Rozdział 73. Co można powiedzieć komuś, kogo ojciec umiera?

1.1K 96 133
                                    

Harry ze smutkiem wpatrywał się w puste półki w pokoju Gemmy. Kremowe ściany straciły złote lampki w kształcie gwiazdek, nad łóżkiem już nie zwisały liście paprotki, a z regałów zniknęły książki, albumy, płyty oraz kosmetyki. Wszystkie zdjęcia dawno leżały w kartonie, z szafy, gdzie jako dzieci szukali Narnii, zabrano ubrania, buty, aż w końcu prawie całkowicie zatarto ślad po byłej lokatorce. Został jedynie delikatny, słodki zapach, lecz i on prawdopodobnie w ciągu kilku dni całkowicie wywietrzeje. Wszystkie wspomnienia, chwile spędzone na zabawie, rozmowach, wygłupach kończyły się w tym miejscu, a Harry miał zostać sam na sam ze swoją matką. Gemma już pakowała ostatnie rzeczy do samochodu swojego chłopaka i niewiele brakowało, by również ona zniknęła wraz z wszystkimi swoimi ubraniami.

Tak bardzo skupił się na swoich myślach, że prawie całkiem zapomniał, co chwilę sprawdzać swój telefon, wręcz przez moment był mocno zdezorientowany, kiedy usłyszał muzykę, wydobywająca się z kieszeni swoich dżinsów. Ze zdumieniem ujrzał na ekranie swojego telefonu imię Tomlinsona i ledwie w ostatniej chwili, kiedy King Princess śpiewała już drugi raz I will keep on waiting for your...* przeciągnął palcem, by odebrać połączenie. Dreszcz ekscytacji oraz niepokoju przebiegł wzdłuż jego ramion, niczym porażony prądem, kiedy w końcu wykrztusił ciche, pełne nadziei:

- Louis?

Być może był naiwny, lecz miłość nieco przysłaniała mu pole widzenia i jedynym o czym w tamtym momencie myślał było, że chłopak wciąż go chce. Nawet jeśli był niekompletny, nie potrafił dać mu wszystkiego, czego potrzebował, wciąż mieli szansę. Jednak cisza po drugiej stronie coraz skuteczniej studziła jego zapał, aż całkiem zmazała szeroki uśmiech z twarzy, przetaczając w ostrą nutkę niepokoju w głosie, kiedy powtórzył:

- Louis? Jesteś tam?

- Potrzebuję cię - szepnął Tomlinson, brzmiąc na tak bardzo załamanego i zmęczonego, jak Harry nie przypuszczał, że w ogóle się da. - Błagam. Ja... Wiem, byłem okrutny, ale teraz...

- Gdzie jesteś? Lou?

Kolejne sekundy ciszy były dla Stylesa prawdziwą katorgą i nie zamierzał marnować już ani jednej więcej na stanie bezczynnie. Prawie spadł ze schodów, kiedy biegł w stronę frontowych drzwi, lecz ledwo w ogóle poczuł, jak barierka wbiła mu się w żebra. Był w trakcie zakładania lewego vansa, kiedy szatyn w końcu się odezwał, brzmiąc na jeszcze bardziej rozbitego, niż chwilę wcześniej:

- Szpital świętego Tomasza. Mój... on... Tata... - Louis już nie potrafił stłumić szlochu, jaki na dobre owładnął jego ciałem i nic więcej nie było w stanie przedostać się przez jego ściśnięte gardło.

Harry musiał podeprzeć się o ścianę, by zachować równowagę, kiedy usłyszał te kilka słów, w tamtym momencie brzmiących, jak wyrok.

- Zaraz... Zaraz przyjadę. Spokojnie, Lou, na miejscu mi... Hej! - krzyknął, kiedy nagle, ktoś wyrwał mu telefon z ręki i ujrzał zdenerwowaną twarz swojej matki. Na kilka sekund całkowicie go zmroziło i tylko bezradnie wpatrywał się w kobietę, która krzyczała na Tomlinsona:

- Zostaw mojego syna w końcu w spokoju! Nigdzie z tobą nie pójdzie i przestań kręcić mu w głowie. Najlepiej wyjedź już i pozwól mu o sobie zapomnieć.

Dopiero kiedy się rozłączyła, Styles otrzeźwiał i zabrał jej urządzenie, a w jego żyłach nie toczyło się już nic poza złością. Zapomniał o całym szacunku do niej, miłości, w momencie kiedy tak potraktowała Louisa, gdy ten potrzebował go najbardziej. I on jeszcze zawiązał z nią rozejm na kilka dni! Idiota.

- Jesteś pojebana?! Co ty w ogóle... Raz jeszcze odezwiesz się w ten sposób do kogokolwiek kogo kocham, a, przysięgam, wyprowadzam się do ojca i już mnie nie zobaczysz.

Let's Play A Game || Larry&ZiamWhere stories live. Discover now