KELNERKA - "Droga ku niebioso...

By XVivinX

78K 4.5K 8.6K

Kto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jeste... More

Prolog
°•Obsada•°
1. Rutyna.
2. Wieczorna melancholia
3. Samotny
4. Przyjaźń
5. Ciacho
6. Facet ze snów
7. Nowa misja
8. Niepokojące wiadomości
9. Gdy koszmar zmienia się w rzeczywistość
10. Twarz
11. Podziękowanie
12. Już po wszystkim...
13. Myśli
14. Pobudka
15. Z butami w czyjeś życie.
16. Już dawno tak nie było
17. A będzie dobrze.
18. SMS
19. Nie jest z kamienia.
20. Smugi tuszu
21. Zafascynowana
22. Niezwykły poranek
23. Propozycja
24. Pewność
25. Nowości
26. Wszystko się układa
27. Piękność i rzeczy wyśnione
28. Prośby.
29. Wspólnie
30. Wspomnienia
31. Projekt, brunet i wiadomość
32. Dzieło
33. Akta
34. Na ringu
35. Niespodzianka
36. Świętowania i poważny temat
37. Gość
38. Winna
39. Trzymaj się
40. Kluczowy moment
41. Wypad i wizytacja
Feministyczna propaganda wszechczasów, czyli recenzja Capitain Marvel
42. Uparta
43. Batalia
44. Samemu
45. Ocalić świat
46. Coś się kończy, a coś się zaczyna
47. Bycie wścibskim nie popłaca
48. Spróbować
49. Szansa
50. Zaloty
51. Zaproszenie i niespodzianka
52. Osoba bliska
53. Poranek
54. Kobiece pogaduszki
55. Walka o przetrwanie
56. Wątpliwości
57. To co słuszne
58. Ciśnienie
59. Trochę prawdy
60. Droga w dół
61. Wydział śledczy
62. W czterech ścianach
63. Potrzebuje bohatera
64. Początki bywają ciężkie
65. Konkrety
66. Impuls
67. Uziemienie
!WAŻNA ANKIETA!
68. Los tak chciał
69. Nie po myśli
70. Znajomość
71. Druga próba
72. Wolność
!OGŁASZAM REMONT GENERALNY!
73. Ostatnia okazja
74. Zasadzka
75. Cel osiągnięty
76. Mam cię!
77. Szpital
78. Przepełniona
79. Powrót
80. Problemy
82. Wciąż tacy sami
83. Spotkanie po latach
84. Kłamstwo ma krótkie nogi
85. Małe kroczki
86. Tylko przyjaciele
ZAPROSZENIE
87. Już niedługo
88. Plusy obecnej sytuacji
89. Świeżo upieczona para
Czy jest sens...?
90. Nieważkość
91. Doprawdy ciekawych
92. Panna Weasley
93. Kotwice

81. Pod skórą

341 24 8
By XVivinX

CHARLOTTE POV.

To była dla mnie niezwykle długa noc. Znakomitą jej większość spędziłam wpatrując się w sufit, lub przekręcając się z boku na bok, próbując zasnąć. Gdy w końcu mi się to udało, sen którego zaznałam, był płytki i niespokojny. Śniłam o ośrodku Libelluli. O igłach i odłamkach szkła. Słyszałam głośne krzyki oraz dźwięki strzałów. Wszystko mnie swędziało, w szczególności skóra szyi, głowy i przedramion.

Mimo tego obudziłam się dość wcześnie sama, gdy Alfred spał jeszcze smacznie do góry brzuchem na swoim kojcu. Tak cholernie mu zazdroszczę. Próbowałam na ponownie odpłynąć, ale parcie w pęcherzu mi na to nie pozwoliło. Niechętnie musiałam zwlec się z łóżka i udać do łazienki, z na wpół zamglonym wzrokiem. Ziewając głośno, przecierałam jednocześnie oczy. W końcu aby się nieco bardziej ocucić, pochyliłam twarz nad umywalką i przemyć ją chłodną wodą.

Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy mimo kontaktu z cieczą moja dłonie, okazały się bardziej niż brudne... Całe w różnokształtnych planach.

Podwijam rękawy swojej piżamy najwyżej jak jestem w stanie. Jest ich znacznie więcej. Mrugam kilkukrotnie, będąc pewne, że to mój wzrok z braku snu płata mi figle. Koniec końców patrzę w lustro. Gdy dostrzegam swoją twarz, dekolt oraz włosy, jedyne co mogę zrobić, to...

- Aaaaaaaaa!

Główny krzyk opuszcza moje gardło, podstawiając na nogi prawdopodobnie połowę mieszkańców wieży jak i nie wszystkich. Mimo iż na pierwszy rzut oka mój wygląd jest raczej komiczny, a nie makabryczny, mnie dosłownie przeraża. Wyglądam bowiem jak ofiara jakiegoś nieudanego dowcipu rodem z kolonii.

Do moich uszu dobiega odgłos drapania pazurami po drzwiach, a zaraz potem głośne szczekanie, świadczące o tym, mój Alfred właśnie stara się mi ruszyć na ratunek. Jak się okazuje nie tylko on. Ktoś trzaska drzwiami od mojego pokoju.

- Charlie! - woła spanikowany, męski głos - Co się stało!?

Nie wierzę.

- Steve?! - pytam, chociaż znam odpowiedź. Nie była bym w stanie pomylić jego głosu z żadnym innym.

- Charlie nic ci nie jest? - jest już przy drzwiach od łazienki.

- Nie! Nie! Nie wchodź proszę! - wołam, kierując swój wzrok w stronę wejścia, modląc się w duchu, aby nie przyszło mu do głowy wyważenia  tych drzwi.

Gdyby mnie teraz zobaczył... Zapadła bym się pod ziemię. Dosłownie! Przeniknęła bym przez podłogę, żeby tylko na mnie nie patrzył w tym... Odmiennym stanie.

-  Czemu? Co się stało? - w jego głosie słychać troskę.

Wczoraj widziałam się z nim aż pięć cholernych razy. Dwa razy, gdy oddawałam mu Alfreda, żeby mógł go wyprowadzić, dwa jak mi go zwracał, no i jeden raz podczas obiadu.   Zamieniłam nawet parę zdań, za każdym razem o mały włos nie dostając eksplozji serca i starając się jak najszybciej uciec. On za to, starał się zachowywać, jak gdyby nigdy nic, ale za każdym razem, gdy tylko naszego spojrzenia się krzyżowały, widziałam w jego oczach niepokój. Jedno wiem na pewno...

W tej chwili nie mam najmniejszej ochoty go widzieć.

- Zawołaj proszę Nataszę - polecam cicho, ale na tyle głośno, że słyszy.

Jak na początku naszej znajomości Rosjanka wręcz mnie przerażała, teraz czuję się w jej obecności najswobodniej. Okazała się być w głębi duszy bardzo ciepłą i troskliwą osobą, w dodatku z poczuciem humoru. Wciąż czasami nachodzą mnie myśli, iż tylko taką udaje i że pomaga mi ze względu na rozkazy z góry, ale staram się je ignorować, oraz zrzucać ich obecność na moją paranoję.

Do moich uszu dobiega ciche westchnięcie.

- Charlie...

- Proszę cię zawołaj ją! - wołam tym razem głośniej i bardziej stanowczo.

Rogers nie ma wyboru. Musi ulec i udać się po Nat. Wraca z nią po jakiś trzech minut, podczas których przyglądam się uważniej swojej skórze i włosom. Oglądam również swoje nogi, swój brzuch. Wszędzie dokładnie to samo. Zastanawiam się czy istnieje możliwość, iż ktoś w środku nocy nie dość, że zdążył mnie przefarbować, to jeszcze zrobić to... Coś... Na mojej skórze. Patrząc na to jak lekki miałam dzisiaj sen, niestety ta możliwość kategorycznie odpada.

- Charlie... - rozlega się ciche pukanie. - Wszystko w porządku?

To Tasha.

- Nie... - kręcę głową. - Znaczy... Nie wiem - dukam z przerażeniem, czując jak łzy zaczynają gromadzić się pod moimi powiekami.

- Mogę wejść? - pyta ostrożnie.

- Ale tylko ty - podkreślam.

Słyszę jak Rogers coś do niej mówi, albo raczej jak próbuje coś do niej powiedzieć. Zostaje bardzo szybko zbyty. Rudowłosa naciska powoli na klamkę. Przeciska się przez ledwie uchylone drzwi, a gdy tylko to robi, od razu zamyka je za sobą.

- Co się... Sta... Ło... - wykrztusza z siebie ledwo, jednocześnie szybko mierzy mnie wzrokiem.

Jej oczy w ułamku sekundę stają się o połowę większe niż zazwyczaj. Usta trzyma cały czas otwarte. Chyba nie ma bladego pojęcia jak skomentować mój wygląd. Nie dziwię się jej.

- Nie mam pojęcia! Kładłam się spać to wyglądałam normalnie. Wstałam, spojrzałam w lustro i wyglądam jak dzieło sztuki nowoczesnej - stwierdzam, nie odrywając wzroku od swoich trzęsących się dłoni, gdy Rosjanka podchodzi do mnie ostrożnie.

Są całe w planach o różnych odcieniach fioletu, miejscowo również różu. Za to moje włosy aktualnie swym kolorem przypominają mi lody truskawkowe.

- To... Twoja skóra? - wyciąga rękę w moją stronę, aby jedynie samymi opuszkami palców przejechać po skórze mojego lewego przedramienia. W dotyku nic się nie zmieniła.

- Na to wygląda - plamy zdają się być w nią wtopione. Są jej częścią. Są nią.

- Charlotte - nagle ściska mnie za obie dłonie. - Wiem że tego nie chciałaś, ale Tony naprawdę musi cię przebadać - mówiąc to patrzy prosto w moje oczy ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.

Przez moje ciało przechodzi prąd. Automatycznie zaczynam kręcić głową, zaciskając jednocześnie powieki. Za nic w świecie nie chcę do siebie dopuścić myśli, iż Natasza ma rację. Nie mam innego wyboru. Mimo tego, nie potrafię się pogodzić z zaistniałym stanem rzeczy.

- Ma najlepszy możliwy sprzęt. Pomoże ci - zapewnia żarliwie, ale ja wciąż tylko kręcę głową, oraz mocniej zamykając oczy. - Chyba nie chcesz tak wyglądać już do końca życia? - tym razem ton jej głosu jest dużo bardziej surowy i poważny. Jest dla mnie kubłem zimniej wody.

Otwieram oczy i patrzę prosto w głęboką zieleń jej tęczówek. Wiem że rudowłosa dostrzega w moim spojrzeniu strach, ale też i decyzję. Decyzję posłuchania jej prośby. Wyraz jej twarzy łagodnieje. W pewnym sensie mam wrażenie, że jest jej mnie w tej chwili niezwykle mocno żal.

- Chodź - delikatnie pociąga mnie w stronę drzwi.

W tedy coś sobie przypominam.

- Ale niech Steve odejdzie - stwierdzam, stając się słupem z soli.

- Charlie... - przewraca oczami.

- Nie chcę, żeby na mnie patrzył, gdy wyglądam jakby karnawał puścił na mnie pawia - dodaję, zanim ona zdąży coś jeszcze więcej powiedzieć.

