KELNERKA - "Droga ku niebioso...

XVivinX

78K 4.5K 8.6K

Kto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jeste... Еще

Prolog
°•Obsada•°
1. Rutyna.
2. Wieczorna melancholia
4. Przyjaźń
5. Ciacho
6. Facet ze snów
7. Nowa misja
8. Niepokojące wiadomości
9. Gdy koszmar zmienia się w rzeczywistość
10. Twarz
11. Podziękowanie
12. Już po wszystkim...
13. Myśli
14. Pobudka
15. Z butami w czyjeś życie.
16. Już dawno tak nie było
17. A będzie dobrze.
18. SMS
19. Nie jest z kamienia.
20. Smugi tuszu
21. Zafascynowana
22. Niezwykły poranek
23. Propozycja
24. Pewność
25. Nowości
26. Wszystko się układa
27. Piękność i rzeczy wyśnione
28. Prośby.
29. Wspólnie
30. Wspomnienia
31. Projekt, brunet i wiadomość
32. Dzieło
33. Akta
34. Na ringu
35. Niespodzianka
36. Świętowania i poważny temat
37. Gość
38. Winna
39. Trzymaj się
40. Kluczowy moment
41. Wypad i wizytacja
Feministyczna propaganda wszechczasów, czyli recenzja Capitain Marvel
42. Uparta
43. Batalia
44. Samemu
45. Ocalić świat
46. Coś się kończy, a coś się zaczyna
47. Bycie wścibskim nie popłaca
48. Spróbować
49. Szansa
50. Zaloty
51. Zaproszenie i niespodzianka
52. Osoba bliska
53. Poranek
54. Kobiece pogaduszki
55. Walka o przetrwanie
56. Wątpliwości
57. To co słuszne
58. Ciśnienie
59. Trochę prawdy
60. Droga w dół
61. Wydział śledczy
62. W czterech ścianach
63. Potrzebuje bohatera
64. Początki bywają ciężkie
65. Konkrety
66. Impuls
67. Uziemienie
!WAŻNA ANKIETA!
68. Los tak chciał
69. Nie po myśli
70. Znajomość
71. Druga próba
72. Wolność
!OGŁASZAM REMONT GENERALNY!
73. Ostatnia okazja
74. Zasadzka
75. Cel osiągnięty
76. Mam cię!
77. Szpital
78. Przepełniona
79. Powrót
80. Problemy
81. Pod skórą
82. Wciąż tacy sami
83. Spotkanie po latach
84. Kłamstwo ma krótkie nogi
85. Małe kroczki
86. Tylko przyjaciele
ZAPROSZENIE
87. Już niedługo
88. Plusy obecnej sytuacji
89. Świeżo upieczona para
Czy jest sens...?
90. Nieważkość
91. Doprawdy ciekawych
92. Panna Weasley
93. Kotwice

3. Samotny

2K 91 38
XVivinX

STEVE POV.

Samolot który pilotuję leci właśnie w swoją ostatnią podroż. Mknie przez przestworza z zawrotną szybkością. Pragnie wypełnić swe przeznaczenie, dolecieć do Nowego Jorku i na zawsze zmienić jego obraz. Do tego został stworzony.

Ja za to dostałem bilet w jedną stronę i w dodatku miejsce z najlepszym widokiem, na zachodzące nad Oceanem Atlantyckim słońce. Jego promienie odbijają się od bezkresnej tafli słonej wody oraz od pokrytych wiecznym lodem ziem Grenlandii. Prawdopodobnie trudno było by sobie wyobrazić, lepszy ostatni widok.

- Peggy... To mój wybór - mówię najbardziej zdecydowanie jak jestem w stanie, zważając na sytuację.

Nie chcę, aby rozpoznała po tonie mojego głosu jak bardzo jestem przerażony.

Mroźny wiatr szczypie mnie nieprzyjemnie po skórze twarz. Ignoruj to uczucie, tak samo jak ból promieniujący z sińców i skaleczeń powstałych podczas bitwy. To już nie ważne. Wszystko przestało się liczyć, po za powstrzymaniem Valkirii przed dotarciem do celu.

