Don't you dare die ~ Levi Ack...

By PaniDemonolog

127K 6.4K 3.8K

Jakim cudem tak niezdarna i zakręcona kadetka przeszła szkolenie i stanęła w szeregach Korpusu Zwiadowców? Ni... More

Tak jest, Panie Kapralu!
Pierwszy Krok
Taniec Mioteł
Początki
Kolejny dzień z życia ofermy
To przez pomyłkę...
Girl Power
Śmiać się, czy płakać?
Morbus
Mowa jest srebrem...
Alkohol to twój najlepszy wróg
Non, Je ne regrette rien
Zdecyduj się wreszcie, smarku.
Ja powalę Ciebie, czy ty powalisz mnie?
Ty jesteś moją nagrodą
Kłamstwo ma długie nogi, pod warunkiem, że jesteś dobrym kłamcą
Jak walczyć, to tylko z najlepszymi
Niech mnie pan ukarze, kapralu
KISS KISS FALL IN LOVE
Pocałuj mnie, idiotko
Nie umiem w rozmowy o uczuciach...
Dualizm
Wszystko albo nic. W moim przypadku zazwyczaj to drugie.
Specjalna Opieka Medyczna
O czekoladzie, kokardce i kilku niedopowiedzeniach
Jak poznałam Panią Pułkownik
Wpadanie w kłopoty to specjalność naszego zakładu
Wyjaśnijmy coś sobie...
Kiedy flashbacki wejdą za mocno
Zemsta Doskonała
W każdym związku zachodzą kłótnie
Totalnie nie mam pomysłu, jak śmiesznie nazwać ten rozdział
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci bije tego pierwszego
[A.N.]
Dziady część pierwsza
Dziady część ostatnia
Ojoj, przyłapanko
Nadszedł Dzień Próby cz.1
Nadszedł Dzień Próby cz.2
Nadszedł Dzień Próby cz.3
Long live the Macedonia
Za dużo emocji, za mało słów, by je opisać
Wyścig ze śmiercią... w pewnym sensie.
Kiedy jeszcze byłam kadetką...
Początek końca
A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać za mury?
Moment, na który wszyscy czekali
Le fin.

Obiad u mamusi

2K 110 95
By PaniDemonolog

- Korinna Arquette! - usłyszałam za sobą niespodziewanie, kiedy sprzątałam akurat korytarz. Tak, znowu nadszedł długo oczekiwany dzień sprzątania. Tym razem chociaż nie zostałam zmuszona do ubrania żadnego dziwacznego kostiumu... A przynajmniej mam nadzieję, że tak się nie stanie.

- Tak, sir? - zapytałam, odwracając się i opierając lekko na miotle. Ku memu ogromnemu zdziwieniu, wyglądał dzisiaj na zdezorientowanego i tak jakby... mało ogarniętego. Widok, który można ujrzeć zaledwie raz na parę lat. Zazwyczaj nienagannie wyprasowana koszula była teraz z lekka wymiętolona, materiał nogawki spodni podwinął się nad cholewą butów, a pasów nawet nie założył. Do tego żabot był nierówno wciśnięty za kołnierz koszuli, tak, że odruchowo zaczęłam mu go poprawiać, czekając, aż wyjawi mi, po co mnie wołał.

- Chodź ze mną. Jest sprawa do omówienia. - odparł lakonicznie, nie wyjaśniając w zasadzie nic, tylko ciągnąc mnie za rękę do swojego gabinetu. Był w takim amoku, że nie przejął się nawet miotłą, którą nieopatrznie upuściłam na podłogę. Musiałam przetrzeć oczy, bo nie byłam w stanie uwierzyć, że to ten sam Levi Ackerman, a nie jakiś jego zły klon, który przyszedł mnie porwać. Przez moment ta myśl naprawdę wydała mi się prawdopodobna.

Otworzył drzwi, wpakował mnie do środka tak, że padłam wprost na obrócone bokiem krzesło i jakimś cudem usiadłam na nim, nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Przy tej prędkości, z którą wepchnął mnie do pokoju, to uznałabym to za całkiem udany performance. Zakluczył prędko drzwi i zaczął chodzić nerwowo po pokoju, wyrzucając swoje najlepsze ubrania z szafy i kładąc je na łóżko. Miałam właśnie otworzyć usta, by zapytać się o co chodzi, ale ten tylko wcisnął mi w ręce mały świstek papieru, na którym niewyraźnie nakreślone były kawałkiem węgla słowa:

Drogi kapralu Ackerman!