Jako kobieta powinna mnie zrozumieć w tej sytuacji. Żadna z nas nie lubi się pokazywać mężczyznom w niekorzystnym wydaniu.

Wzdycha cicho, ale już po chwili puszcza moją rękę i znika za drzwiami. Przez ten czas zdążam opróżnić pęcherz. Gdy po mnie wraca, ani w mojej sypialni, ani w jej okolicach, Steve'a już nie było. Z tego co mi powiedziała udał się na zewnątrz z Alfredem. Podchodzę jeszcze na szybko do mojej garderoby, aby wziąć z niej bluzę z kapturem. Chcę ograniczyć liczbę osób która zobaczy mnie w tej wersji do minimum.

Przez dobre pięć minut czekam w laboratorium z Nat, aż Anthony zwlecze się z łóżka. Według Jarvisa udał się dzisiaj na spoczynek o wpół do drugiej nad ranem. Gdy więc sztuczna inteligencja postawiła go na nogi, nie był zbytnio zachwycony. Przyszedł do nas w piżamie, kompletnie niedospany. Wszelkie zamroczenie mu jednakże bardzo szybko przeminęło, w momencie jak mnie zobaczył.

- Rany Julek... - oczy mu niemal nie wyskoczą z czaszki. - Wyglądasz jak...

- Bez żadnych głupkowatych komentarzy Stark - Tasha dosłownie przykłada rękę do ust. - Bierz się lepiej do roboty - zabiera ją z powrotem, ale wciąż piorunuje go wzrokiem, ostrzegając aby uważnie ważył swe słowa.

Brunet zaciska usta w cienką linię, po czym wyciągając szyję na boki i do tyłu, nasłuchuje aż coś mu strzeli w karku. Drapie się po nim. Cały czas uważnie mi się przygląda. Zgaduję, że obmyśla właśnie plan działania. Koniec końców wzdycha głośno.

- Dobra! - klaszcze w dłonie. - Najlepsza będzie w tym przypadku kapsuła diagnostyczna.

Jak powiedział, tak zrobił. Umieścił mnie w czymś w rodzaju przerośniętej komory inkubacyjnej, uprzednio prosząc o wypicie jakiegoś błękitnego preparatu o smaku mydlin. Położyłam się w niej ostrożnie. Muszę przyznać, że było mi w niej całkiem wygodnie. Stark podłączył do mnie kilka elektrod, po czym zamknął szczelnie komorę i jak naprawdę nie mam klaustrofobii, w tamtym momencie miałam wrażenie, że się uduszę. Ściany zdawały się na mnie napierać, a moje serce waliło jak młotem.

Zamknęłam więc oczy i starałam się oddychać głęboko oraz miarowo. Próbowałam zapomnieć gdzie się teraz znajduję, oraz jaki był tego pobytu powód. Wyobrażałam sobie, że leżę właśnie na leżaku, gdzieś nad morzem, opalając się, a szum maszyny to tak naprawdę szum wiatru i fal. Biorąc pod uwagę mój aktualny wygląd, raczej nie prędko się tam znajdę w realu.

- Fascynujące - stwierdza pod nosem Tony, za pomocą jednej ręki pomagając mi wyjść z kapsuły, w drugiej zaś trzymając szklany tablet. - Twoja skóra posiada warstwę na pigmentowanych komórek, a tuż pod nią inną warstwę, zawierających kryształy o skali nano ustawione w trójkątną siatkę.

- Czyli? - dopytuję, nie rozumiejąc za dużo z jego naukowego bełkotu. Odpinam jednocześnie od siebie elektrody. 

- Masz skórę niczym kameleon - oddaje mi przenośne urządzenie, aby sama mogła przejrzeć wyniki badań.

Według nich te barwne komórki w mojej skórze pokrywają się z budową komórek kameleona w osiemdziesięciu ośmiu procentach.  

- Wiesz może jak mogę pozbyć się tych plam z siebie? - pytam z nadzieją, szczerze mówiąc mając gdzieś, czym są te plamy. Interesuje mnie tylko sposób w jaki mogę jak najszybciej się ich pozbyć.

- Cóż... - drapie się po zaroście na podbródku, - Nie do końca. Tak jakby kameleony same z siebie potrafią kontrolować te przemiany. Nikt nie próbował ich sztucznie wywołać, lub jakoś na nie wpływać, bo nie było to potrzebne. Nie ma na to żadnej specjalistycznej maści, czy też leku - tłumaczy mi ze spokojem, ale mimo tego we mnie zaczyna się wszystko gotować.

Zamykam oczy, biorąc głęboki, przynajmniej w teorii uspokajający wdech. Bardzo w teorii.

- Jesteś... Pieprzonym geniuszem - wstaję na własne nogi, po czym podchodzę do niego powoli, wpatrując się cały czas prosto w jego oczy. - Jednym z największych żyjących umysłów. Zbudowałeś super nowoczesny skafander bojowy, dzięki któremu możesz latać jak jakiś Superman i samo wystarczalne źródło odnawialnej energii, będące w stanie zasilać przez lata cały ten budynek, a nie potrafisz rozwiązać problemu barwnych plam na skórze? - cedzę przez zęby każde kolejne słowo z coraz większą pretensją i złością. Aż łzy zaczynają mi się cisnąć do oczu. 

- Znam się na śrubkach i kabelkach skarbie - mówi do mnie niezwykle łagodnym tonem, niczym do małego dziecka. - Nie jestem biologiem, ale obiecuję ci, że postaram się jak najszybciej znaleźć... Jakieś rozwiązanie - kładzie ostrożnie rękę na moim ramieniu. - Na razie musisz uzbroić się w cierpliwość. Możemy przeprowadzić jeszcze jakieś dodatkowe badania, jeśli...

