- Co ty tu robisz? - wydukała Callie już nieco ciszej, gapiąc się Freda tak, jakby zobaczyła samego Merlina. Musiała się uszczypnąć, żeby uwierzyć, że widziała to, co widziała: Fred na miotle na tle nocnego nieba.
- No nie takiego przywitania się spodziewałem - odparł jej "oburzony" chłopak, zakładając ręce i jednocześnie nadal utrzymując się na miotle. - Mówiłem ci, że zobaczymy się szybciej, niż myślisz. Choć nie sądziłem, że już dziś.
Callie mrugnęła kilka razy, nadal nie dowierzając.
- Jak... Czy dowiem się, jak w ogóle znalazłeś mój dom?
- Cóż... Dziś planowałem go tylko znaleźć, żeby za tydzień nie latać jak głupi i szukać... Sądziłem, że raczej już śpisz i nie spodziewałem się ciebie zobaczyć - wyjaśnił, ponownie łapiąc się miotły. - Ale... Nie żałuję, że cię jednak widzę - dodał po namyśle, z uśmiechem mierząc ją wzrokiem.
Callie spuściła wzrok, bo nagle zaczęło się jej wydawać, że jej luźna koszula nocna była o wiele bardziej skąpa, niż wcześniej sądziła - w Hogwarcie nigdy się tak nie ubierała. Niemal nieświadomie poprawiła ramiączko i nieco naciągnęła dół ubrania.
- Przestań - mruknęła, przełknąwszy ślinę, po czym postanowiła szybko zmienić temat. - I tak w ogóle co cię ugryzło, żeby tu przylecieć tak późno? Przecież to niebezpieczne... Zwłaszcza teraz...
- Tym większa zabawa - stwierdził niewzruszony Fred, na co Callie założyła ręce.
- No i masz, cholerny Gryfon - powiedziała zniecierpliwiona. - Zaraz cię zrzucę z tej miotły.
Fred spojrzał w dół na ogród Irvingów i wzruszył ramionami.
- Tu wcale nie jest tak wysoko - stwierdził, choć Callie wiedziała, że znajdowali się na wysokości co najmniej dziesięciu metrów nad ziemią. Dziewczyna westchnęła i podeszła do niego bliżej, po czym oparła się o czarną balustradę.
- Nadal się muszę się przyzwyczajać, że ty nie zachowujesz się jak standardowa osoba - powiedziała, opierając się na łokciach.
- Uznam to za komplement - odparł jej Fred, udając, że odrzuca długie włosy, których naturalnie nie miał, co rozbawiło Callie. - Poza tym, narzekasz, że jest ciemno? Chyba nie możemy dopuścić, żeby twoja mama mnie zobaczyła...
- Z tym akurat był postęp - powiedziała mu ze szczerym uśmiechem. - Mama dziś ze mną rozmawiała... Zgodziła się na wszystko i chce tylko, żebym była bezpieczna. Choć zgadzam się, nie za dobrze by było, gdybyś już teraz wparował do domu...
Fred wyglądał na kompletnie zdezorientowanego tym, co usłyszał. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek mama szatynki tak powie, bo doskonale znał typowe zachowania Malfoyów. Poprawił swoje usadowienie na miotle i zapytał zdziwiony:
- I twoja mama to Malfoy?
- Malfoy z dużymi wpływami Irvingów - wyjaśniła Callie, po czym ziewnęła. Było już naprawdę późno i choć dziewczyna bardzo chętnie stałaby tam, by rozmawiać z nim przez całą noc, to bała się, że zaraz zaśnie na stojąco.
- Wracaj już do domu, twoja mama pewnie odchodzi od zmysłów - powiedziała Fredowi, nieco odchodząc od balustrady. Chłopak parsknął śmiechem.
- Naprawdę, Callie? Poważnie myślisz, że ona wie, że tu jestem?
- Tym bardziej wracaj, bo będzie słabo, jak odkryje, że cię nie ma - powiedziała Callie, podchodząc już do drzwi balkonowych, które najwyraźniej miała zamiar zamknąć.
- Hej! Nie dostanę nic za to, że tu przyleciałem? - zawołał oburzony Fred.
- Nie - powiedziała Callie z satysfakcją.
Chłopak prychnął.
- Zobaczymy, co będzie, jak tu następnym razem przylecę.
Callie tylko pokręciła głową.
- Uważaj, Fred, proszę. Dobranoc - powiedziała i weszła do swojego pokoju, a następnie zamknęła drzwi różdżką.
Fred patrzył chwilę na miejsce, w którym zniknęła, po czym uśmiechnął się sam do siebie i zawrócił miotłę w stronę domu. Callie natomiast stała jeszcze przez moment przed swoim łóżkiem, uśmiechając się do siebie jak głupia i zastanawiając się, czy motyle w jej brzuchu nie urządziły sobie jakiegoś przyjęcia.
Minął tydzień, potem następny, a Ślizgonka zaczynała się naprawdę martwić. Letnie dni dłużyły się jej niesamowicie. Fred nie przyleciał tak jak zapowiadał i w ogóle nie dawał znaku życia, nie odpisywał nawet na jej listy. Dziewczyna po raz pierwszy odczuła, że za nim tęskniła - przecież jak dotąd widywała go codziennie.
Pomimo zmartwień, z drugiej strony wiedziała, że Gryfon był zdolny do wszystkiego i mógł się tylko z nią droczyć...
I nie myliła się.