Chciałabym zaprosić pana oraz moją kochaną Korinnę do mojego domostwa na obiad oraz podwieczorek w tę sobotę, jeśli oczywiście znajdziecie czas. Proszę przekazać mojej córce serdeczne uściski.

Alexis Arquette

Uśmiechnęłam się mimowolnie. Wreszcie powód jego paniki się wyjaśnił. Mama zaprosiła nas na obiad, a co za tym idzie, pewnie chce go przetestować, skoro już wie, że jesteśmy w tym pokręconym związku. Wtedy to jego przejęcie wydało mi się całkiem słodkie. Patrzyłam w spokoju na jego zdenerwowane odbicie w lustrze, które kontemplowało nad wyborem garnituru, z rozbawieniem malującym się na mej facjacie.

- Który włożyć? - zapytał, widząc moje uśmiechnięte oblicze - I czego tak cieszysz mordę? To poważna sprawa!

- W to nie wątpię. - odpowiedziałam, wskazując mu brązowy garnitur po prawej - Po prostu to strasznie urocze, że aż tak się tym stresujesz.

- Ach tak? Widać, jak bardzo mnie kochasz, skoro cieszysz się moim bólem. - odparł z udawaną rozpaczą w głosie, zdejmując kurtkę i poprawiając koszulę, by móc nałożyć na nią garnitur. Odwróciłam się na chwilę w stronę biurka, by pozwolić mu zmienić spodnie.

- Od razu "bólem"... Poddenerwowaniem. - zaśmiałam się, po czym obróciłam się z powrotem, poprawiając mu klapy marynarki i biorąc się za zawiązanie mu krawata wokół szyi.

- Co ja z tobą mam, dziewczyno... - westchnął, pochylając się, by złożyć krótki pocałunek na moich rozchylonych w uśmiechu wargach.

- Dużo zabawy, to na pewno.


Po przygotowaniu Leviego, sama poszłam się przebrać oraz umalować. Nie byłam tak zestresowana jak on, ale nie chciałam też sprawiać wrażenia, jakby mnie tu głodzili. Nawet, jeśli tak było, to mama nie musiała o tym wiedzieć. Nałożyłam na siebie prostą, białą koszulę, którą zręcznie wcisnęłam w czarną, kloszowaną spódnicę. Na nogi zaś ubrałam ciepłe botki, a całość dopełniłam czarnym, sięgającym kostek płaszczem. O tej porze roku zaczynało się robić coraz zimniej, wobec czego wolałam się nie rozchorować. Włosy upięłam w skromny koczek, a makijaż pozostawiłam lekki, prawie niewidoczny. I tak nie mam pieniędzy na kosmetyki, więc używam tych, które udało mi się kiedyś kupić i służą mi po dziś dzień. Wracając do sypialni Ackermana, spotkałam dziewczyny, którym zaledwie pokrótce zdołałam opowiedzieć moje plany na dzisiaj. Dawno z nimi nie rozmawiałam, chyba należy to naprawić. Ale niestety nie dzisiaj. Dzisiaj robimy mały wypad do rodzinnego domku.

Na Leviego natknęłam się w połowie drogi, gdyż on również zakończył przygotowania i właśnie szedł po mnie. Oboje poszliśmy w stronę stajni, gdzie wsiedliśmy na konie, po czym odjechaliśmy w stronę miasta. Gdyby jakaś dociekliwa dusza się zastanawiała, mieliśmy przepustki od generała Smitha, dlatego pozwolono nam jechać. Inaczej by to nie wyszło.

Dotarcie na miejsce zajęło nam naprawdę niewiele czasu, ale znacznie więcej zeszło nam już po uwiązaniu koni, kiedy ciemnowłosy zaczął poprawiać się w odbiciu witryny sklepowej. Wiele kosztowało mnie, aby nie śmiać się z niego w tym momencie, ale zrobiłam wszystko, by wyzbyć go tych niedorzecznych obaw. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro moja mama jest jedynym człowiekiem, którego boi się sam najsilniejszy żołnierz ludzkości, to jak przerażającym stworzeniem muszę być ja, którą wychowała? Żartuję oczywiście, nie bierzcie tej refleksji na poważnie. Chociaż w sumie...


- Nie ugryzie Cię, Levi. - zażartowałam, pukając jednocześnie do drzwi domostwa. Jedną ręką obejmowałam ramię bruneta, dodając mu, jak i sobie, otuchy. Nie miałam w zasadzie okazji porozmawiać z mamą o nim, więc sama musiałam przygotować się na niezłe kazanie.