Wiem należy zrobić i że jedyną osobą która może to zrobić jestem ja. Nie mam wyboru. Albo ja, albo mieszkańcy Nowego Jorku, miasta tak szczególnie bliskiemu mojemu sercu. Jedno jest pewnego...

Ten samolot się rozbije, jednak to ja decyduję kiedy to zrobi.

Zanim zacznę nim pikować w stronę lodowatej, wodnej głębi, wyciągam z kieszeni przy pasie mój kompas. Znajduję się w nim wycinek z gazety, z twarzą mojej Peggy... Chociaż tak naprawdę nigdy nie była moja, ani już nigdy nie będzie, to już zawsze będę tak o niej myślał... Jako o mojej miłości. Bez względu na to gdzie po tym wszystkim trafię.

Mam tylko nadzieję, że zrozumie mój wybór.

Patrzę jeszcze przez chwilę na jej czarno białe, niezbyt wyraźnie zdjęcie, po czym chwytam pewniej za ster i pchając go do przodu, zaczynam ostro lecieć w dół. Jej głos towarzyszy mi do samego końca, dodając otuchy i chociaż minimalnie odciągając moja uwagę od tego co się za chwilę stanie. Jej słodki, łamiący się przez łzy głos, mówi do mnie o naszym pierwszym tańcu, mimo że wie, iż on nigdy nie dojdzie do skutku. Za to ja myślę o tych wszystkich straconych okazjach kiedy mogłem jej powiedzieć co czuję i jak bardzo niezwykłą jest kobietą.

Nawet teraz nie mam odwagi aby to powiedzieć. A może po prostu nie chcę jeszcze bardziej jej łamać serca i utrudniać tego wszystkiego... Sam już nie wiem. Wiem tylko, że nagle nastała nieprzenikniona ciemności i przeszywający na wskroś zarówno ciało jak i duszę chłód.

To wszystko ustępuję, gdy słyszę dźwięk klaksonu. Później docierają do mnie inne dźwięki miasta, jak warkot silników, czy głosy ludzi. Stoję w samym centrum miasta. W miejscu w którym byłem już setki, jak i nie tysiące razy. Jednak w żaden sposób nie przypomina mi ono tego miejsca które poznałem na pamięć.

Dziesiątki kolorowych świateł i ruchomych bilbordów zawieszonych na ogromnych budynkach otacza mnie z każdej strony... Przytłacza... Nie pasuję tu... Wokół mnie są setki ludzi... Wszyscy patrzą na mnie... A ja mimo tego jestem sam...

Całkiem sam.

Budzę się, spocony, oddychający łapczywie, zawsze w tym samym momencie już od pary tygodni... Dokładniej od jednego miesiąca, trzech tygodni i pięciu dni... A ja wciąż nie mogę spać, tak jakby te siedemdziesiąt lat ciągłego snu całkowicie wyparło ze mnie tą podstawową potrzebę.

Przecieram twarz dłońmi, po czym sięgam po szklankę wody, stojącej na stoliku nocny. Wypijam duszkiem całą jej zawartość. Parę kropel z niej skapuje na mój t-shirt i tak już całkiem mokry od potu. Przecieram ręką twarz, a następnie zerkam na zegarek w budziku, wskazujący 4:42 nad ranem.

Wstaję szybko z łóżka, wiedząc że i tak już nie zasnę. Idę więc pod prysznic, zmyć z siebie lodowatą wodą pozostałości dręczącego mnie koszmaru. Moje ciało chyba przyzwyczaiło się do niskich temperatur, bo w jakiś przedziwny sposób dzięki nim odpręża się.  Opieram się dłońmi o kafelki prysznica i pozwalam wodzie spływać po mnie strumieniem. Jej chłód orzeźwia mnie, spłukując resztki snu z powiek.

Gdy wychodzę spod niego, wycieram się do sucha, po czym idę w stronę szafy, stojącej w mojej sypialni.  Zakładam na siebie świeżą bieliznę, biały podkoszulek i szare, dresowe spodnie. Po za tym wyciągam z niej również bluzę z kapturem oraz buty do biegania. Nie zamierzam ciągle siedzieć w swoim mieszkaniu i bić się ze swoimi myślami. O tej porze, gdy na ulicach miasta jest w miarę spokojnie biega się najlepiej.