Dokładnie dwunastego lipca Callie siedziała wieczorem na balkonie i czytała książkę - jak zwykle o eliksirach - gdy tuż przed balustradą pojawił się nie kto inny, jak Fred Weasley.
- Witam, witam! - zawołał, przez co Callie wręcz podskoczyła i upuściła czytaną książkę.
- Fred, do cholery! - krzyknęła. - Chcesz, żebym dostała zawału?
- Znowu piękne powitanie, uwielbiam - powiedział, uśmiechając się szeroko. - Ale wybaczę ci, bo nie chcę zostać otruty... - dodał po szybkim namyśle.
Callie westchnęła, rzuciła książkę do swojego pokoju i wróciła do Freda, tym razem stając już tuż przy balustradzie.
- Czemu nie dawałeś znaku życia? Wiesz, jak się bałam? - zapytała z pretensją w głosie, jednak chłopak nie tracił humoru.
- Mała zemsta za brak nagrody - odpowiedział, uśmiechając się triumfalnie.
- Co? I to niby ja jestem ta wredna?
- Oj, przestań, bo nie mamy całej nocy. Wsiadaj - rozkazał, wskazując na tył miotły.
To już całkiem zdziwiło Callie, choć już po chwili zganiła się w myślach, bo powinna była to przewidzieć
- Co? Oszalałeś?
- Już dawno - odparł takim tonem, jakby to było jasne jak słońce. - No chodź. Nie zabieram cię w jakieś niebezpieczne okolice. I nie spadniesz, jak się mocno przytulisz.
Callie już była skłonna przystać na tę propozycję, gdy w głowie nagle zapaliła się jej czerwona lampka.
- Fred, a jak coś się stanie...? - zapytała niepewnie. Ich odmienne postawy wynikały z prostych różnic - Callie wychowała się wśród nie jednego poplecznika Voldemorta i doskonale wiedziała, że z nim nie było przelewek. Fred natomiast... Po prostu należał do Gryffindoru, a zatem im coś bardziej niebezpieczne, tym jemu wydawało się bardziej ekscytujące.
- Bo Smroldemort nie ma co robić, tylko polować na dzieciaki takie, jak my - przewrócił oczami. - Myślisz, że pozwoliłbym na to, żeby ci się coś stało? Słowo Gryfona, że będzie dobrze.
- Słowo Gryfona na mnie nie działa, wiesz? - powiedziała Callie, ale w końcu zbliżyła się do miotły. Fred zniżył się na tyle, żeby dziewczyna mogła wygodnie wsiąść, a zaraz po tym objęła go mocno od tyłu, gotowa na to, że zaraz wykona gwałtowny ruch - tak się jednak nie stało.
- Złap się mocniej, tak na wszelki wypadek - polecił Gryfon.
- Po prostu chcesz, żebym się mocniej przytuliła - mruknęła w odpowiedzi.
Fred nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął, czego Callie nie mogła widzieć. Ślizgonka położyła głowę na jego ramieniu, przysunąwszy się bliżej i wzmocniwszy swój uścisk. Wtedy Fred skierował miotłę w górę i zaczęli lecieć.
Trwało to długo, co najmniej dwadzieścia minut. Nie przeszkadzało im to zupełnie - Callie z ciekawością oglądała piękne widoki pod sobą. Nigdy nie czuła się taka wolna; jeszcze rok temu w życiu nie dałaby się namówić na coś takiego. Teraz wydawało jej się, że wszystko było możliwe.
Gdy wreszcie wylądowali, Callie szybko rozejrzała się wokoło - znajdowali się na niewielkim wzgórzu, z którego rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na oświetlone w dole miasteczko. Na ciemnym niebie było wtedy widać niemal każdą gwiazdę, powiewał lekki wiatr... Wydawało jej się, że lepiej być nie mogło.
- Ja chyba znam to wzgórze... Znaczy, babcia mi o nim opowiadała... Tu podobno spełniają się marzenia, tak? - zapytała Freda, a ten pokiwał głową, odkładając swoją miotłę na trawę.
- Tak w ogóle... - zaczął, stając tuż za nią - dowiedziałem się wszystkiego. Nie będziemy mieszkać w te wakacje w naszym domu. Za trzy dni przenosimy się wszyscy do siedziby Zakonu Feniksa. Wiesz, przez Smroldemorta, bo tam jest podobno najbezpieczniej... Nawet nie mam pojęcia, gdzie to, bo jest chronione Zaklęciem Fideliusa.
- Och, czyli... Czyli nici z mojego przyjazdu? - zapytała wyraźnie rozczarowana Callie, która strasznie chciała zobaczyć, jak to jest przebywać u radosnej, kochającej rodziny - choćby tak dla odmiany..
- Co ty, wręcz przeciwnie - powiedział Fred i z uśmiechem stanął przed nią. - Powiedzieli, że jeśli ty tam będziesz, to możesz nawet w pewien sposób pomóc Zakonowi, bo w końcu... Masz taką rodzinę, a nie inną. No a twoi rodzice muszą się zgodzić, bo na pewno nigdzie nie będziesz bezpieczniejsza, niż tam. Nie ma bata, żeby Smroldemort i ci jego Smroldożercy znaleźli to miejsce. Poza tym, za tydzień widzimy się na egzaminie z teleportacji, a stamtąd możemy cię zabrać już do siedziby.
Po usłyszeniu tego wszystkiego dziewczyna spojrzała na niego i chciało jej się płakać ze wzruszenia. Szybko podeszła jeszcze bliżej i bez zbędnych słów po prostu go pocałowała.
😔