3. Żółte tulipany

13.3K 471 166
                                    

Po zamknięciu lodowiska wieczorem ku własnemu zdziwieniu miałam siłę i lekką ochotę faktycznie pójść na tą imprezę, o której rano mówiła Chloe, a potem wspomniał Will.

Po powrocie do domu zajrzałam do Mikey'ego, ale mój młodszy brat już spał. Ostatnio wyglądał coraz słabiej i odnotowałam w pamięci, że będę musiała zaciągnąć z nim ojca na wizytę kontrolną.

Umyłam się, po czym podeszłam do szafy. Co ja niby miałam na siebie założyć? Nigdy nie miałam takiego problemu, bo w końcu nie chodziłam na imprezy. Chloe pewnie odwali się jak szczur na otwarcie kanału, ale nasze style ubioru i bycia były nieporównywalnie, więc nie miałam co brać tego pod uwagę.

Zdecydowałam się na to, w czym czuję się najlepiej czyli czarne rurki i beżowy sweter. Pod spód założyłam białą bluzkę na krótki rękaw, która kończyła się trochę nad pępkiem. Pokazywanie ciała nie było w moim stylu, ale ten krój był bardzo wygodny, kiedy jeździłam sama dla siebie na łyżwach i było mi za ciepło na odzież termiczną.

Na wyjście z domu wykorzystałam moment, w którym ojciec zajęty był szperaniem w lodówce. Co prawda przekreśliłam tym samym szanse na zjedzenie kolacji kolejny dzień z rzędu, ale może na domówce będzie coś do przegryzienia. Czy było to skąpe i samolubne myślenie? Tak. Czy było mi z tego powodu źle? Ani trochę.

Wyszłam z domu niepostrzeżenie, chociaż nie byłam pewna czy Harold w ogóle zarejestrował, że wróciłam do niego po pracy. Mieszkanie z nim sprawiało, że czułam się we własnym domu jak duch i intruz jednocześnie i nigdy nie wiadomo było, na którą opcję trafię. Chyba nie muszę wspominać, jak bardzo wolałam tą pierwszą.

Dotarcie pod adres, który przesłała mi Chloe zajęło mi 15 minut. Nie wiem co działo się z moim skupieniem i umiejętnością łączenia faktów, ale musiałam stanąć przed domem McGregor'ów, żeby zorientować się, że dwa domy dalej jest dom Bena i Fane'a Reynoldsów.

Mój mózg w takich zwykłych sytuacjach zwalniał trochę obroty, ale gdyby nie jego próby zaoszczędzenia energii, już dawno pewnie by mi eksplodował.

Stałam przed drzwiami, zza których dudniła muzyka i zastanawiałam się, co ja w ogóle wyczyniam. Cała moja pewność siebie odpłynęła, a ja nie mogłam sobie przypomnieć, co mnie nakłoniło, żeby znaleźć się tu i teraz, w tej sytuacji.

- Maeve?! - Z ulicy dobiegł dziewczęcy głos Chloe. Ledwo ją widziałam w świetle latarni i z tej odległości. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mnie poznała.

- Chloe? A czemu ty nie jesteś jeszcze w środku? - Spytałam i wyjęłam telefon z kieszeni kurtki, żeby sprawdzić godzinę. Było po dwudziestej drugiej.

- No wiesz, szykowałam się, musiałam wybrać ciuchy, umalować się i tak dalej - rzuciła, gdy podeszła do mnie bliżej. - Wchodzimy?

Zacisnęłam usta w wąską linie absolutnie niepewna odpowiedzi, ale Lee nie dała mi dużo czasu na wahanie i wciągnęła mnie do środka.

Powstrzymałam przewrócenie oczami na zapach alkoholu, który unosił się w powietrzu i był tak znajomy, bo kojarzył mi się z ojcem. Różnica była taka, że tutejsza aura była pozytywna, słychać było krzyki i śmiechy, muzykę i po prostu ludzi.

- Chodźmy się przywitać! - krzyknęła podekscytowana Chloe. Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.

Przebijałyśmy się między ludźmi. Lee co chwilę z kimś się witała, a ja starałam się po prostu nie rzucać w oczy. Rozejrzałam się wokół i doszłam do wniosku, że praktycznie wszystkich kojarzę ze szkoły, jednak nie ma tu nikogo, z kim mogłabym zamienić zdanie.

bladeWhere stories live. Discover now