4. Tydzień wyjęty z życia

13.4K 550 181
                                    

Sobota

Kiedy Andrew proponował mi, żebym zajęła jego miejsce za ladą w budce z ciepłymi napojami i słodkościami podczas jarmarku, nie mogłam się nie zgodzić. Ten człowiek był dla mnie taki dobry, że nie miałabym serca odmówić mu pomocy.

Dodatkowo miałam darmową herbatę z syropem malinowym przez cały ten czas, co było wybawieniem dla mojego organizmu po wczorajszym biegu do domu bez kurtki.

- O, cześć Maeve! - Uniosłam głos znad lady w reakcji na swoje imię. Za blatem stała znajoma rodzina.

- Dzień dobry Pani Grims, cześć Ben - uśmiechnęłam się, chociaż kosztowało mnie to sporo wysiłku. Po chwili pojawił się za nimi Fane, jednak nie przywitał się, więc i ja postanowiłam udać, że go tam nie ma.

- Oh! - Pisnęłam, gdy na ladzie pojawiły się dwie wielkie łapy, a z nad nich wystawał wilczy pysk.

- Margo - zbeształ stojącą na tylnych łapach psinę Ben, chociaż gdy tak stał obok to był dużo mniejszy.

- Nic się nie stało, niestety nie mam psich smakołyków. To Husky? - spytałam szczerze zainteresowana.

Lubiłam zwierzęta, chociaż nigdy żadnych nie miałam. Duże psy trochę mnie przerażały, ale dopóki ten wilk był bo drugiej stronie budki, czułam się bezpiecznie.

- Alaskan Malamut - wyjaśniła kobieta. - Są większe i silniejsze od huskich i mają brązowe oczy - domyśliłam się, że mówi o rasie. - Jejku, dobrze się czujesz? Masz przeszklone oczy i straszne wypieki. - Kobieta nachyliła się nad ladą, gdy pies wrócił łapami na ziemię i uważnie przyjrzała się mojej buzi. Na jej twarzy wystąpił szczery wyraz zmartwienia.

- Wszystko dobrze, trochę się przeziębiłam - rzuciłam i lekko się cofnęłam, jednak nie powstrzymało to jej przed dotknięciem mojego czoła.

- Jesteś rozpalona, powinnaś iść do domu! - Pani Grims rozszerzyła szerzej oczy, Wydawały się nienaturalnie duże, a jednak sprawiały, że jej zadbana twarz wydawała się jeszcze piękniejsza.

- Jest w porządku - zapewniłam ją. Przeniosłam spojrzenie na Bena, bo zaczęłam czuć się przytłoczona, jednak mój uczeń wydawał się być zainteresowany jedynie ciastkami ustawionymi na wysokości jego oczu. Nie chciałam jednak szukać pomocy w spojrzeniu Reynolds'a, więc skupiłam się na skubaniu rękawiczki.

- Pewnie chodziłaś bez czapki - dociekała kobieta.

- Bez kurtki dokładniej - zaśmiałam się nerwowo, bo wiedziałam, że nie było to wcale śmieszne. - Oh, to znaczy tylko przez chwilę, koledzy robili sobie głupie żarty i jakoś tak wyszło - Dodałam szybko, gdy zobaczyłam jak jej mina ze zmartwionej zmieniła się w napiętą i złą.

Po tych słowach spojrzałam na Fane'a i odkryłam, że chłopak już się we mnie wpatrywał. Spojrzenie jego szarych oczu przeszyło mnie na wskroś. Szczękę miał zaciśniętą, a mięśnie twarzy napięte. Nie byłam dobra w pojedynkach na spojrzenia, dlatego znów wróciłam spojrzeniem to matki chłopaków.

- Żartujesz kochana... Czy ci chłopcy to podurnieli już całkowicie teraz? Niech na randkę zaproszą, a nie takie nieśmieszne żarty robią... - Burmistrz pokręciła głową w załamaniu.

- Może lepiej niech już nie zapraszają... - zarumieniłam się.

- Ah ta młodzież w tych czasach, nie nadążam za wami... - Roześmiała się. Jej mimika twarzy zmieniała się błyskawicznie. - Chciałam ci kochana podziękować za pracę, jaka wkładasz w naukę z moim synem. Ben poprawił ostatnią kartkówkę, a co lepsze, stwierdził, że matematyka nie jest taka zła!

bladeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz