Zane westchnął ciężko i ponownie chwycił telefon. Zadzwonił do Brookstone'a z krótkim komunikatem:

- Dzisiaj w nocy był kolejny zamach na jednego z polityków mojej partii. Facet żyje, ale jest w poważnym stanie. Rada zdecydowała się przełożyć wybory o tydzień.

- Kurwa.


Po godzinie ciemnowłosy agent specjalny przekroczył próg gabinetu Zane'a. Wszedł do środka nie z jego partnerem, lecz z jakąś kobietą. 

- Smith nie mógł się zjawić — mruknął pod nosem. - Ale przyprowadziłem prawą rękę szefa CIA, Pixal.

- Zdążyliśmy się już poznać — skinęła głową. - Przez telefon.

Zane uniósł wzrok, a zaraz po tym swe cienkie brwi. Zaniemówił na chwilę. Pixal? To była "ta" Pixal? Po głosie wydawała się być starsza, lecz gdy ją zobaczył, poczuł ucisk w żołądku.

- Tak, oczywiście. Proszę, usiądźcie — powiedział w końcu, odwracając spojrzenie od jakże zachwycającej kobiety. - Potrzebny nam plan awaryjny. Mam dość ukrywania się. Pora, byśmy zaatakowali.



Od kilku godzin jej światem były cztery ciemne ściany i sufit. Wpatrywała się w jedyne drzwi ze zmieszanymi uczuciami, nie wiedziała czy mieć nadzieję, że przyjdzie do niej Cole, czy oczekiwać ze strachem kolejnego, nieznanego faceta. W kółko karciła swoją osobę z przeszłości, że nie wyskoczyła przez to głupie okno.

Sekunda trwała godzinę, minuta dobę, a godzina - nieskończoność. Skupiała się na własnym oddechu, ale po jakimś czasie i to nie wystarczało. 

Początkowo zrzuciła całą winę na Cole'a. Powtarzała mu kilkakrotnie, żeby zostawił tę pracę, bo kiedyś stanie mu się krzywda. Ile razy przyznawała, że nie chce go stracić?

O ironio, jak mogli nas pomylić? Bo to była pomyłka, prawda? 

Na samą myśl o tym, że miała być czyimś zakładnikiem, zrobiło jej się niedobrze. Nie, to niemożliwe. Przecież Cole mówił, że nad wszystkim panuje, że nie znają jego tożsamości, że jesteśmy bezpieczni... Znów poczuła ostrą jak sztylet irytację. Brakował dzień do jej wyjazdu na studia. Miała rozpocząć ostatni semestr. Do cholery, jeden dzień, a znajdowałaby się zupełnie gdzie indziej.

Skoro przetrzymywali ją tutaj ze względu na Cole'a, musiało to oznaczać, że czegoś od niego chcą. Tylko czego? Zastanawiała się tak godzinami, wpatrując raz w jedną, raz w drugą, raz w trzecią, raz w czwartą ścianę. W końcu położyła się i patrzyła na blady sufit. 

Mogli chcieć od niego właściwie wszystkiego. Pieniędzy, informacji, jakiegoś szalonego warunku lub samodzielnego przyjścia..tylko po co, skoro ten facet miał możliwość porwania Cole'a już wcześniej?

Westchnęła ciężko. Gdy w końcu przymknęła powieki, zbliżające się kroki obudziły jej czujność. Natychmiast wstała, a ciężkie drzwi otworzył gość w marynarce. Był wielki jak słoń, wysoki jak żyrafa i szeroki niczym autobus. Harumi przekrzywiła głowę. Tuż za olbrzymem do pomieszczenia wszedł również mężczyzna, ale znacznie drobniejszy. Pogładził delikatnie swoje ciemne wąsy.

- Witaj.

Zacisnęła szczękę. Wpatrywała się w wielkiego ochroniarza tuż za nim. Mniejszy gość wyprosił go dłonią i zostali sami.

- Jak mniemam Harumi — popatrzył intensywnym wzrokiem. - Jak ci się podoba pobyt u mojego poczciwego pracodawcy?

- Kim jesteś? Kim jest twój pracodawca? — odezwała się na jednym wdechu. - I co ja tu robię?

Krawat |NinjagoOù les histoires vivent. Découvrez maintenant