Gdy to robię, mknę po chodniku najszybciej jak potrafię, mogę chociaż trochę się wyładować. Chociaż na chwilę zapomnieć. Skupiam się na drodze, oraz przede wszystkim na tym, aby na nic nie wpaść. Dzięki temu zajmuję swoją głowę czymś innym niż tylko nieustannym rozpamiętywanie, rozdrapywaniem ran. Zarzucam więc kaptur na głowę, po czym wychodzę z mieszkania, znajdującego się na drugim piętrze, w jednym z Brooklyńskich bloków.

Dostałem to mieszkanie, wraz z całym jego wyposażeniem od tajnej rządowej organizacji o nazwie Tarcza. Na razie to oni mnie utrzymują i starają się wprowadzić stopniowo w świat XXI wieku, mimo że nie za bardzo mam na to ochotę, jeśli mam być szczery.

Niestety... Po raz kolejny życie zdecydowało za mnie.

Muszę się ich słuchać i jakoś nauczyć się żyć w tym świecie. Nie wiem po co to robią. Po co starają się odratować taki relikt przeszłości jak ja, zamiast po prostu wstawić mnie do muzeum jako eksponat. Wystarczyło mnie tylko nie odmrażać, abym umieszczony w bryle lodowej, stał się główną atrakcją jakiejś wystawy. Dla wszystkich było by znacznej prościej, a tak...

Pusta zmieniła się w istną mordęgę.

Myślałem, że od śmierci mamy oswoiłem się już z samotnością i poznałem w pełni czym jest. Teraz mam wrażenie, że nic o niej tak naprawdę nie wiedziałem. Przedtem zawsze, nawet w najcięższych chwilach miałem przy sobie Bucky'ego. Miałem wokół świat który znałem, rozumiałem i w którym dobrze się czułem. Ludzi z którymi wiedziałem o czym porozmawiać, jak się wokół nich zachować.

Teraz czuję się jak małe dziecko, porzucone w zupełnie obcym miejscu, muszące się nauczyć wszystkiego od nowa... Całkiem samemu.

Nie mam pojęcia ile zajęło mi bieganie za nim wróciłem do domu, ani ile kilometrów przez ten czas przemierzyłem. Na pewno dużo, ponieważ chwilami biegłem ile tylko mam w nogach siły. A mam jej sporo. Nie wiele mi to pomogło, jednak lepsze to niż nic.

Gdy byłem już przy swoim bloku, zauważyłem czarne auto, z zaciemnionymi szybami. Od razu wiedziałem kto zaszczycił mnie swoimi odwiedzinami. Z samochodu wychodzi mężczyzna około trzydziestki, ubrany w białą koszulę, krawat i elegancki czarny garnitur. Na nosie ma proste okulary przeciwsłoneczne, a lewym w uchu słuchawkę. Jest to jeden z agentów Tarczy, którzy mają za zadanie mnie pilnować, jak twierdzi Fury, dla mojego bezpieczeństwa. W ręku ma paczkę, z logiem organizacji na wierzchu. Przedstawia ono orła.

- Kapitanie Rogers - wita się ze mną, po czym podaję mi rękę.

- Agencie Weller - mówię, łapiąc oddech.

- Mam dla Kapitana przesyłkę od szefostwa - wręcza mi dość sporą paczkę. - Zawiera wszystko o co Pan prosił szefa, w tym akta ludzi których pan wymienił i parę innych rzeczy.

- Dziękuję - odbieram od niego przesyłkę. - Gdzie jest teraz dyrektor Fury?

- Mogę tylko powiedzieć, że właśnie leci do jednej ze ściśle tajnych baz - odpowiada jak zwykle rzeczowo.

Kiwam głową. Pewnie ma o wiele więcej ważniejszych spraw na głowie, niż zamartwianie się dziewięćdziesięciu kilku latkiem.

- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję - zaczyna zmierzać w stronę drzwi wejściowych. - Do widzenia.

Wchodzę do mieszkania, po czym zasuwam je z wewnątrz. Ruszam w stronę kuchni. Odkładam paczkę na stół, jednak za nim przejrzę jej zawartość, postanawiam nastawić sobie wodę na zwykłą, czarną kawę. Taką lubię najbardziej. Bez żadnych współczesnych udziwnień.

To jedyna kawa, jaką ludzie pili ludzie w moich czasach i jaką pijał co rano mój ojciec. Przez to w naszej kuchni o poranku zawsze unosił się jej mocna woń, mieszająca się z zapachem smażonych jajek, lub owsianki. Kojarzy mi się ona z czasami, kiedy wszystko było znacznie prostsze, a mój rodzice żyli skromnie, ale szczęśliwie.

Biorę się za smażenie jajecznicy i bekonu. Gdy są gotowe układam je na talerzu, biorę go w jedną dłoń, kubek z kawą w drugą, po czym siadam w końcu przy stole. Upijam spory łyk zawartości kubka, a następnie za pomocą nożyka do papieru otwieram paczkę. Znajduję się w niej parę teczek, kolejny plik gotówki, ale i to małe urządzonko wielkości mojego kciuka, zwane pendrive'em. Mieści w sobie z pewnością kolejną ilość filmów informacyjnych.

Ciężko mi uwierzyć, że w czymś tak małym, może się znajdować tyle rzeczy, chociaż... Chyba po tym wszystkim co w swoim życiu widziałem, nic nie jest w stanie mnie zadziwić. Nawet ta cała przekombinowana, nowa technologia.

Otwieram pierwszą teczkę, z aktami członków mojej dawnej drużyny komandosów. Chcę się dowiedzieć, co się działo w ich życiu gdy mnie już zabrakło. Wszyscy byli odznaczonymi weteranami i działaczami nawet po wojnie. Większość z nich się ustatkowała, doczekała dzieci, wnuków... I wszyscy już odeszli z tego świata, wcześniej czy później. A ja nie wiadomo czemu wciąż żyję.

Przecieram twarz dłońmi.

Gdy dochodzę do karty Peggy, która z tego co wiem, mimo bardzo sędziwego wieku wciąż żyję, wzdycham ciężko. Nawet po tylu latach... Nie potrafię do niej choćby zadzwonić.

Ale co miał bym jej powiedzieć?

Nie mam bladego pojęcia czy nawet wie, że żyję, mimo iż jeszcze niedawno w każdej gazecie i wiadomościach dało się zobaczyć moją twarz. Teoretycznie nikt nie wie kim był ten wariant, który wybiegł na Times Square i narobił wielkiego zamieszania, ponieważ Tarcza bardzo pilnuje tej informacji. Jestem jednak pewien, że ludzie się domyślają. Słyszałem już kilka płotek od agentów.

W każdym razie... Nie wiem czy jest sens tak bardzo mieszać w życiu Peggy. Ożeniła się pięć lat po mojej śmierci, dwa lata później urodziła pierwsze z trójki dzieci. Miała wspaniałe, pełne przygód i szczęścia życie... A tu nagle pod jego koniec, miał by przed nią stanąć ten kretyn z lodu, który nigdy nie wyznał... że się w niej zakochał.

Po za tym... Boję się po tylu latach znów na nią spojrzeć. Wiem, że kiedy to zrobię, uświadomię sobie w pełni, że całe życie które miałem, bezpowrotnie straciłem, oraz jak wielki szmat czasu minął od naszego ostatniego spotkania... Ostatniego, a za razem pierwszego pocałunku.

Kręcę głową, odtrącając od siebie te wszystkie myśli. Jedyne co wywołują, to jej tępy ból. Ból będący chyba jedynym uczuciem jaki mi pozostało. Moim jedynym towarzyszem. Za bardzo się do niego przyzwyczaiłem. Już nawet nie próbuj z nim walczyć.

Składam wszystkie papiery z powrotem do teczki w dość ekspresowym tempie, po czym biorę talerz i pusty kubek po kawie. Odstawiam oba naczynia do zlewu. Nie wytrzymam już dłużej w tych czterech ścianach. Chyba najwyższy czas przestać kryć się przed światem, trzymać tylko najbliższej okolicy i zacząć powoli poznawać miasto od nowa. Może na otwartej przestrzeni i świeżym powietrzu będę w stanie lepiej myśleć.

Tak... Tyle myśli nieustannie chodzi mi po głowie, rozsadzając ją od środka. Nie mam pojęcia z którą najpierw powinienem się uporać. Nie wspominając, że ciągle pojawiają się nowe. Tak jak dzisiaj, przed chwilą. Peggy i wszyscy moi bliscy dostali szansę na spokojne normalne życie w gronie ludzi których kochali... Więc do cholery, czemu ja nie? Czemu ja nie mogę zacząć od początku? 

Czemu w ogóle jeszcze żyję?

CHARLOTTE POV.

Szybko przebieram się z uniformu w codzienne ubrania. Debby już na mnie czeka. Za czterdzieści minut ma ostatnią przymiarkę sukni ślubnej. Już za miesiąc stanie na ślubnym kobiercu ze swoim ukochanym. Bardzo się cieszę, że będę mogła uczestniczyć razem z jej mamą i babcią w tym wyjątkowym dla niej dniu. Moja odwieczna chłopczyca w białej sukni, godnej prawdziwej królowej... Jejku! Po prostu nie mogę się doczekać tego widoku!

Wychodzę z przebieralni, po czym żegnam się ze wszystkimi pozostałymi jeszcze pracownikami. Opuszczam najpierw zaplecze, a następnie całą restauracje. Tuż przed głównymi drzwiami czeka już na mnie brunetka, z którą znam już od ponad dwunastu lat. Jeszcze siedem lat temu mieszkała w bloku na przeciwko mnie, jednak jej rodzina przeprowadziła się do Irlandii, na dwa lata. Jej ojciec dostał tam bardzo korzystną ofert pracy.

Tam właśnie poznała swojego przyszłego męża Stanley'a. Po tych dwóch latach znajomości przyjechali tutaj oboje z powrotem. Otworzyli wspólny biznes, a dokładniej warsztat samochodowy. Z partnerów w pracy, stopniowo stali się partnerami w życiu prywatnym.

- Cześć maleńka! - wita się ze mną, jak zwykle wyciągając ręce w moją stronę chcąc mnie przytulić.

- Cześć kochana - wtulam się  nią, tak bardzo szczęśliwa, że ją widzę taką rozpromienioną.

- Jak ty ślicznie wyglądasz - stwierdza, gdy się ode mnie odsuwa.

Mam na sobie klasyczną damską koszulę z kołnierzykiem, pokrytą drobnymi kropkami, a do tego długą rozkloszowaną, błękitną spódnice z koronkowym wzorem, Srebrną torebkę na łańcuszku oraz czarne mokasyny, czyli zestaw kompletnie nie w jej stylu. Ona zdecydowanie woli nosić skórzane kurtki, ćwieki, podparte dżinsy w ciemnych kolorach, a ja za to jestem zafascynowana zestawieniem ze sobą delikatność jedwabnej i koszuli i zwiewności spódnicy. Aż ciężko uwierzyć, patrząc na nas z boku, że się przyjaźnimy. 

Być może jest coś w tym powiedzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają.

- Daj spokój. Nawet jakbym ci zapłacili to i tak byś w tych ciuchach do ludzi nie wyszła - stwierdzam, patrząc na jej czarną, skórzana kurtkę, dżinsowe ogrodniczki z poszarpanymi, krótkimi nogawkami i t-shirt z czarno białe prążki. Nie muszę nawet wspominać o glanach.

- Bo wyglądała bym z nich jak szmaciana lalka. A ty wyglądasz w nich jak księżniczka - uśmiecha się do mnie szczerze.

- Tylko, że to ty masz dzisiaj nią być - mówię wymijając ją, po czym kieruję się w stronę jej auta.

