KELNERKA - "Droga ku niebioso...

By XVivinX

78K 4.5K 8.6K

Kto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jeste... More

Prolog
°•Obsada•°
1. Rutyna.
2. Wieczorna melancholia
3. Samotny
4. Przyjaźń
5. Ciacho
6. Facet ze snów
7. Nowa misja
8. Niepokojące wiadomości
9. Gdy koszmar zmienia się w rzeczywistość
10. Twarz
11. Podziękowanie
12. Już po wszystkim...
13. Myśli
14. Pobudka
15. Z butami w czyjeś życie.
16. Już dawno tak nie było
17. A będzie dobrze.
18. SMS
19. Nie jest z kamienia.
20. Smugi tuszu
21. Zafascynowana
22. Niezwykły poranek
23. Propozycja
24. Pewność
25. Nowości
26. Wszystko się układa
27. Piękność i rzeczy wyśnione
28. Prośby.
29. Wspólnie
30. Wspomnienia
31. Projekt, brunet i wiadomość
32. Dzieło
33. Akta
34. Na ringu
35. Niespodzianka
36. Świętowania i poważny temat
37. Gość
38. Winna
39. Trzymaj się
40. Kluczowy moment
41. Wypad i wizytacja
Feministyczna propaganda wszechczasów, czyli recenzja Capitain Marvel
42. Uparta
43. Batalia
45. Ocalić świat
46. Coś się kończy, a coś się zaczyna
47. Bycie wścibskim nie popłaca
48. Spróbować
49. Szansa
50. Zaloty
51. Zaproszenie i niespodzianka
52. Osoba bliska
53. Poranek
54. Kobiece pogaduszki
55. Walka o przetrwanie
56. Wątpliwości
57. To co słuszne
58. Ciśnienie
59. Trochę prawdy
60. Droga w dół
61. Wydział śledczy
62. W czterech ścianach
63. Potrzebuje bohatera
64. Początki bywają ciężkie
65. Konkrety
66. Impuls
67. Uziemienie
!WAŻNA ANKIETA!
68. Los tak chciał
69. Nie po myśli
70. Znajomość
71. Druga próba
72. Wolność
!OGŁASZAM REMONT GENERALNY!
73. Ostatnia okazja
74. Zasadzka
75. Cel osiągnięty
76. Mam cię!
77. Szpital
78. Przepełniona
79. Powrót
80. Problemy
81. Pod skórą
82. Wciąż tacy sami
83. Spotkanie po latach
84. Kłamstwo ma krótkie nogi
85. Małe kroczki
86. Tylko przyjaciele
ZAPROSZENIE
87. Już niedługo
88. Plusy obecnej sytuacji
89. Świeżo upieczona para
Czy jest sens...?
90. Nieważkość
91. Doprawdy ciekawych
92. Panna Weasley
93. Kotwice

44. Samemu

708 49 102
By XVivinX

CHARLOTTE POV.

Zasnęłam... Nawet nie wiem kiedy. Padłam jak kamień w wodę, a gdy się obudziłam pękała mi głowa. Przetarłam tylko twarz dłonią,po czym zetknęłam na elektronicznych zegarek. Pokazuje on 13:25. Jezu już koniec południa, a ja kompletnie nic nie jadłam... Rzygać jednak mi się chcę na samą myśl o przełknięciu czegokolwiek po za płynem. Zetknęłam na swój laptop, nie ten od Starka, tylko mój prywatny. Jezu ile wiadomości... Debby, mama... Do tego jedna od Pana Coopera, i nawet jedna od Justina. Ta ostatnia najbardziej przykuła moją uwagę. Jej treść mówiła, że razem z Debby martwią się o mnie, bo nie odpowiadam. Tylko mama otrzymała ode mnie SMS z tym co się stało. Rozmawiałyśmy krótko przez telefon. Starałam się trzymać, aby jej jeszcze bardziej nie martwić, ale nic z tego. Rozryczałam się jeszcze bardziej. Mam tylko nadzieję, że nie zamierza tu przylecieć. Jeszcze nie... Na to to już w ogóle nie jestem gotowa.

Koniec końców wygrzebałam się w kołdry i doczłapałam się do łazienki. Nawet ona, duma i perła tego projektu, nie jest w stanie teraz wywołać choćby cienia uśmiechu na twarzy. A jest olśniewająca, cała w kremowych marmurach, z piękną umywalką i ogromnym okrągłym lustrem, w którym się przeglądam... Żałuję jak cholera. Wyglądam gorzej niż potwornie. Naciskam przycisk na panelu w ścianie i w ten sposób z drugiej ściany będącej częścią ogromnej kabiny prysznicowej wysuwa się równie ogromna wanna. To akurat była inwencja twórcza Starka. Ja nawet nie wiedziałam, że coś takiego jest możliwe. I tak napuszcza do niej wody praktycznie po brzegi, po czym wchodzę do czystej, parzącej lekko skórę wody, zamykając za sobą szklaną kabinę.

Nie mam pojęcia ile już tak tu moczę...  Ale jest mi dobrze. Woda wyparza trochę bólu z mojego ciała, zmywa łzy. Co jakiś czas zanurzam się w wodzie. Potrafię wstrzymać oddech na prawie trzy minuty. Pod powierzchnią ogarnia mnie spokój, wręcz próżnia. Tylko woda szumu mi w uszach... Chcę tu zostać i nigdy już nic nie czuć. Oddać się głębi... Nie wynurzyć się... Nie... Nie! Nie! Nie! Nie mogę tak myśleć!

Wynurzam się gwałtownie, łapczywie napełniając płuca powietrzem. Odgarniam włosy do tyłu i wybucham kolejny raz szlochem. Chowam twarz w dłoniach. Boże... Proszę... Zabierz to ode mnie. Daj mi ulgę, a kochanej Audrey wieczne spoczywanie w twoim raju. Proszę Boże. Kręcę głową po czym oddycham parę razy głębiej. Odchylam głowę do tyłu i otaczam się ramionami. Niech łzy w końcu przestaną płynąć inaczej autentycznie strzelę sobie w łeb. Ból głowy będzie w tedy mocniejszy, ale za to chwilowy.

Cholera... Nie daję sobie z tym wszystkim rady sama. Wstyd mi przyznać, ale potrzebuję pomocy, inaczej nigdy się po tym nie pozbieram, a już na pewno zrobię to za późno. Steve ma rację... Moje życie jakoś będzie toczyć dalej. Jak walec pod górę, ale jednak. Muszę jakoś funkcjonować, trzymać to wszystko w kupie... Jeśli nie dla mnie to dla mojej mamy.

Wychodzę z  wanny. Zawijam swoje ciało w miękki, beżowy szlafrok do kolan, a włosy w biały ręcznik i wychodzę z łazienki. Zastaję na moim łóżku drewniana tackę. Kurde... Mam lekkie déjà vu. Też znajdują się na niej lekki przeciw bólowe, picie i jedzenie. Wraz z filiżanką ciepłej herbaty mogę tutaj znaleźć talerz z filetem z dorsza i chyba... Makaron z cukinii. Do tego jakiś sos. Nie jest pewna, ale wygląda i pachnie znakomicie. Steve wie jak bardzo uwielbiam zarówno ryby jak i cukinię , czy w ogóle różne ciekawe wymysły kulinarne. Wzdycham cicho, ale uśmiecham się delikatnie. Kochany... Po za tym jest jeszcze kwiat białej róży i karteczka zgięta w pół, a w jej środku pytanie: "Mogę wejść?". Znów cicho wzdycham, zamykając na dłuższą chwilę oczy. Nie ucieknę id tego nawet gdybym chciała... A nie chcę.

- Możesz! - wołam dość głośno, odkładając karteczkę i unosząc kwiat różu. Przystawiam go to nos. Subtelnie pachnie.

Drzwi otwierają się niepewnie, a ja modlę się w duchu, aby się od razu nie rozryczeć. Jeśli to zrobię jego obecność nie będzie niską sensu. Steven staje w drzwiach. Najwyraźniej cały czas gdzieś pod nimi stał. Ta myśl jeszcze bardziej ściska mi serce. Jego troska jest wręcz niesamowita, ale i na swój sposób trochę mnie przytłacza, bo wiem ile ma swoich problemów i jeszcze musi się martwić mną... Oraz patrzeć na mnie gdy wyglądam jak trup.

Siada po chwili przeciwko mnie, gdy ostrożnie zdejmuję ręcznik ze swojej głowy, chcąc wytrzeć swoje włosy. Patrzy na mnie i sam nie wie jak zacząć, odezwać się. W końcu jego wzrok pada na tacę.

