KELNERKA - "Droga ku niebioso...

By XVivinX

78K 4.5K 8.6K

Kto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jeste... More

Prolog
°•Obsada•°
1. Rutyna.
2. Wieczorna melancholia
3. Samotny
4. Przyjaźń
5. Ciacho
6. Facet ze snów
7. Nowa misja
8. Niepokojące wiadomości
9. Gdy koszmar zmienia się w rzeczywistość
10. Twarz
11. Podziękowanie
12. Już po wszystkim...
13. Myśli
14. Pobudka
15. Z butami w czyjeś życie.
16. Już dawno tak nie było
17. A będzie dobrze.
18. SMS
19. Nie jest z kamienia.
20. Smugi tuszu
21. Zafascynowana
22. Niezwykły poranek
23. Propozycja
24. Pewność
25. Nowości
26. Wszystko się układa
27. Piękność i rzeczy wyśnione
28. Prośby.
29. Wspólnie
30. Wspomnienia
31. Projekt, brunet i wiadomość
32. Dzieło
33. Akta
34. Na ringu
35. Niespodzianka
36. Świętowania i poważny temat
37. Gość
38. Winna
39. Trzymaj się
40. Kluczowy moment
41. Wypad i wizytacja
Feministyczna propaganda wszechczasów, czyli recenzja Capitain Marvel
42. Uparta
43. Batalia
44. Samemu
45. Ocalić świat
46. Coś się kończy, a coś się zaczyna
47. Bycie wścibskim nie popłaca
48. Spróbować
49. Szansa
50. Zaloty
51. Zaproszenie i niespodzianka
52. Osoba bliska
53. Poranek
54. Kobiece pogaduszki
55. Walka o przetrwanie
56. Wątpliwości
57. To co słuszne
58. Ciśnienie
59. Trochę prawdy
60. Droga w dół
61. Wydział śledczy
62. W czterech ścianach
63. Potrzebuje bohatera
64. Początki bywają ciężkie
65. Konkrety
66. Impuls
67. Uziemienie
!WAŻNA ANKIETA!
68. Los tak chciał
69. Nie po myśli
70. Znajomość
71. Druga próba
72. Wolność
!OGŁASZAM REMONT GENERALNY!
73. Ostatnia okazja
74. Zasadzka
75. Cel osiągnięty
76. Mam cię!
77. Szpital
78. Przepełniona
79. Powrót
80. Problemy
81. Pod skórą
82. Wciąż tacy sami
83. Spotkanie po latach
84. Kłamstwo ma krótkie nogi
85. Małe kroczki
86. Tylko przyjaciele
ZAPROSZENIE
88. Plusy obecnej sytuacji
89. Świeżo upieczona para
Czy jest sens...?
90. Nieważkość
91. Doprawdy ciekawych
92. Panna Weasley
93. Kotwice

87. Już niedługo

320 31 47
By XVivinX

Efekty mojej ostatniej prośby, były oszałamiające, więc ją ponawiam i proszę was z całego serduszka o gwiazdki i komentarze. Naprawdę zmiażdżyliście mnie ich ilością w ostatnim rozdziale. 

Dziękuję bardzo za uwagę i buziaczki!


CHARLOTTE POV.

Mściciele to dość dziwna rodzina.

Myślę, że mogę ich tak nazwać. Od kiedy żyję między nimi, bacznie się im przyglądam. To bez wątpienia najciekawsze ze wszystkich dostępnych mi zajęć. Możliwość przyglądania się tym wielkim herosom z tak bliskiej i niezwykle ludzkiej perspektywy wydamy się mi być niezwykle fascynująca.

To rodzina inna niż wszystkie, ze względu na członków z których się składa. Geniuszy, nadludzi, zabójców, bogów i potworów. Rodzina w której nikt nie jest z sobą spokrewniony. Rodzina w której każdy żyje w ciągłym biegu. Każdy ma swoje obowiązki, prace i problemy. Każdy jest zupełnie inny niż reszta.

Kto wie, być może właśnie w tym ostatnim tkwi jej sekret. W wzajemnym dopełnianiu się charakterów.