- Dzięki - strącam z siebie jego dłoń. - Obejdzie się...

Bez żadnego więcej słowa, po prostu zaczynam kierować się w stronę wyjścia z laboratorium. Najwyraźniej wyglądam na tyle wkurzoną jak się czuję, ponieważ nikt nie próbuje mnie przed tym powstrzymać. Zaciągam swój kaptur z powrotem na głowę. Wtedy właśnie, przemierzając korytarz, jak na złość znów to robię. Wpadam prosto na niego. Czekał na mnie.

- Char... - blondyn mierzy mnie wzrokiem, o dziwo chyba nie tak zszokowany moim wyglądem, co widocznym w wyraźnie twarzy stanem ducha.

Niech to wszystko jasny...

- Charlie! - woła za mną, gdy wymijam go szybko. Co gorsza równocześnie za mnie podadzą.

- Zostaw mnie! - nakazuję, tylko przyspieszając kroku.

Niestety to nic nie daje.

- Wiem, że się boisz. Wiem, że jest ci ciężko. Ale my wszyscy jesteśmy tu po to, aby pomagać ci się z tym wszystkim uporać - mówi z uporem. - Naprawdę nie jesteś z tym sama.

Zatrzymuję się. Przez dobre dziesięć sekund ani drgnę, tylko wpatruję się w ścianę przed sobą, mając wrażenie że zaraz eksploduję... Nie w przenośni. Bezradność, wściekłość i coś czego nie potrafię nazwać buzują we mnie w taki sposób jak chyba jeszcze nigdy. Odwracam się do niego przodem.

- Co ty tu w ogóle robisz, co? - pytam lodowatym tonem. - Mam uwierzyć, że wróciłeś tu wczoraj tak po prostu i niby przez przypadek na mnie wpadłeś, przedtem jak i teraz? - krzyżuję ręce na piersi. - Kto cię nasłał, hmmm? Moja matka?

- Co? - niedowierza w to co słyszy.

- A może ten cały dyrektor Tarczy? - drążę. Ton mojego głosu jest coraz bardziej jadowity.

- Co?! Nieee! - kręci głową, niemalże oburzony moimi zarzutami. - Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?

Prycham, zastanawiając się czy on udaje takiego tępego, czy naprawdę taki jest.

- Przecież jeszcze nie tak dawno chciałeś, aby zniknęła z twojego życia - wracają do mnie jego słowa z naszej ostatniej prawdziwej rozmowy przed Stark Tower. - Życzenie się spełniło, ale niestety jak widzisz wróciłam...

- Jak możesz tak mówić? - pyta z bólem, nie odrywając wzroku od moich oczu, z których zaczęły już kąpać łzy.

- Wiem, że masz wyrzuty sumienia, z powodu tego co się stało. Jeśli chcesz ode mnie usłyszeć, że to nie jest twoja wina, to proszę bardzo! To nie jest twoja wina Rogers! A teraz zrób mi tę przysługę i odejdź raz na zawsze! - wrzeszczę każde kolejne zdanie coraz głośniej i głośniej, aż ostanie zapewne usłyszały wszystkie osoby znajdujące się w budynku.

Sama do końca nie wierzę że je powiedziałam na głos. Ale to zrobiłam... Nie ma już odwrotu. Wbiłam mu nóż w serce tak jak on zrobił to niegdyś mi, ale w żaden sposób nie czuję się przez to lepiej. Wciąż czuję się beznadziejnie.

Powinien teraz odejść. Zostawić mnie. Tego właśnie chcę prawda? Nigdy więcej nie widzieć go na oczy... Ale nie robi tego. Dalej stoi dokładnie tam gdzie stał, przyglądając mi się uważnie. Gdy po przez całe moje ciało przechodzi dziwaczne mrowienie, rozumiem już dlaczego.

Unoszę dłonie do swojej twarzy. Pigment w ich skórze na moich oczach staje się  znacznie bardziej intensywny, wręcz miejscami osiąga śliwkowy odcień. W dodatku średnica plam zdecydowanie się powiększyła, przez co normalny kolor mojej skóry praktycznie całkiem zanikł. Zaciągam na nie rękawy, nie będąc w stanie na nie patrzeć, po czym chowam je jeszcze dodatkowo w kieszeniach bluzy. 

Odwracam się na pięcie, pragnąc jak  najszybciej zaszyć się w swoim pokoju i już nigdy z niego nie wychodzić. Jego głos znów mnie jednak zatrzymuje.

- Nigdy z ciebie nie zrezygnuje Charlie... - słowa Steve'a zdają odbijać się echem od ścian korytarza. - Nie ważne co powiesz, ani co zrobisz, ani jak dziwacznie nie będziesz wyglądać. Zawsze tu będę, żeby ci pomóc.

Jego głos jest niezwykle łagodny. Nie ma w nim ani grama złości, czy też pretensji, tylko szczera troska. Zastanawiam się przez chwilę, czemu nie może być taki jak inni? Czemu nie może po prostu się na mnie obrazić i dać sobie ze mną spokój, tak jakby to zrobiła większość ludzi? Odchodzę szybko, zdając sobie sprawę, że nie znajdę satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie. Nie podąża za mną. Czuję jak odprowadza mnie wzrokiem, aż do momentu gdy znikam w windzie. 

.

.

.

Rozcieńczam na metalowej paletce akwarelę. Nakładam ją następnie za pomącą puchatego pędzelka, na sztywny, przeznaczony do malowania katon. Lawendowy kolor rozpływa się po bieli papieru. Następnie nakładam na niego fuksjowy róż. Obie barwy płynnie w siebie przechodzą. 