- Poprosiłem o coś zdrowego, niecodziennego i najlepiej z rybą w roli głównej... Nie wiem co z tego wyszło, ale przynajmniej moim zdaniem wygląda i pachnie nieźle - stwierdza cicho, gdy ja trę lekko głowę.

Uśmiechem się lekko, spuszczając głowę. Nie da się opisać jak bardzo ten mężczyzna jest uroczy.

- Zgadzam się i pewnie jest przepyszne, ale wystarczy mi herbata i lekki... Naprawdę nie dam rady czegoś przełknąć - mówię, pod koniec podnosząc na niego wzrok.

- Nie chcę nic mówić, ale tak na pusty żołądek... Jaki będzie z tych tabletek pożytek, gdy przestanie cię boleć głowa, a zacznie brzuch? - mówi ostrożnie, napraw ważąc słowa, byle tylko nie popchnąć mnie w stronę płaczu.

Prycham, przestając wycierać włosy. Wiem że ma rację, ale prawda jest taka... Że ból jest w tej chwili jedynym co mi zostało, moim towarzyszem niedoli. Mam go dość, ale z drugiej strony, gdy odejdzie... Będę chyba jeszcze bardziej samotna niż teraz.

Zerkam na tackę. Danie na niej naprawdę wygląda cudownie. Mój brzuch się odzywa. Zaczyna burczeć z niezadowoleniem. Wzdycha cicho i unoszę tackę, aby ułożyć ją na swoje kolana. Biorę widelec, a następnie kęs praktycznie rozpływającej się w ustach ryby, ale mimo to ciężko mi ją przełknąć. Wiem, że uda mi się zjeść najwięcej połowę tej średniej porcji.

- No i... Jak tam? - pyta Rogers.

Kiwam głową.

- Jest dobre - dukam cicho.

-  Pytałem o ciebie...

Wlepiam wzrok w jedzenie. Zaczynam w nim grzebać. Cholera jasna!

- Bez zmian - dukam, znów czując to okropne parcie. Oczy napełniają mi się łzami. Zasłaniam na chwilę usta ręką. - Steve... Ja bardzo doceniam twoja troskę i... Absolutnie wszystko co dla mnie robisz, ale... Prawda jest taka, że nie sądzę abyś był w stanie mi pomóc.

Łzy znów ciekną mi po policzkach wielkimi jak ziarna grochu łzami. Nie potrafię zapomnieć, lub choćby na chwilę przestać myśleć o tym co się stało i do tego wszystkiego jest mi tak cholernie wstyd, że on musi na mnie patrzeć.

- Charlie... - Steve odbiera ode mnie tackę i odkłada ją ostrożnie na szafkę nocną. Przysuwam się do mnie znacznie bliżej i kładzie ręce na moje lekko trzęsące się ramiona. - Nie zamierzam ci mówić żebyś przestała płakać, ani żebyś wzięła się w garść, bo to nie możliwe... Ale chcę żebyś po prostu pozwoliła mi przy tobie być.

Patrzy mi prosto w oczy, wręcz w błagalny sposób, sekundę później ocierając łzy z mojej twarzy, w taki czuły sposób.

- Tyle już dla mnie zrobiłeś Steve... - spuszczam z niego wzrok. - Ja nie chcę cię obarczać... Kolejnymi moim problemami.

Uratował mi parę razy życie, pozwolił zamieszkać za byle jakie pieniądze, znalazł mi najlepsza możliwą pracę... Można powiedzieć, że ustawił mi na nowo życie. Wiem, że ma dobre serce i w sumie ratowanie ludziom życia to jego zawód, ale to co robi dla mnie... Przekracza już wszystkie granice. Granicę których przekroczenie mnie przeraża i choć z jednej strony tak ciągnie mnie do niego, to wiem że po prostu nie mogę... Nie mogę się do niego zbliżyć.

- Ale ja tego chcę. Chcę ci pomagać i cię wspierać, choćby dlatego, że ty robisz to samo w stosunku do mnie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak wiele rzeczy pomogłaś mi ułożyć w życiu - mówi łagodnie, starając się uśmiechnąć.

- Przepraszam... Przepraszam, że nie potrafię być silniejsza - dukam cicho.

Chciała bym się wziąć do kupy... Stanąć na równe nogi, lub chociaż przeżywać to bardziej wewnętrznie, ale nie potrafię, zwłaszcza że wciąż czuję się winna.