- Nie dziś maleńka, tylko za miesiąc - odsuwa samochód pilotem przy kluczach - Dzisiaj będę nią tylko udawać, albo raczej starać się wczuć w jej rolę.

Kiwam potakująco głową, po czym otwieram przednie drzwi, od strony pasażera. Co jak co, ale samochód Debby jest zawsze perfekcyjnie czysty, w przeciwieństwie do niej samej. Praktycznie zawsze można znaleźć na jej skórze, lub ubraniu zabrudzenie po smarze z reperowanych przez nią samochodów. Nie ma się co dziwić, w końcu naprawia je codziennie, jednak nie zmienia to faktu, iż jest to odrobinkę irytuję. Przypominam że zawsze na przywitanie się do mnie przytula. Tym razem na szczęście moje ubrania nie ucierpiały.

- A gdzie twoja mama i babcia? - pytam, wiedząc że miały być w salonie sukien ślubnych z nami.

- Dojadą na własną rękę. Być może już są w salonie sukien - zapina pasy bezpieczeństwa. - A tak w ogóle... - wyciąga ze schowka kopertę i wręcza mi ją.

- Szybka jesteś... - stwierdzam z ekscytacją, widząc jej zawartość. To zaproszenie na wesele. Zwykłe, proste, piękne, przewiązane czerwoną kokardką i bardzo w stylu mojej przyjaciółki.

Sęk w tym, że rozdawane były dwa miesiące temu.

- Oj no bo to i tak było oczywiste, że przyjdziesz na wesele, że jakoś tak zapomniałam ci je wręczyć. Sorki - w jej głosie słychać skruchę.

- Nic się nie stało - duka pod nosem, otwierając zaproszenie, aby przeczytać jego zawartość..

Śledzę dokładnie wzrokiem linijka po linijce tekstu wydrukowanego na niej, aż natrafiam na taką, która sprawia że wzdycham głośno. Piorunuję Debby najbardziej morderczym wzrokiem jaki posiadam, gdy ona włącza się do ruchu.

- No co? - pyta, udając że nie ma pojęcia o co mi chodzi.

- Dobrze wiesz co! Tu jest napisany "Charlotte Weasley z osobą towarzyszącą" - podkreślam dwa ostatnie słowa.

- I bardzo dobrze, bo tak miało być. Po za tym nie rozpraszaj kierowcy! - gani mnie lekko, urywając temat.

Jakby kiedyś przeszkadzało jej to, że rozmawiam z nią gdy prowadzi.

Jeszcze raz zerkam na zaproszenie, a później znów na Debby. Zaciskam usta w cienką linie. Gdyby nic nie wiedziała, to nie zdziwiła bym się, że kazała dopisać do mojego zaproszenia osobę towarzyszącą. Tak zazwyczaj się robi, jeśli zapraszana nie jest w związku małżeńskim. Sęk w tym, że ona wie najlepiej, iż nie posiadam żadnej osoby towarzyszącej już od ponad dwóch lat.

Nic nie wskazuje na to, aby ten stan rzeczy uległ zmianie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

O to wasz Steve, którego tak bardzo szukaliście w poprzednich rozdziałach. Co prawda jeszcze się nie spotkał z Charlie, ale na to będziecie musieli jeszcze cierpliwie poczekać. Tak szybko tego życzenia wam nie spełnię!

Mam nadzieję, że perspektywa Steve'a wam się podobała... I w sumie nie wiem, co jeszcze dodać. Lecę na grilla!

Na razie kochani!

Продолжить чтение

Вам также понравится

Vegas || Mata W

Фанфик

39K 2.3K 39
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
5.2K 274 23
Lucyfer wielki król piekła, Alastor overlord który budzi a bardziej budził postrach oboje cierpią do siebie nienawiścią ale serce nie sługa. [shipy...
16.3K 618 46
Theodora Harrington to postać głęboko związana z dzieciństwem Płotek z Outer Banks, która opuściła grono swoich przyjaciół bardzo dawno temu w pogoni...
43.1K 1.8K 35
Szybko możemy kogoś znielubić, ale ... równie szybko możemy kogoś polubić, prawda?