Po jakichś dwóch godzinach ciągłego szlochania w poduszkę, gdy mocno rozbolała mnie już głowa, żeby sobie ulżyć postanowiłam chwycić za pędzle i przelać swoje uczucia na papier. Malowanie od zawsze bardzo mnie relaksowało, pomagało mi ukoić nerwy, wyżyć się, wyrazić. Zazwyczaj traktuję je jako zwykłą przyjemność, czasami niczym pewną formę terapii, gdy przychodzą ciężkie chwile.

Tak jest tym razem.

Ciche pukanie zakłóca panującą ciszę, zagłuszaną jak dotąd tylko przez ciche pochrapywanie Alfreda, leżącego przy moich nogach. Zrywa się na równe nogi, słysząc ten dźwięk. Od razu podchodzi do drzwi. Zapewne już wie kto się za nimi kryje. Ja poznaję tożsamość osoby która mnie nachodzi, dopiero w momencie, gdy ta się odzywa.

- Charlie, jesteś tam?

Tak jak myślałam. To Romanoff. Świadczy o tym niecodzienne zachowanie Alfreda, który z ubłaganiem zaczyna piszczeć pod drzwiami, drapiąc je jednocześnie. Wciąż ewidentnie darzy rudowłosą niewiastę istnym uwielbieniem.

Przewracam oczami.

-  Wiesz, że tak - odkrzykuję po dłuższej chwili milczenia, kiedy dochodzę do wniosku, że ignorowanie tej kobiety w moim położeniu, nie jest zbyt mądrym posunięciem.

- Mogę wejść? - pyta.

Wszystkie mięśnie w moim ciele się napinają. Nie mam ochoty, żeby teraz ktokolwiek nawet na mnie patrzył, a co dopiero ze mną rozmawiał. Zerkam na wiszący na ścianie zegar. Pokazuje, że od kiedy wyszłam z laboratorium minęły niemalże trzy godziny, a więc w swoim rozumowaniu, Tasha dała mi i tak dużo czasu na przebywanie z samej ze sobą. Nie da mi się tak łatwo przegonić.

- Masz zapasowe klucze do tego pokoju, więc po co pytasz?

Wiem że moje poczucie prywatności w tym pomieszczeniu jest tylko złudą. Wokół są kamery, a wszystkie zamki w drzwiach mogą zostać otworzone w mgnieniu oka przez Jarvisa.

- Bo tak nakazują podstawy kultury - odpowiada po chwili.

Wzdycham cicho. Zaczynam zastanawiać się pod jakim pretekstem mogła tutaj przyjść. Wie, iż nic dzisiaj jeszcze nie przełknęłam. Zgaduję, więc że przyszła do mnie z tacką pełną smakołyków i nadzieją że przemówi do mojego żołądka. Nic z tego.

- Nie jestem głodna - wołam, starając się ukryć irytację w swoim głosie.

- Domyślam się, że teraz niczego stałego nie przełkniesz, aleee... Może się chociaż czegoś napijesz? Mam z sobą cały dzbanek herbaty z cytryną.

Jak na złość mój brzuch zaczyna burczeć. Nawet on jest przeciwko mnie. Podczas gdy kawa jest moim porannym obowiązkiem, wieczorami uwielbiam popijać sobie herbatę. Herbata z cytryną to moja druga po czarnej kawie ulubiona, ciepła rzecz do picia.

I tak od tego nie ucieknę.

- Wejdź - odpowiadam w końcu, jakby nigdy nic wracając do malowania.

Gdy chwytam za znacznie cieńszy pędzelek, Romanoff ostrożnie wchodzi do środka. Wita się z psiakiem, po czym szybko podchodzi do mnie.

- Znów malujesz?

Kładzie tuż obok mnie tackę, na której stoi szklany dzbanek, dwie filiżanki oraz małej wielkości cukiernica.

Po prostu wiedziałam.

- Jedna, czy kilka fioletowych plam więcej na mnie, nie zrobi różnicy - oznajmiam jakby od niechcenia, w głębi jednakże czując przytłaczający ciężar, ułożony centralnie na moim sercu.

Nie mogę znieść myśli, że zdanie które powiedziałam, jest prawdziwe. Gdy naniosłam krople fiołkowej farby na swoją skórę, po za połyskiem wilgoci nie mogłam dostrzec różnicy. Teraz, gdy wyschła zupełnie się w nią wtopiła.

- Co tym razem? - przysuwa swojacy niedaleko puf, aby móc przy mnie usiąść.

Odsuwam się nieco na bok. Dzięki temu może lepiej się przyjrzeć, kobiecej sylwetce, pochłanianej przez fioletowe płomienie. Otaczają ją zewsząd. Nie może od nich uciec bo sama jest ich źródłem. Zwinięta w kłębek próbuje się przed nimi obronić, ale one zdążyły już opanować w pełni jej umysł. Zmienić wnętrze jej głowy w jeden wielki bałagan.

Są niczym klątwa nie do zdjęcia. Wieczny żar, którego nie da się już ugasić.

- I co myślisz? - pytam cicho, gdy rudowłosa już od dobrych trzydziestu sekund, bez słowa wpatruje się w obrazek.

- Wiesz... - wzrusza ramionami. - Nie znam się za bardzo na sztuce - uśmiecha się lekko, biorąc za nalewanie herbaty do filiżanek.

- Tu raczej przydała by się znajomość psychologii - stwierdzam, samemu wpatrując się we w sumie to już skończoną pracę.