W każdym bądź razie, wydawało by się, że tych ludzi może łączyć tylko wspólny cel pilnowania pokoju na świecie i nic po za tym. Jednakże, gdy obserwuje tych wszystkich ludzi podczas wspólnych, zazwyczaj przypadkowych spotkań i przysłuchuje ich rozmowom, dostrzegam ile mają między sobą chemii. Patrzę jak coraz lepiej się poznają. Jak i więzi stają się mocniejsze. To naprawdę piękny proces i zaszczytem jest dla mnie móc być jego światkiem. Kto wie...

Być może nawet w nim uczestniczyć.

Ważnym elementem każdej rodziny jest jej dom, miejsce wszelkich spotkań. Dla Avengersów tym domem jest ich siedziba, Avengers Tower. Budynek który staje się im coraz bliższy, bo wiedzą że zawsze mogą do niego wrócić. Zawsze znajdą w nimi kogoś, kto będzie mógł im pomóc.

Mają oczy swoje prywatne mieszkania, czy też w przypadku Starka i jego ukochanej luksusowe wille, ale domyślam się że zazwyczaj nikt w nich na nich nie czeka. Ty tylko cztery ściany, chroniąca ciało przez zimnej, ale już nie duszę. Duszę można ogrzać tylko towarzystwem ludzi na których ci zależy.

Bardzo lubię nasze wspólne wieczory przed telewizorem, ćwiczenia na siłowni, pogaduszki przy lampce wina, lub butelce piwa, ale chyba najbardziej lubię nasze wspólne posiłki. To jest chyba najbardziej rodzinę. Jak już mówiłam wszyscy mieszkańcy wieży są zalatani, więc nie zdarzają się często. To tym bardziej czyni je wyjątkowymi.

Najczęściej razem spożywanym przez nas jest obiad, nieco rzadziej śniadanie, a kolację jak dotąd jedliśmy wspólnie tylko raz w czteroosobowy gronie. Tym bardziej zdziwiłam się, gdy tego wieczora przy stole zasiadło aż siedem osób. W sumie to wszyscy z wyjątkiem Thora, który przebywa w Londynie u dziewczyny.

- Uwielbiam krewetki! - woła z zadowoleniem Stark, gdy nakłada swoją porcję przygotowanego przeze mnie i Pepper dania.

- Jaki to sos? - pyta Bruce, przecierając specjalną ściereczką swoje okulary.

- Na bazie masła, z czosnkiem, płatkami chili i natką pietruszki - objaśniam szczegółowo, siadając między Steve'm, a Clintem.

To jedno z ulubionych dań mojej cioci.

- Pachną bosko - stwierdza z uznaniem Barton.

Krewetek na szczęście starczyło na jedną średnią porcję dla każdego. Muszę ze skutkiem stwierdzić, że jak na mój gust jest tu zbyt dużo płatków chilli. Nie przepadam za ostrymi przyprawami. Nikt inny po za mną się nie skarży, może z grzeczności, a może to tylko kwestia mojego gustu.

Przez większą część trwania posiłku Tony i Pepper opowiadają o swojej biznesowej wycieczce do Dubaju. Najpierw mówili o swoich interesach i tutaj nie za bardzo uważnie słuchałam. Znacznie bardziej ciekawiła mnie część ich opowieści dotycząca samego miasta. W końcu Dubai to istny raj dla miłośników architektury. Można tam znaleźć budynki w każdym stylu.

Później pojawia się temat ostatniej misji Steve'a i Nat. Czuję, jak skóra na całym ciele mi cierpnie, gdy Romanoff opowiada o wypadku Steve'a. Oczywiście na nikim to nie robi najmniejszego wrażenia, po za mną i Potts. Dla całej reszty takie wypadki są normą. Mi jednak trochę odechciewa się przez to wszystko jeść.

Gdyby nie wyleciał wtedy przez okno, tylko pozostał w eksplodującym budynku... Nawet nie chcę o tym myśleć!

Natasza nagle zmienia temat, zadając Clint'owi pytanie.

- Odwieść cię jutro na lotnisko?

Łucznik najpierw musi szybko przeżuć swój kęs zanim odpowie. Uprzednio jest kręci głową.

- Nie trzeba. Zamówię taksówkę.

Rudowłosa unosi do góry lewą brew.