- Bardzo śmieszne. Nie byłbym taki pewien, patrząc na to, jak potrafisz odgryźć się ty. - burknął, dając mi prztyczka w nos i przyciskając moją rękę bliżej niego. Pospieszne kroki były już słyszalne od strony korytarza.

- Touchée. - zachichotałam, po czym drzwi frontowe nareszcie się otworzyły, ukazując zapracowaną twarz mojej rodzicielki. Jej fioletowe włosy, dokładnie tego samego odcienia co moje, związane były w warkocz dobierany, a na uszy zatknięte miała klipsy imitujące perły. Oczy, również w identycznym co moje kolorze (zresztą niegdyś ciężko było nas przez to rozróżnić, gdy jeszcze była trochę młodsza), zlustrowały nas od stóp do głów i wywołały szeroki uśmiech na lekko pomarszczonej twarzy.

- Wejdźcie, dzieci, wejdźcie! Zapraszam! - odparła z entuzjazmem, gestem wskazując, abyśmy skierowali się do salonu, co też uczyniliśmy. Po rozebraniu się z płaszczy, usiedliśmy obok siebie przy stole, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. W tym czasie mama nakryła do stołu, a wreszcie podała na stół kaczkę w pomarańczach. Jej specjalność. No i oczywiście moje ulubione danie z dzieciństwa, które w tamtym momencie wywołało nutkę nostalgii wlewającą się w moje serduszko.

- Ja pokroję. - zaproponował Levi, widząc, jak mama miała zamiar zabrać się za nałożenie dania. Znane mi już dobrze ciepło ogarnęło moje wnętrze na ten widok. Poczułam się wtedy naprawdę sielsko. Moja mama, robiąca wspaniały obiad, mój ukochany, pomagający przy stole... Czego chcieć więcej? Chyba tylko rychłej śmierci wszystkich tytanów na raz.

- Więc, Korinna... Dawno Cię nie widziałam. Nie miałam nawet okazji pogratulować Ci wstąpienia do Zwiadowców. - zaczęła kobieta, dziękując skinieniem głowy brunetowi za nałożenie jej porcji kaczki.

- To się zgadza. A jak u Ciebie, wszystko w porządku? Jak zakład, jak Irmina? - zapytałam, mając na myśli współpracownicę oraz serdeczną przyjaciółkę mamy. Razem pracują w zakładzie krawieckim już od czasów zanim przyszłam na świat.

- Trzymamy się jakoś, dziękuję. Chociaż nie ukrywam, że zamówień jest coraz mniej. Gdyby nie twój żołd, pewnie nie miałabym co jeść. - odpowiedziała z nikłym uśmiechem, przepełnionym goryczą. Starając się nie rozpłakać jak mała dziewczynka, sięgnęłam po jej dłoń i ścisnęłam ją z czułością. Chciałam, aby wiedziała, że staram się jak mogę, aby żyło jej się dobrze. Nie potrzebowałam słów, aby jej to powiedzieć. Wystarczył ten mały gest.

- Levi. - zwróciła się w końcu do bruneta, przybierając znacznie surowszy wyraz twarzy. Ten na dźwięk swego imienia przełknął ślinę, kończąc kroić i zasiadając za stołem.

Oho, zaczyna się. - pomyślałam.

- Tak, pani Arquette? - zapytał nieufnie, zachowując swoją typową, kamienną fasadę. Ciekawe, jak wyglądał w momencie, kiedy opowiadał jej o nas przy okazji moich urodzin. Pewnie emocje szalały w nim podobnie, jak i teraz, choć starał się trzymać je na wodzy, jak zwykle. Tak już po prostu miał.

- Chciałam Cię zapytać, kiedy zamierzasz oświadczyć się mojej córce? - zapytała, skanując go wzrokiem. Na moment zamarłam, nie dowierzając temu, co wyszło z jej ust i dotarło wprost do moich uszu.

- Mamo! - zaprotestowałam, zszokowana. Brunet jednak, ku mojemu zdziwieniu, ścisnął dłonią moje kolano na znak, że ma wszystko po kontrolą. Widząc jego nagłe opanowanie, powoli zdołałam się uspokoić.