Sama jej jakąś wielką znawczynią nie jestem, ale mimo tego wiem, że nie jest ze mną dobrze. Niezręczna cisza która zapada między nami po tych słowach, zagłuszana tylko przez dźwięk przelewanego płynu, mocno mnie w tym utwierdza. Skoro nawet Natasza, nie jest w stanie w jakiś żartobliwy lub przekorny sposób skwitować na moje słowa, sytuacja musi być jeszcze gorsza niż przypuszczałam.

- Stark coś wymyślił? - postanawiam przerwać ciszę, wyciągając jednocześnie rękę po swoje picie. 

- Nie... - podaje mi filiżankę do dłoni - Ale za to ja coś wymyśliłam.

Filiżanka zatrzymuje się w połowie drogi do moich ust. Ściągam lekko brwi, zadając samej sobie ciche pytanie o co może jej chodzić. Przyglądam się w wyczekiwaniu jak dmucha na parującą zawartość swej filiżanki. Upija z niej mały łyk.

- Już większy ze mnie znawca sztuki niż biolog, ale poczytałam nieco o tych zmiennobarwnych stworkach jak między innymi kameleony. Według moich obserwacji u wszystkich zmiana barwy ma to samo podłoże.

- To znaczy? - drążę, odkładając jednocześnie filiżankę na bok.

Teraz nawet herbaty nie zdołam przełknąć.

- Emocjonalne.

Patrzę na nią z jeszcze większą konsternacją i mętlikiem w głowie niż przed chwilą. Jej tok myślenia, nie jest dla mnie jasny. Uśmiecha się przez moment w taki sposób, jakby wyraz mojej twarzy ją rozbawił, ale jednocześnie bardzo starała się to ukryć.

- Spójrz. Zamiana barwy u tego typu stworzeń, jest reakcją na nagłą zmianę stanu emocjonalnego. Iną barwę przybierają, gdy są przestraszone, inną gdy są wkurzone, a jeszcze inną, gdy odprężone i spokojne. Można więc powiedzieć, że zmieniają kolory w zależności od nastroju - tłumaczy mi ze spokojem.

Okej. Teraz już rozumiem o co jej chodzi. Wyraźnie widzę całą jej teorię, ale niestety od razu dostrzegam w niej też kilka dziur, a w szczególności jedną, naprawdę bardzo dużą, która pozwala mi ją z miejsca obalić.

- Jeśli twoja teoria polega na tym, że zmieniłam się w dzieło sztuki nowoczesnej, pod wpływem nagłych nerwów lub stresu, niestety muszę ją obalić - pociągam w końcu pierwszy łyk herbaty. - Gdyby chodziło o któryś z tych czynników, wyglądała bym tak już od kilkunastu dni.

Gdybym miała narysować wykres ilustrujący moje emocje, narysowała bym amplitudę. Popadam ze skrajności w skrajność. Raz znajduję na samym dole, raz na samej górze. Od momentu porwania... Albo nawet od momentu inwazji. W skrócie cały czas mam styczność z dużymi dawkami intensywnych emocji i jak dotąd nie zmieniałam od nich barwy.

- W twoim ciele nieustanie zachodzą zmiany. Może ta zaszła stosunkowo niedawno - wzrusza lekko ramionami. - Co w ostatnim czasie wzbudziło w tobie silne emocje?

Podnoszę wzrok znad zawartości mojej filiżanki na nią. Spotykam głęboką zieleń jej tęczówek, wpatrujących się w mnie z wyczekiwaniem, ale i czymś jeszcze. Bardzo subtelną sugestią. Zna ona bowiem odpowiedź na to pytanie, lecz mimo to pragnie ją usłyszeć z moich ust, aby dowiedzieć się, czy sama jestem jej świadoma.

Odpowiedź brzmi: Jestem. 

Jestem świadoma w pełni tego, co mnie tak bardzo wytrąciło ostatnio z równowagi. Mimo tego nie jestem w stanie wypowiedzieć tego na głos, będąc pewną, że gdy to zrobię, wszystkie tamy jakie w sobie zbudowałam puszczą. Nie będzie już odwrotu, ani innej możliwości, niż skonfrontowanie się z tym co za nimi ukryłam.

Zaciskam mocno szczękę, a następnie wargi, gdyż dolną zaczęło ogarniać drżenie. Po chwili zaciskam również powieki, tak mocno, że aż w pewnym momencie zaczynają mnie boleć i palce na porcelanie. Aż dziwne, iż nie pęka od ich nacisku. Koniec końców mam wrażenie, że każdy najmniejszy mięsień w moim ciele zacisnął się boleśnie. Niczym w skurczu. Spuszczam głowę, starając się to ukryć, jak i chociaż na moment uciec od wzroku Nat.

- Charlie... - łagodny sposób w jaki wymawia moje imię i sposób w jaki delikatnie przykrywa moją dłoń swoją, przywołuje mnie z powrotem. - Musisz to z siebie wyrzucić.

Tak... Muszę.

- Nie rozumiem, dlaczego tu wczoraj z powrotem przylazł - cedzę z trudem przez zęby, ale gdy to wypowiadam, mogę wreszcie nabrać powietrza do płuc, a całe napięcie w mgnieniu oka ze mnie ulatuje. Jednakże ból... Ból w środku mnie nie ustępuje. Wręcz przeciwnie. Rozlewa się po całym moim ciele.

Nareszcie to przyznałam. Steve Rogers niczym cierń uwiera mnie... Aktualnie wszędzie. Jego obecność doprowadza mnie do szału. Im jest bliżej, tym ciężej mi jest nad sobą panować. Dziś dosłownie eksplodowałam. A tak bardzo nie chciałam tego zrobić. Znaczy... Chciałam, ale nie sądziłam, że uda mi się to zrobić, ani że zamiast choćby odrobiny ulgi, przyniesie mi to tylko więcej bólu.

Nadzieja matką głupich.

- Zależy mu na to tobie - ściska moją rękę nieco mocniej. - Nie powie tego wprost, ale pragnie abyś znowu go do siebie dopuściła. Nie dlatego, iż oczekuje od ciebie wybaczenia, czy też że wtedy znów zaczniesz darzyć go uczuciami sprzed tych wszystkich okropnych wydarzeń. Chce abyś pozwoliła mu pomóc sobie stanąć ci na własne nogi. Naprawdę nie ma złych intencji. Nigdy ich nie miał - mówi z pełnym przekonaniem.

Bardzo pragnie abym uwierzyła w jej słowa, ale ja nie jestem w stanie uwierzyć nawet w to, że w tej chwili je do mnie wypowiada. Że wzięła go właśnie w obronę. Nie znają się chyba na tyle długo, żeby być w jakiejś głębszej, przyjacielskiej relacji, więc tym bardziej nie rozumiem, czemu to dla niego robi. Łzy ciekną już istnymi kaskadami po moich policzkach.

- Ostatnią rzeczą jaką chciał, było wystawienie cię jak na srebrnej tacy porywaczom - kontynuuje swój wywód i zapewne robiła by to dalej, gdybym jej nie przerwała.

- Przestała byś robić za jego adwokata - wtrącam się, gdy tylko kończy zdanie.

- Powinnaś dać mu drugą szansę - upiera się.

Przewracam oczami, autentycznie muszą jednocześnie się powstrzymać, aby nie wybuchnąć śmiechem.

- Serio!? Dlaczego wszyscy mi to mówią?! To jakaś cholerna zmowa?! - każde z tych pytań zadaję tak naprawdę samej sobie, każde z coraz większym niedowierzaniem i irytacją.

- Bo wszyscy widzą, że było wam razem naprawdę dobrze, a od kiedy się rozstaliście, przeżywacie jedynie katusze i myślę, że sama również to widzisz. To co się teraz dzieje z twoim ciałem jest na to najlepszym dowodem.

Stara się utrzymywać ze mną kontakt wzrokowy. W pewnym momencie jednak chowam twarz w dłonie, żałując że jedną z moich nowo nabitych umiejętności, nie jest wytwarzanie wokół siebie jakiś barier.  Mogła bym w tedy się w jednej z nich zamknąć i przebywać póki Romanoff by nie odeszła, albo chociaż nie przestała wygadywać tych bzdur.

- Walczysz sama ze sobą, bo pomimo żalu jaki do niego żywisz, w głębi duszy pragniesz, żeby znów było tak jak dawniej. Żeby znów był przy tobie.

Dość tego.

- Po pierwsze... - ocieram szybko wszystkie łzy z mojej twarzy. - Nie wmawiaj mi, że wiesz czego chcę, lepiej ode mnie. Po drugie, to on mnie zostawił. Odepchnął mnie od siebie i zamiast podać mi prawdziwy powód, wymyślił jakąś durną historyjkę jak tchórz. I po trzecie w moim życiu już nic, nigdy nie będzie tak jak dawniej! - wykrzykuję jej prosto w twarz, pochylając się nieco nad nią, aż w końcu wstaję z krzesła. - Mówiąc szczerze, to nie chcę żeby tak było! Moje dawne życie było jednym, wielkim kłamstwem!

- Ale to nie zmienia faktu, że bardzo za nim tęsknisz - stwierdzam nagle z niezwykłym wręcz spokojem, wciąż w pełni opanowana pomimo mojego wybuchu złości.

W mgnieniu oka chwytam za cukiernicę i zanim zdążę pomyśleć, rzucam nią o najbliższą ścianę. Roztrzaskuje się z potężnym hukiem. Setki tysięcy drobinek cukru rozsypuje się po całym pomieszczeniu. Alfred przerażony chowa się pod stolikiem kawowym, a ja tępo wpatruję się w swoje dzieło. Oddycham przy tym szybko, głęboki, wręcz łapczywie. Ręce znów mi się trzęsą.

Mam ochotę krzyczeć na całe gardło jak bardzo wszystkiego i wszystkich nienawidzę, ale zamiast tego jak najszybciej podchodzę do pobliskiego okna. Staję tuż przed szybą, dzielącą mnie od świata zewnętrznego. Świata do którego już nie należę, ale Natasza ma cholerną rację. Niewiarygodnie za nim tęsknię i myśl że być może już do niego nie wrócę, rozdziera moją duszę na kawałki.

- Tam potrafiłam chociaż normalnie funkcjonować - odzywam się w końcu po dłuższej chwili zbierania myśli. - Miałam swoją codzienną rutynę, przyjaciół, pracę, jakieś cele, marzenia... A teraz... - przykładam swoje czoło i dłonie, do zimnej powierzchni - Jestem jakimś cholernym wybrykiem natury, nie mającym bladego pojęcia co ma dalej z sobą zrobić.

Zaczynam głośno szlochać. Zatykam usta rękami, aby chociaż trochę to stłumić. Mimo tego i tak nie słyszę kroków, zbliżającej się do mnie Nataszy. Zauważam ją dopiero, gdy stoi już tuż obok mnie. Ręce trzyma założone na siebie. Przez jakiś czas nic nie mówi. Wpatruję się po prostu w widok przed nami, czekając cierpliwie aż trochę ochłonę.

- Jednego jestem pewna Charlie - słysząc że się odzywa, odsuwam się od szyby, po to aby móc na nią spojrzeć. -  Nie da się ruszyć dalej, nie rozliczając się uprzednio ze swoją przeszłością. To nie możliwe.

- Ale ja nie jestem tobą Nat - pociągam lekko nosem, po czym ocieram jego spód wierzchem rękawa. - Nie mam tyle siły co ty, aby to zrobić.

Głucha cisza wypełnia pomieszczenie. Zagłusza nią tylko mój drżący oddech. Wygadałam się już, więc chociaż wciąż czuję się beznadziejnie, faktycznie jest mi odrobinę lżej na sercu niż przed chwilą. Jakikolwiek plus tego całego płaczu i krzyku.

- Ja tego nie zrobiłam.

Odwracam głowę w kierunku Nataszy, gdy tylko słyszę jak wypowiada te słowa. Mimo iż nie patrzy na mnie, mogę dostrzec w jej oczach połyskujące w świetle słonecznym łzy.

- Nigdy nie zamknęłam do końca tego rozdziału swojego życia, którego się najbardziej wstydzę. Nie miałam na to odwagi - przyznaje z trudem. -Teraz... Jest już dla mnie za późno - uśmiecha się pod nosem smutno. - To będzie się za mną ciągnąć do końca mego życia, nie pozwalając mi o sobie zapomnieć. Proszę cię...- patrzy prosto w moje oczy. - Nie popełniaj tego błędu.

Kręcę głową, otaczając się szczelnie własnymi ramionami. Całościowo odwracam się przodem do niej.

- Nawet nie wiem, od czego miała bym zacząć - dukam, wciąż na skraju płaczu.

- Wiesz... - kładzie ręce na moich ramionach.

- Nie wiem - kręcę głową jeszcze mocniejsze.

- Wiesz... - ściska mocno moje barki, potrząsając mną jednocześnie. - Pragniesz tego. Potrzebujesz. Oboje tego potrzebujecie - niemalże szepcze.

Od razu rozumiem o co jej chodzi. To oczywiste. Zamykam oczy. Równocześnie z każdego z nich wypływa jedna łza.

- Porozmawiaj z nim - dodaje, widząc jak bardzo się waham.

- I co potem?

Nawet jeśli zdołam to zrobić... A nie jestem pewna, czy będę potrafiła, po tym jak na niego naskoczyłam... Co mi to da? Do czego mnie to zaprowadzi? Co jeśli ten cały bałagan w mojej głowie tylko się przez to powiększy?

- Nie wiem - odpowiada szczerze, wzruszając jednocześnie ramionami. - To zależy tylko od ciebie. To ty ustalasz warunki Char. Steve zrobi absolutnie wszystko, by tylko tobie było dobrze. Nie zrobi nawet kroku w twoją stronę bez wyraźnego pozwolenia - uśmiecha się, tym razem o wiele weselej.

W tym wypadku z pewnością ma rację. Steve jest gotów dla mnie zrobić absolutnie wszystko, byle bym go z powrotem do siebie dopuściła. Jeśli sobie mnie nie odpuścił, po tym jak na niego naskoczyłam, to znaczy że musi mu naprawdę bardzo na tym zależeć. W moim wnętrzu po raz pierwszy od dawna pojawia się przyjemne ciepło, wywołane tą myślą. Taki mały płomyczek nadziei, o który postanawiam bardzo dbać.

- Nie wiem czy dam radę. Ale spróbuję to zrobić. Obiecuję.

Posyłam jej delikatny uśmiech, lekko wymuszony, ale mimo wszystko naprawdę szczery. Odwzajemnia go.

- Chodź tu... Chodź... - przyciąga mnie do ciebie, aby objąć i mocno przytulić gładząc po plecach. Odwdzięczam się jej tym samym, będąc pod wielkim wrażeniem jej osoby.

Mam nadzieję że jej nie zawiodę. Tyle dla mnie zrobiła... Chcę przynajmniej jej pokazać, iż jej wysiłek nie poszedł na marne. Że byłam go warta.

Odsuwam się od niej powoli. Źrenice jej oczu rozszerzają się w tedy ze zdziwienia.

- Charlie... Twoja skóra - patrzy na mnie wręcz zdumiona.

Unoszę swoje ręce. Niektóre z plam które się dzisiaj pojawiły się mojej skórze, zaczęły blednąć, zmniejszać się . Kilka z nich nawet całkiem zniknęło. Sprawdzam pasma swoich włosów. Ich kolor przypomina prawie całkowicie mój naturalny odcień blondu... No może niektóre pasma są bardzo delikatnie, pudrowo różowe. Nie da się opisać euforii i ulgi którą odczułam obserwując tą nagłą zmianę.

Chyba właśnie wykonałam pierwszy krok ku lepszemu.

------------------------------------------------------------

Proszę bardzo! Nowy rozdział na weekendzik 😁! Mam nadzieję, że poprawi wam wszystkim humory, bo z tego co wiem teraz większości ludzi nie ma ich najlepszych, czy to przez sytuację w naszym kraju, na świecie, czy też przez pogodę 😒. Jak widzicie Charlie, też przeżywa ciężkie chwile. W następnym rozdziale to na co wszyscy czekaliście. Dum dum dum! Konfrontacje Charlie że Steve'em. Czyżby Starlie na nowo odżyło?! Cóż... Przekonamy się w następnym rozdziale 😆!

Trzymajcie się kochani 🥰!

Continue Reading

You'll Also Like

18.4K 1.2K 37
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
49.9K 2.3K 57
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
57K 4.2K 77
yup, to kolejny instagram ode mnie • shipy: drarry, theobian (theo x OC), jastoria (astoria x OC), pansmione, pavender, Oliver x Cedric, linny, Daphn...
27.3K 1K 40
🍀Gdy po zakończeniu wojny, Hermiona Granger postanawia wrócić do Hogwartu na powtórzenie siódmej klasy i mimo zastrzeżeń przyjaciółki i chłopaka, mi...