- Jesteś silna... Naprawdę - gładzi mnie po ramionach. - Dajesz sobie radę ze wszystkich, starasz się być samodzielna, a to że przeżywasz śmierć bliskiej ci osoby jest czymś normalnym, wręcz właściwym.

- Myślisz, że powinnam to zrobić... - pociągam nosem. - Pójść na jej pogrzeb?

- Tak - kiwa głową.

- A jeśli... Mnie z niego wyrzucą, albo...

- Nie wierzę, aby coś takiego zrobili - mówi spokojnie. - Ostatnią rzeczą jaką będą się zajmować jesteś ty.

Mam nadzieję, bo inaczej naprawdę nie wiem co zrobię. Nigdy się z tym nie pogodzę.

Patrzę mu prosto w oczy. Uśmiecha się do mnie pokrzepiająco, mimo że wyraźnie na siłę, a spojrzenie ma tak pełne współczucia, ale też wiary... Wiary we mnie. Nie chcę go zawieść. Chcę stanąć na nogi... Chociaż spróbuję. Dla niego.

Kładę dłoń na jego dłoni. Wciąż je obie trzyma na moich ramionach.

- Dziękuję że jesteś - dukam.

Zasługuje jak nikt, żeby to usłyszeć.

Kręci lekko głową.

- Nie ma za co - mówi cicho.

Czy ja właśnie to robię..? Ulegam po raz kolejny łamiąc daną sobie obietnice. Ulegam jego spojrzeniu, ciepłu, oraz potrzebie bliskości. Po za tym coś w mojej głowie wręcz krzyknęło, że nic złego, a nawet wręcz że... Zasługuję na to. Pochylam więc głowę, a wraz z nią cała siebie prosto w jego ramiona. Opieram o jedno z nich głowę, a on znów mnie zaprasza na swoje kolana, przytula i nie ma w tym żadnego podtekstu, tylko wsparcie. Sprawia że stopniowo się uspokajam, przy okazji mocząc mu bluzkę i zapewne brodę włosami.

- Muszę zadzwonić do mamy... I odezwać się do znajomych. Pewnie się martwią, że nie odpowiadam na wiadomości - mówi po paru minutach cudownej cichy.

- Z pewnością, jednak upieram się, żebyś najpierw wytarła włosy, zjadła coś, wypiła leki, ubrała i dopiero za te pół godziny wszystkich powiadomiła.

Uśmiecham się, po czym przytakuję kiwając i odsuwam się od niego. Warto było by to zrobić, puki jestem spokojniejsza. Steven nagle chwyta za ręcznik. Najpierw ociera delikatnie nim moją twarz z resztek łez, wywołując krótkie śmiech, a następnie moje włosy niczym małemu dziecku. Nie wiem czemu, ale czerwienię się lekko. To chyba jednak trochę zbyt... Intymna czynność.

Przełykam z trudem ślinę, gdy przestaję i sięga po tackę z jedzeniem. Wzdycham cicho patrząc na talerz, ale gdy podnoszę na niego wzrok, widzę że jest pod tym względem nieugięty. Chwytam więc za widelec i powoli zaczynam przeżywać już chłodne jedzenie, popijając je herbatą z filiżanki.

- Nie dam więcej rady - dukam, oddając mu tacę.

Tak jak myślałam, wcisnęłam w siebie tylko połowę. Chwytam jeszcze tylko za leki i popijam je połową szklanki wody. Więcej już nie zmieszczę.

- Dobrze. I tak jestem zadowolony - mówi, samemu biorąc się za jedzenie reszty. Grzech, aby coś tak dobrego się zmarnowało.

Zastanawiam się przez chwilę. Wiem, że to co powiem mu się nie spodoba.

- Steven... - mówię, a on od razu podnosi na mnie wzrok. - Chcę cię o coś prosić.

- Jasne.

- Ja... Chcę żebyś wrócił do siebie - wymawiam niepewnie.

- Dlaczego? - pyta zdziwiony.

- To nie tak, że cię odrzucam, po prostu... - przygryzam lekko wargę. - Chcę zrobić parę rzeczy... Które muszę zrobić sama... Porozmawiać, zastanowić się... Naprawdę potrzebuje do tego samotność. Jest mi lepiej i obiecuję, że nie będę już zabijać się płaczem - dodaję, widząc że chcę coś powiedzieć. - Proszę... Wróć do Alfreda. Niech się porządnie dziś na dworze wybawi, a jutro przyjdziesz tu do mnie z nim... Okej?

