50

3.3K 152 26
                                    

Do połowy maja miały zakończyć się rozgrywki o Puchar Quidditcha, i tak się stało. Pomimo naszej wygranej z Puchonami (gdzie Adrian sprawował się już jako nasz nowy kapitan, a Kazjusz Warrington jako świeżutki ścigający - starszy model mnie o dwa lata i nie należy do najmilszych, ale przynajmniej zna się na tym, co robi) i wygranej Gryfonów również z Puchonami, i tak Ravenclaw znajdował się na samym szczycie tabeli punktów. Krukoni, po raz pierwszy od wielu lat, zdobyli Puchar Quidditcha. Figurowaliśmy na drugim miejscu, więc nie byliśmy aż tak zrozpaczeni. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że w tym roku niebiescy skoczyli kilka poziomów wyżej. I dobrze. Ślizgoni zdecydowanie lubią ostrą grę.
Ma się rozumieć również brałam udział w meczu, gdyż, tak jak mówiła pani Pomfrey, po tygodniu czułam się jak nowonarodzona.
Wszystko szło dobrym torem; z nauką nie było problemów, z przyjaciółmi żadnych spięć. Pomimo, że wciąż mieliśmy gości z innych szkół, wszystko wydawało się takie normalne i spokojne... Do czasu, gdy pewnego dnia, ostatniego tygodnia maja, zaczęły krążyć plotki, że Ciotter i Krum, tuż po spotkaniu dotyczącym trzeciego zadania, natrafili na zbzikowanego pana Croucha. Wygadywał jakieś bzdury, podobno wyglądał na chorego... Ta informacja zdecydowanie pobudziła wyobraźnię uczniów, którzy z największą przyjemnością koloryzowali tę historię, przekazując ją dalej. Zainteresowałam się jak to wszystko wyglądało naprawdę, więc postanowiłam zasięgnąć informacji u źródła.

- Wiktor! Cholera, jak ciężko Cię teraz złapać. - zawołałam, biegnąc za chłopakiem. W końcu udało mi się go dorwać, gdy szedł na kolację.

- Maya? Miło Cię widzieć. - odpowiedział Bułgar, czekając na mnie tuż przy drzwiach.

- Nie bądź taki pewny - Wiktor spojrzał na mnie pytająco. - Chcę wyciągnąć od Ciebie prawdziwe informacje. - wyjaśniłam.

- Kolejna? - zapytał markotnie.

- Nie dziw mi się. Wiesz, że ludzie mówią, że tak naprawdę w Zakazanym Lesie zaatakowało Was stado wilkołaków i rzuciliście im pana Croucha jako ofiarę za to, aby Was zostawiły w spokoju? - chłopak mimowolnie się zaśmiał, a ja ochoczo do niego dołączyłam. - To jak? Powiesz mi jak było? Pliiiss. - Wiktor westchnął zrezygnowany i wskazał na pobliski parapet, na którym mogliśmy przysiąść.

- Ale jak spóźnię się przez Ciebie na kolację... - machnęłam na niego ręką, żeby nie marudził i przeszedł do konkretów. - Wracaliśmy z Harrym z boiska ze spotkania z tym Bagmanem i innymi reprezentantami...

- Czekaj, czekaj, Ty i Ciotter wracaliście razem? Po jakie licho? - wtrąciłam. Bułgar spuścił głowę, wpatrując się w swoje buty. - Słucham. - ponagliłam.

- Bo ten... Ja chciałem się dowiedzieć, czy on... Czy on... No wiesz, czy ma coś wspólnego z Hermioną... - na słowa chłopaka wybuchnęłam jednym z najgłośniejszych śmiechów, za co mnie skarcił wzrokiem.

- No przepraszam, Wiktor, ale nie mam pojęcia skąd Ci się wziął taki pomysł w głowie. No chyba nie uwierzyłeś tym plotkom? Hermiona nie jest na tyle głupia. To prawda, przyjaźnią się, no ale błagam, bez takich! - znowu się zaśmiałam.

- Kontynuując, zostaliśmy trochę w tyle - Wiktor ciągnął swoją opowieść, jakby tematu Hermiony w ogóle nie było. - i po krótkiej rozmowie usłyszeliśmy dziwne dźwięki dochodzące z głębi lasu. Po chwili z pomiędzy drzew wyłonił się ten facet... Cały potargany... Ciągle coś mamrotał, coś jakby wyliczał komuś, kogo tam nie było, co ma zrobić w ciągu całego dnia. Czasami niespodziewanie zwracał się do Pottera, wtedy jakby coś odejmowało mu umiejętność mówienia i tylko wypluwał pojedynczymi słowami...

- Na przykład? - dopytywałam zaciekawiona.

- Że musi pogadać z Dumbledorem, że musi go ostrzec... Że jego żona i syn, to jego wina, albo "Voldemor rośnie w siłę"... Ale to tylko paplanina obłąkanego gościa, co nie?

Heavy // with Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz