49

2.8K 154 20
                                    

Nadszedł dzień długo wyczekiwanego meczu rozgrywającego się pomiędzy Slytherinem i Ravenclaw. Cała nasza drużyna była podekscytowana i zdenerwowana jednocześnie. Byliśmy przygotowani na tyle ile mogliśmy, jednak wiedzieliśmy, że nasz dzisiejszy przeciwnik może nas pokonać.
Nawet nie starałam się udawać, że słucham tego, co mówi McCommor podczas ostatniej, dopingującej przemowy. Czekałam tylko aż wejdzie z nami na boisko, poda rękę kapitanowi Krukonów, a potem zniknie mi z oczu.

- Wszystko ustalone, Trevelyn. Po meczu mamy rozmowę. Ja, Ty i Snape. - powiedział jeszcze do mnie, zanim na dobre zszedł z boiska. Nawet zaopatrzył się w wywyższający uśmiech. "Panie Boże, trzymaj mnie w ryzach, bo zaraz zabiję tego buca" jęknęłam w myślach.
Gwizdek.

- To zaczynamy zabawę! - zawołałam.

Tempo gry było imponująco szybkie. Nie było czasu na rozglądanie się. Łapiesz, podajesz, łapiesz i rzucasz. Trafiło albo i nie. Obrońcy mieli najwięcej roboty, i pomimo tego, że niebiescy prowadzili, wszyscy skandowali nazwisko "Sanders". Z tego, co widziałam kątem oka, dawała z siebie wszystko, wręcz broniła jak szalona. To zdecydowanie był jej dzień.
Szybko rzuciłam okiem w stronę szukających - nic.
Wracając wzrokiem do kafla byłam świadkiem perfekcyjnego rzutu Simona. Pomimo, że był w tej chwili moim przeciwnikiem czułam dumę.

Minęło może z dziesięć minut od rozpoczęcia meczu, kiedy poirytowana zagubionym wzrokiem Bole'a, podleciałam do niego i wcisnęłam mu kafel do rąk.

- Wrzuć to w końcu! - jeśli teraz trafi zostanie na stanowisku ścigającego, jak nie, to wraca do bycia pałkarzem, a Goyle wypadnie. Już ja się tym zajmę! Zawróciłam i poleciałam na drugą stronę boiska, ale niestety nie było mi dane zobaczyć strzału chłopaka. Szukając najlepszej dla siebie i drużyny pozycji dostałam tłuczkiem prosto w plecy. W jednej chwili poczułam mocne uderzenie i bezdech... Za nic nie mogłam złapać oddechu, chociaż tak desperacko tego pragnęłam, łapałam się rękoma za szyję i klatkę... Ostanie, co czułam to jakby prąd przebiegł mi wzdłuż całego kręgosłupa, potem już straciłam przytomność z racji tego, że zabrakło mi tlenu.

Obudziłam się, zachłystając się świeżą porcją tlenu. Rozejrzałam się, jednocześnie próbując uspokoić oddech. Byłam w półsiadzie, wciąż na boisku, a wokół mnie stało kilka osób; pani Hooch, pani Pomfrey, profesor Snape i blady jak ściana Draco.

- Co Ty tu jeszcze robisz Draco? Leć złapać znicz! - zawołałam z krzywym uśmiechem (niestety wciąż czułam jak kręgosłup mi pulsuje z bólu) do chłopaka.

- Zadziałało. - oznajmiła z zadowoleniem pani Pomfrey, trzymając różdżkę nad moją głową. Pani Hooch odetchnęła z ulgą, a profesor Snape jakby się rozluźnił.

- Ale co? - zapytałam. - Już jest dobrze, Draco, serio, możesz już iść - znowu zwróciłam się do blondyna, widząc, że ten nadal stoi. Wokół mnie zaczęło się gromadzić coraz więcej ludzi. - Złap go dla mnie, okej? - chłopak westchnął, ale przytaknął. Odwrócił się i odszedł zabierając resztę drużyny, która chciała się dowiedzieć, co się stało.

- Odpowiadając na Twoje pytanie - zaczęła pani Pomfrey. - udało mi się przywrócić Ci oddech - uśmiechnęła się. - Możesz wstać? - zapytała dobrotliwie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc spróbowałam się podnieść, ale to był błąd; syknęłam z bólu. Kobieta od razu powstrzymała mnie ręką, abym więcej nie próbowała.

- Nie dam rady, ale musicie mnie stąd zabrać, żeby dalej mogli grać - powiedziałam, krzywiąc się z bólu. - Proszę.

- Trzeba ją przelewitować... - skomentowała pani Pomfrey, przyglądając mi się uważniej. Po prostu super! Zróbcie jeszcze większe show! Co za klapa.

Heavy // with Draco MalfoyWhere stories live. Discover now