Widzę, że nie do końca jest zadowolony tą wizją, ale naprawdę zrobił bardzo wiele. Sprawił, że wykonałam pierwszy krok. Następne jednak muszę wykonać sama... Muszę go zrobić sama dla siebie. Po za tym potrzebuje trochę więcej przestrzeni. Dobrze mi przy Rogersie, jednak trochę za bardzo duszno... Kwestia mentalnej przestrzeni. Jest mi bardzo bliski, ale... Wciąż nie do tego stopnia. Po za tym to też kwestia mojej wewnętrznej determinacji. Ja po prostu muszę spróbować dać sobie radę sama. Ten wieczór i ta noc będzie moim sprawdzianem.

STEVE POV.

Co mogłem zrobić? Posłuchałem jej prośby, zadowolony jednak z tego że zostawiałem ją w lepszym stanie niż zastałem na początku, z chęcią walki w oczach. Będzie pewnie płakać, będzie cierpieć... Ale musi przebyć tą część drogi, aby dość do finału. Pomogłem jej ruszyć, a teraz chcę iść sama, a ja muszę to uszanować i czekać niedaleko w pogotowiu. Jutro po śniadaniu, wezmę psa i ruszę do niej, mając nadzieję że będzie jeszcze lepiej niż było. Myślę, że widok ukochanego pupila pocieszy ją, jeszcze bardziej niż mój.

Wchodzę ostrożnie do mieszkania, ale tylko po to, by spełnić prośbę blondynki i zabrać stamtąd Alfreda. Dobrą godzinę się z nim bawię, tak że w drodze powrotnej się praktycznie snuje. Mam w tedy czas na przemyślenia, o tym wszystkim co dzisiaj czułem. O tej początkowej bezsilność i ściskaniu w sercu. O tym jak bardzo chciałem ją przytulić, a gdy już to zrobiłem nie chciałem puszczać. Myśl, że cierpi jest mi wręcz obrzydliwa.

Dobrze wiem jak to jest stracić przyjaciela i czego człowiek w tedy pragnie najbardziej. Pod tym względem jesteśmy z Charlotte identycznie. Chcemy wsparcia i bliskości drugiej osoby, ale coś nam każe radzić sobie samemu. Pragniemy być silni nawet w najtrudniejszych chwilach. Tym bardziej nie mogłem przy niej zostać, bo wiem że na jej miejscu chciał bym tego samego, ciszy i przestrzeni w której mógł bym zawalczyć z własnymi myślami.

Ponad wszystko wierzę, że da sobie radę, ruszy przez siebie, otworzy ponownie skrzydła. Jest stworzona do latania na wysokościach, wielkich celów i zasługuję na wspaniałe życie. Mam tylko nadzieję, że przestanie się obwiniać o to co się stało. Jeśli to zrobi i pogodzi się z faktem, że Audrey już nie ma, wiem że wyjdzie tego... Może nie cało, ale jednak wyjdzie, a ja będę przy niej. Cholera... Coraz bardziej sobie uświadamiam, że była kelnerka stała się pewną ważną stałą w moim życiu i że puki będę mógł, będę jej pomagał. Nie zamierzam się z nią żegnać, chyba że było by to konieczne... Ale szczerze nawet nie chcę myśleć, co by musiało się stać, abym to zrobił. Ta myśl mnie wręcz przeraża i mówiąc szczerze jeszcze bardziej przeraża mnie, co muszę czuć do Char, że tak jest.

CHARLOTTE POV.

Opieram się czołem o szybę obronnej szklanej ściany, trzymając telefon komórkowy przy uchu. Chłód szyby mnie koi i łagodzi ból głowy, która na szczęście przestała pulsować. Łzy co jakiś czas spłyną po mojej twarzy. Czasem mocniej, czasem lżej, ale nie w taki sposób jak dziś rano. Jestem przestana, nawet wyczesana i najedzona. Zamówiłam sałatkę Cezar i nawet zjadłam powoli całość plastikowej miseczki. Dzwoniłam już do Debby, płakałam cicho rozmawiając z nią godzinę, o tym co się stało i o moim poczuciu winy. Mówiła praktycznie słowo w słowo to co Steve. Sama zaczęła płakać, ale po tej godzince i wyżaleń zrobiło mi się lżej, zresztą jak zawsze po rozmowie z brunetką. Dzięki Bogu że nic poważnego jej się nie stało podczas inwazji... Tego naprawdę bym nie przeżyła. Później napisałam nawet do Justina i było lepiej niż się spodziewałam. Powiedziałam mu prawdę, wymieniliśmy parę wiadomość, kończąc na tym że bardzo mi współczuję i że zawsze mogę na niego liczyć. Teraz, najcięższa przeprawa... Telefon do mamy.