- Już raz właśnie przez czekanie na taksówkę spóźniłeś się na samolot - duka pod nosem, po czym bierze do ust jedną z ostatnich krewetek na swoim talerzu.

- Wiesz, że jakbyś mnie poprosił, mój prywatny odrzutowiec zawiózł by twój tyłek niemalże pod sam dom? - wtrąca się Anthony.

- Wiem, ale jak już mówiłem cenię sobie moją prywatność i niezależność, więc podziękuję - stwierdza z uśmiechem, dolewając sobie trochę czerwonego wina do kieliszka.

Jak krewetki to tylko z czerwonym winem.

- Będziesz dalej tresować swoją celność podczas mojej nieobecności? - zadaje mi pytanie, tuż po tym jak upił drobny łyk bordowego trunku.

- To chyba nie zależy ode mnie. Znaczy... - z niewiadomego powodu ogarnia mnie spore zakłopotanie. - Jestem chętna, ale nie ma mnie kto uczyć bez ciebie.

- Wystarczy poprosić.

Podnoszę wzrok z talerza na wiedzącą naprzeciwko mnie Rosjankę. Patrzę na nią zaskoczona.

- Serio? - ton głosu mam niepewny.

- Może moje oko nie jest sokole, ale też mam je całkiem niezłe.

Uśmiecha się do mnie szczerze, szeroko. Oczy błyszczą jej łobuzersko. Ja za to, niemalże w odruchu kręcę głową.

- Już mnie trenujesz non-profit na siłowni. To było by za dużo.

Poświęca mi mnóstwo swojego wolnego czasu. Źle bym się czuła, gdyby poświęcała mi go jeszcze więcej. Już tak wiele dla mnie zrobiła. Dla mnie jak i dla Steve'a. Aż głupio się czuję z tym faktem, wiedząc iż prawdopodobnie nigdy nie będę mogła jej się za to w pełni odwdzięczyć.

Kolejna osoba na mojej liście z długiem wdzięczności nie do spłacenia.

- Zaczęłaś strzelać z łuku?

Z rozmyślań wybija mnie Virginia.

Kręcę głową.

- Z pistoletu. Miałam dziś pierwszą, próbną lekcję od Clinta. Spodobało mi się - przyznaję przed wszystkimi, ale i także przed samą sobą.

To była niezła rozrywka. Właśnie tak staram się to traktować. Jako ciekawy sposób na spędzenie czasu. Próbuję zapomnieć, że być może będę musiała skorzystać z tych nowo nabytych umiejętności, aby zachować swoje życie, albo co gorsza je komuś odebrać.

O tym też teraz myśl Char!

- W dodatku z tego co wiem, poszło jej jak na pierwszy raz naprawdę świetnie - stwierdza Steve, patrząc na mnie z niemalże dumą.

A teraz szybko upij parę łyków alkoholu, aby zrzucić winę zaczerwienienia się twojej twarzy na niego.

- Skąd ten pomysł, jeśli można zapytać? - odzywa się Bruce.

- Liczę, że jak nauczę się bronić, w tedy będę mogła opuścić wieżę - odpowiadam szczerze. - Nie zrozumcie mnie źle. Jest mi tu z wami bardzo dobrze, ale... To nie mój dom. Nie mój świat - lekko wzrusza ramionami, mając nadzieję że zrozumieją. - Chcę jak najszybciej wrócić do własnego.

- Bez urazy, ale czy chcesz tego czy nie, już zawsze będziesz częścią naszego pokręconego świata. Nawet jeśli wrócić do normalnego życia, sama nigdy już... Ała!

Doktor łapie się za lewą kostkę, w którą z pewnością mocno szturchnęła go pod stołem Tasha. Nie patrzy na niego. Wzrok ma utkwiony w pustą lampkę po winie, ale mimo tego czuć od niej grozę, niemalże ostrzeżenie w stronę Bannera. Gdy podnosi go na mnie, uśmiecha się.

- Ma siedem doktoratów, a rozumu za grosz - stwierdza z przekąsem, mówiąc mi bezgłośnie "Nie słuchaj tego imbecyla".

- Myślałem, że jesteśmy wśród swoich - duka w swojej obronie naukowiec, wciąż trąc swoją nogę.

