał, z którym mieli problem. Szybko odwróciłam wzrok i zobaczyłam spluwę pistoletu wymierzoną centralnie między moje oczy. Od razu zrobiło mi się gorąco, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Zimny metal dotykał mojego czoła, przez co zaczęło robić mi się ciemno przed oczami.

W głowie zaczęły mi się układać scenariusze, jak będzie wyglądał mój pogrzeb i jaki napis pojawi się na pomniku, „Kochanej Ether, której życie trwało zbyt krótko", a może „Śpij Aniołku"? Gdy człowieka od śmierci dzielą sekundy, całe życie przelatuje przed oczami, od przedszkola po ostatnie szczęśliwe chwile.

– Loyd! Mam tu coś ciekawego! – Krzyknął mężczyzna przede mną w kierunku swojego kolegi.

– O Kurwa. – mruknął, jak wywnioskowałam ów Loyd, stając obok tego z bronią. – Przecież Wujek nas zabije... Miało nie być kolejnych ofiar...

– To, co robimy? Pif-paf czy do siedziby? – Zapytał bez emocji, nie odrywając broni od mojej głowy.

– Weźmy ją do wujka, niech on tym razem znajdzie kogoś innego, kopanie trupów nam nie wychodzi. – Mruknął Loyd, podchodząc do łopaty opartej o drzewo.

Mężczyzna z bronią złapał mnie mocno za ramię i pociągnął w kierunku samochodu. Posadził mnie na tylnym siedzeniu, po czym związał mi ręce i zasłonił oczy jakąś chustką. Nie spodziewałam się, że ów Wujek zwróci mi wolność, po tym, jak magicznie wyczyści mi pamięć, gdyż nie był to Harry Potter, więc zaczęłam odliczać minuty do mojej śmierci. Mimo że byłam ateistką, zaczęłam się modlić o szybki bezbolesny koniec. Wątpiłam jednak, czy ten na górze wysłucha moich próśb, po tym, jak go olewałam...

– Jak się nazywasz? – Zapytał Loyd, po tym jak wraz ze swoim wspólnikiem zajęli miejsca z przodu pojazdu. Czułam się jak bezbronna zwierzyna w czasie polowania, w pułapce bez wyjścia, otoczona myśliwymi z każdej strony.

– Ether. – Powiedziałam cicho, mając nadzieję, że jeśli pójdę na współpracę, nie będą mnie torturować przed śmiercią.

– To droga Ether, znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu i czasie, a że nie lubię strzelać do bezbronnych, w siedzibie zajmie się tym ktoś inny. – Oznajmił jeden z nich, wywołując ciarki na moim ciele.

– Nie strasz jej Ethan. – Westchnął, rzekomy Loyd.

Po dość długiej podróży w niewygodnym pojedzie, znaleźliśmy się prawdopodobnie na miejscu, gdyż auto się zatrzymało. Jak wywnioskowałam, o dziwo byłam w szoku, że w tamtej chwili, potrafiłam cokolwiek wywnioskować, Ethan pociągnął mnie ponownie za ramię, bym opuściła samochód i poprowadził mnie po trawniku do drzwi.

W budynku było ciepło, więc zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Starałam utrzymać się jednak na nogach, by nie zdenerwować, któregokolwiek z nich. Weszliśmy po schodach, po czym mężczyzna posadził mnie na krześle.

– Poczekasz tu na Wujka, bez numerów. – Powiedział Ethan, po czym odszedł, zamykając drzwi na klucz.

Dark ShadowsWhere stories live. Discover now