- Tak się składa, że pracuję nad wszystkim. Powiedziałbym więcej, ale nie chcę psuć niespodzianki. - odrzekł poważnym, lecz spokojnym niczym leśny wietrzyk głosem, który wprawił mnie w prawdziwe zdumienie. Zamrugałam kilka razy, procesując w głowie zaistniałą dopiero co sytuację.

- Och, tak się cieszę! - wybuchnęła nagle mama, wstając znad stołu - Tyle czasu się nią opiekujesz, że zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle tego doczekam! Nie chciałam nigdy nic mówić przez te wszystkie lata, bo Koriś zawsze powtarzała: "Oj mamo, między nami nic nie ma" albo "Mamo, ale to mój przełożony", jakby myślała, że się nie domyślę!

- Bo wtedy jeszcze nic nie było! - odkrzyknęłam, czerwieniąc się na twarzy. Teraz role się odwróciły - to Levi był ten opanowany, a ja trzęsłam się z nerwów. Wiedziałam, iż będzie miał potem ze mnie niezły ubaw.

- Tak, tak, tak sobie powtarzaj, kochanie. - zaśmiała się mama, szczypiąc jeden z moich gorejących polików - Ale kiedy pan kapral sam wyznał mi, że jesteście razem, musiałam się w końcu zapytać!

- Rozumiem. - odparł krótko Levi, w duchu śmiejąc się z mojej zawstydzonej twarzyczki.

- Bo myślisz o niej poważnie, prawda? - zapytała fioletowowłosa, diametralnie zmieniając ton wypowiedzi na tak poważny, że aż mroczny. Jej świdrujący wzrok wbijał teraz noże w bruneta, który sam nieznacznie się zatrząsł.

- Mamo, nie testuj go. - westchnęłam, biorąc do ust kawałek kaczki, by zakończyć tę konwersację, której zakończenie byłam w stanie przewidzieć.

- Ależ ja go wcale nie testuję, skarbie! Po prostu nie chcę, żeby tylko Cię zbałamucił, a potem zostawił jako starą pannę! - na te słowa niemal wyplułam jedzenie z ust - A, i pamiętaj... - tym razem ten przerażający wzrok zwrócił się w moją stronę - Dzieci dopiero po ślubie, jasne?

- Tak, mamo! - odpowiedzieliśmy z Ackermanem chórem, jak na komendę. Tak, taka właśnie jest moja mama. Gorsza od jakiegokolwiek pułkownika, generała czy nawet tyrana. Mogłabym się założyć, że gdyby trafiła kiedyś na tytana, ten uciekłby ze strachu, więcej się nie pojawiając.

Resztę obiadu dokończyliśmy w o niebo milszej atmosferze, rozmawiając o bieżących sprawach oraz wspominając minione czasy. Kaczka została zjedzona w całości, nawet najmniejszy kawałek mięsa nie został się na kościach, a do tego opróżniliśmy pół butelki wina, które przyniósł za pazuchą Levi, a o którym wcześniej mi nie wspominał. Chcąc zrobić dobre wrażenie, przyniósł je jako prezent. Urocze. Przyszła jednak pora, aby się pożegnawszy, wrócić do kwatery. Wyściskałam mamę za wszystkie czasy, po czym wsiadłam na konia. W drodze powrotnej śmialiśmy się z brunetem z szaleńczego zachowania mamy na początku spotkania.

- Ale to o bałamuceniu powiedziała trochę za późno... - wyszydził Levi, posyłając mi znaczące spojrzenie. Zaśmiałam się, zakrywając ręką usta, by nie wydawać zbyt głośnych dźwięków.

- To tylko udowadnia, że nie wynajęła jeszcze na Ciebie szpiegów, żeby śledzili to, co dzieje się u Ciebie w sypialni. - zawtórowałam, czym wywołałam delikatne uniesienie kącików ust u mężczyzny.

- Korinna... - zaczął, przybliżywszy swojego konia do mojego, nachylając się do mojego ucha.

- Tak?

- Dziś wieczorem chętnie bym zignorował ten jej zakaz.

Continue Reading

You'll Also Like

111K 8.3K 53
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
39K 1.9K 29
[...] Nanami nie zasłużyła żeby na nią tak krzyczeć. Zwłaszcza po tym jaki ogrom pracy dziś włożyła w nasz trening. Robi to codziennie - Kozume spojr...
19.5K 1.3K 12
Ta opowieść nie jest moją własnością. Oryginalną wersję można znaleźć na http://akatsuki-in-our-world.blogspot.com/?m=1 Życzę miłego czytania.
75.6K 2.5K 43
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...