Spuszczam głowę speszona, nie wiedząc co powiedzieć w takiej sytuacji. Zgodzić się z Bruce'm, czy mu zaprzeczyć. Wybieram milczenie, przede wszystkim dlatego, że nie znam odpowiedzi. Albo ją znam... Tylko zbyt mocno się jej boję.

Już nigdy nie będziesz normalna Charlotte.

- W każdym razie... - Romanoff przerywa grobową ciszę. - Mogę cię, powiedzmy dwa razy w tygodniu, zabierać na strzelnicę, a zamiast chodzić na siłownię, spokojnie mogłybyśmy udawać się na salę treningową. Pokazała bym ci parę technik samoobrony, jeśli oczywiście była byś chętna - oferuje mi bardzo hojną ofertę.

Zerkam na Steve, który najwyraźniej cały czas mi się przyglądał kątem oka.

- Znaczy... Kiedyś już miałam podobne lekcje ze Steve'm, ale tak jakoś o nich... Zapomnieliśmy.

Poprosiłam go kiedyś o takie treningi... Albo to on mi je zaproponował? Szczerze mówiąc nie pamiętam. Skończyły się na dwóch lekcjach, podczas których pokazywał mi najważniejsze chwyty. Bardziej dla zabawy trochę po uderzałam w worek. A później zostałam porwana. Byliśmy skłóceni. Tak po prostu niefortunnie wyszło.

Nagle odzywa się Tony.

- Pokazywałeś Charlie różne ciekawe chwyty?

Sugestia w pytaniu Starka jest wyraźnie wyczuwalna.

Moja skóra niemalże płonie, na wspomnienie niektórych z nich, a dokładniej na wspomnienie subtelnych dotyków jakie wymieniałam ze Steve'm, gdy ten mi je prezentował lub poprawiał moją postawę.

- Tony! - gani go Potts, ale w przeciwieństwie do Nataszy nie posuwa się do rękoczynów.

Mimo tego nasz mechanik reaguje jeszcze bardziej energicznie niż Bruce.

- No co?! Tylko grzecznie pytam!

Steve patrzy mi prosto w oczy, starając się ignorować Starka.

- Jeśli ci na tym zależy mogli byśmy wrócić do naszych wspólnych treningów - proponuje.

Po chwili odzywa się Tasha.

- Powiedzmy, że będziemy cię ćwiczyć na przemiennie. W poniedziałki Steve, a w czwartki ja. Co ty na to?

Wydaje się być entuzjastycznie do tego nastawiona. Steve z resztą też.

- Przynajmniej nie będziesz się nudzić - Barton mnie również zachęca.

Przegryzam lekko wargę, dzióbiąc widelcem ostatnią krewetkę na moim ramieniu. Dla samej możliwość spędzania ze Steve'm większej ilości czasu, chyba warto chociaż spróbować.

- Niech więc będzie - odpowiadam po dłuższej chwili. - Zawsze z chęcią uczę się nowych rzeczy.

Szeroki uśmiech gości na twarzy Athony'ego.

- To dobrze, bo już niedługo zaczniemy ćwiczyć generowanie impulsów energetycznych w naszym laboratorium - wypija jednym duszkiem resztkę wina. - Twój zapał bardzo mnie cieszy.

Powstrzymuje się żeby nie przewrócić oczami. Jakiś cichy głos w mojej głowie mówi mi, że i tak nasi dwaj mózgowcy bardzo długo to odwlekali. Nie mogę się z nim nie zgodzić. Nie mogę też narzekać i nie spróbować.

- Jaki macie na to plan? - Steve wyjmuje mi to pytanie z ust.

- Będziemy iść etapami - zamiast Tony'ego odpowiada Bruce. - Spróbujemy trzech podstawowych metod. Stymuluję soniczną, później delikatną elektryczną, jak Charlie poczuje się pewniej to i kinetyczną.

- Zastanawialiśmy się jeszcze nad elektromagnetyczną - dodaje Tony, uderzając rytmicznie palcami o stół.

Momentalnie całe moje ciało pokrywa gęsia skórka, a każdy mięsień w nim zaciska się. Przełykam z trudem ślinę. Steve to zauważa. Ściska delikatnie moją dłoń pod stołem. Jej wierzch gładzi kciukiem.