- Mamuś... Proszę cię nie dramatyzuj. Zostań tam gdzie jesteś - mówi najspokojniej i jednocześnie najbardziej stanowczo jak potrafię, słysząc że moja rodzicielka chcę przylecieć z powrotem do miasta, a ja mimo że niesamowicie za nią tęsknię nie jestem na to zupełnie gotowa w żaden sposób.

- Jak możesz mnie o to prosisz?! - unosi się. - Moja córka jest sama w żałobie, a ja mam tak po prostu...

- Twoja córka jest dorosła mamo i potrafi dać sobie radę, a po za tym twoja obecność nic nie zmieni. Audrey już nie ma... - zamykam na dłuższą chwilę oczy i przełykam  z trudem gulę w moim gardle, robiąc wszystko, aby nie zacząć szlochać. -  Możemy się tylko wszyscy za nią modlić. To najlepsze wyjście... - pociągam nosem. - Pomódl się proszę ze wszystkimi o jej duszę, oraz rodzinę.

- Wiesz, że nie musisz mnie nawet o to prosić, ale skarbie... - wzdycha smutno. - Ja nie chcę żebyś...

- Nie zrobię nic głupiego... - zapewniam ją prawie krzycząc. Nie tym razem. - Naprawdę... Dam sobie radę - chyba najgorsze już minęło.

Największa fala szoku i niedowierzania przywaliła we mnie wręcz niebezpiecznie, ale w końcu spod niej wypłynęłam. Wciąż mam w płucach trochę wody, ale oddycham i powoli płynę w kierunku stałego lądu.

- Kochanie...  Jesteś pewna? - pyta z troską. -

- Tak jest. A po za tym... - wlepiam wzrok w swoja paznokcie. Raz kozie śmierć. - Nie jest sama...

Nastaje dłuższa chwila ciszy.

- Co się to znaczy? - pyta w końcu niepewnie.

Przygryzam dolną wargę. Czas uchylić rąbka tajemnicy.

- Poznałam kogoś niezwykłego... - zaczynam, patrząc w stronę pomarańczowego nieba nad betonową dżunglą.

---------------------------------------------------------

Witajcie kochani! Trochę mnie tu nie było, ale wróciłam z dość ciekawym rozdziałem, który chyba dość wyraźnie wam mówi, że powoli relacja naszych milusińskich przekracza delikatnie czysto przyjacielską... Myślę, że do Steve'a i Charlie też powolutku to zaczyna docierać. ale nie sądzę, żeby było tak kolorowo. Musi się w końcu coś dziać. 😏

A po za tym... Też macie coś takiego, że im bliżej End Game tym bardziej nie możecie wytrzymać!? Ja już tak bardzo chcę ten film, że tego się po prostu nie da opisać! Chcę go, a z drugiej strony tak cholernie się go boję... To będzie masakra. I pogodzę się tylko i wyłącznie ze śmiercią Steve'a jeśli trafi do Peggy i będzie ich pierwszy taniec. Inaczej... Prawdopodobnie mnie szybko tu nie zobaczycie, bo będę płakać gorzej niż Charlotte po Audrey przez miesiąc.

A teraz oczywiście filmiki, no bo jakże być inaczej. Dzisiaj dwa. Jeden naprawdę przez o Rocket'cie. Wzruszający i wspaniale prezentujący postać naszego królika. Drugi to cudowny zlepek tego co nas czeka w End Game, tak więc oba serdecznie polecam. Na razie kochani!

Continue Reading

You'll Also Like

34.5K 2.5K 118
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?
90.2K 3.1K 49
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
6.7K 760 52
"Do cholery obudź się bo cię walne", prawie że krzyknął potrząsając chłopakiem. Młodszy zaczął kaszleć po czym otworzył lekko oczy na co starszy odet...
20.9K 3.6K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...