- A ta kinetyczna to będzie polegać na waleniu Charlie kijem bejsbolówym, czy może strzelaniu do niej z wyrzutni piłek tenisowych? - pyta żartobliwie Clint, śmiejąc się pokrótce z własnego kawału.

To w jaki sposób oczy naukowców się rozszerzają, nie wróży nic dobrego.

- Hahaha... - Tony wydaje z siebie jeden z najsztuczniejszych śmiechów jakie słyszałam. - Nie, oczywiście że nie - kręci głową.

Bruce zaciska usta w cienką linię.

- To z tą wyrzutnią to całkiem niezły pomysł. Mniej... - odkasłuje. - Ryzykowne.

Chyba cała krew odpływa mi z twarzy.

Po prostu świetnie...

- Nikt nie wpadł na jakieś bardziej naturalne metody? - w głosie Steve'a słychać irytację.

Raz patrzy na Starka, a raz na Bannera. Ci jednak myślą.

- Na przykład? - pytam zaciekawiona, o czym myśli.

- Coś na pewno wymyślę.

Uśmiecha się do mnie, a ja wiem że to obietnica. Nie pozwoli, aby cokolwiek mi się stało. A ja mu w tej kwestii w pełni ufam, aktualnie... Jak nikomu innemu.

.

.

.

Uwielbiam wieczory z książką, kiedy po jednej stronie mam miskę z cząstkami owoców, a po drugiej Alfreda, trzymającego głową na moich kolanach. Gładzę go w tedy rytmicznie po pysku i czubku głowy, a on usypia, cicho pochrapując. Wygląda w tedy tak uroczo. W moim oczach znów zmienia się w małego szczeniaczka, którym był gdy go znalazłam.

Po jakiejś godzinie i dwudziestu siedmiu stronach kryminału, robię się senna. Zerkam na zegarek. Wskazuje równo dziesiątą. Jak dla mnie to jeszcze za wczesna pora, na położenie się do łóżka. Jak to zrobię, jutro już o piątej rano będę się przekręcać z boku na bok, bezskutecznie próbując jeszcze trochę pospać. Nie uśmiecha mi się taka opcja.

Wstaję ostrożnie z kanapy, nie chcąc rozbudzić Alfreda. Ruszam do łazienki pod prysznic. Wiążę włosy wysoko na czubku głowy, żeby ich nie zmoczyć. Woda jak zwykle niemalże parzy moją skórę, ale taką lubię najbardziej. Wypala całe napięcie w moich mięśni. Zawsze wolałam upalną pogodę, nigdy nie lubiłam zimna. Anthony stwierdził, że ma to coś wspólnego z  receptorami na mojej skórze. Dobrze reagują na dodatnie temperatury, za to niejako dezaktywują się poprzez chłód.

To takie dziwaczne.

Zdarza mi się patrzeć wstecz i szukać w mojej przeszłości lub upodobaniach, jakichś powiązań z drugą stroną mojej natury. To że nigdy nie byłam chora. Nigdy nie doświadczyłam nawet czegoś takiego jak kater, lub kaszel podczas zwykłej grypy. Nigdy sobie nic nie złamałam, ani nie skręciłam, za to miałam ku temu parę okazji.

Zastanawiam się nawet czy... Gdy byłam jeszcze dzieckiem, uwielbiałam patrzeć w gwiazdy, ponieważ mój tata z nich pochodził? Przed oczami mam jego twarz ze zdjęcia które pokazała mi Fillion, gdy był jeszcze młody. Przyglądam się swojej własnej w lustrze, podczas mycia zębów. Nie mam na niej jego zmazy. Czasem myślę, że Elma pokazała mi po prostu przypadkową fotografie. W innym wypadku, jedyne co mi pozostawił po sobie ojciec, to te przeklęte dziwactwa, przez które do końca życia będą mnie ścigać różni popaprańcy.

Ta myśl mnie rozbudza i wprawia w ogólną irytację.

Odziana jedynie w bawełniane majtki i sięgający mi do kolan słonecznikowo żółty szlafrok kimono, w białe kwiaty wiśni, wychodzę z łazienki, a następnie ze swojego pokoju, czując niepochamowaną potrzebę porozmawiania z kimkolwiek. Nogi same niosą mnie do sypialni Steve'a. I tak miałam sprawdzić jak się czuje. W końcu został dzisiaj ranny.

Tym razem pukam do jego drzwi. Już nigdy nie odważę się nie zapukać! Czekam grzecznie, aż do nich podejdzie i mi je otworzy.

- Charlie... - wygląda na nieco zaskoczonego moimi odwiedzinami.

- Hej... Mogę wejść? - pytam niepewnie, otaczając się własnymi ramionami.

- Jasne - robi mi przejście. 

- Jak się czujesz? 

- Dobrze - duka, zamykając za mną drzwi.

Rozglądam się po jego pokoju. Pali się w nim tylko lampa stojąca przy fotelu. Prawdopodobnie podobnie jak ja Rogers postanowił spędzić dzisiejszy wieczór z książką. Uśmiecham się pod nosem, wyobrażając go siebie, czytającego ze skupieniem jakąś lekturę, siedząc na tym obitym skórą meblu.

- A twój bok? - odwracam się twarzą do niego.

Dokładnej teraz przyglądam się blondynowi. Jest już przebrany w granatową w piżamę. Mój ulubiony kolor na nim.

- Właśnie miałem pozbyć się z niego opatrunku - dotyka się ostrożnie w tamtym miejscu.

Ściągam brwi.

- Tak szybko?

Wzrusza ramionami.

- Mówiłem ci już. Jako super żołnierz mam znacznie przyśpieszoną regeneracje - tłumaczy.

Krzyżuję ręce na piersi, zadzierając głowę, aby móc patrzeć prosto w jego oczy.

- Jak zobaczę to uwierzę - stwierdzam odważnie, wywołując na jego twarzy zmieszanie.

- Moją ranę? - pyta prawie szeptem.

- Ty mnie opatrywałaś już przy naszym trzecim spotkaniu.

Wracam wspomnieniami do mojej pierwszej nocy w mieszkaniu Steve'a. Tak wiele się zmieniło od tego czasu, iż mam wrażenie, że żyłam wtedy zupełnie innym życie. Ciężko mi jednak stwierdzić, czy lepszym, czy może jednak gorszym.

- Bo zostałaś napadnięta i miałaś mocne zadrapania na ramieniu, które potrzebowały obejrzenia.

Jak zawsze trafne argumenty Rogers, ale nie wywiniesz się. Nie pozwolę ci na to.

- Och daj spokój! - przewracam oczami. - Już cię widziałam bez koszulki. Nie masz się czego wstydzić.

Czuję ciepło na policzkach, wracając wspomnieniami do tamtego momentu. Ciepło wywołane przede wszystkim zawstydzeniem, bo weszłam wtedy bez wcześniejszego uprzedzenia go, do jego prywatnej przestrzeni. Jednak nie okłamując się, wiem że kryje się za nim coś więcej. Steven jest... Niezwykle atrakcyjnym mężczyzną... Który niegdyś mnie całować.

Jezu jak on mnie całował!

- To nie chodzi o to, że się wstydzę, tylko...

Steve szuka... Naprawdę uparcie szuka jakiegoś innego wyjaśnienia, ale bezskutecznie. Zaciska usta w cienką linię.

- No dobra - wzdycha ciężko odpuszczając, po czym podchodzi szybko do komody, gdzie leży przygotowane wcześniej opakowanie gazy i płyn dezynfekujący do ran. - Proszę bardzo - podaje mi obie te rzeczy do ręki, następnie zmierzając w stronę swojego łóżka.

Kładzie się na nim, na zdrowym boku. Klękam przy nim na materacu, czekając grzecznie, aż zadrze do góry swoją koszulkę. Odsłania mi w ten sposób swoje żebra i umięśniony brzuch. Zaciskam usta w cienką linię, sięgając przez niego, aby zapalić lampkę nocną. Muszę mieć dobry widok... Na jego ranę oczywiście!

- Preferujesz odrywanie na szybko, czy może najpierw nam odmoczyć opatrunek? - pytam, starając się rozluźnić mimo wszystko dość napiętą atmosferę.

Działa, ponieważ blondyn uśmiecha się do mnie lekko.

- Jestem dużym chłopcem. Przeżyję jeś... Aaaa!

Krótki krzyk wydobywa się z jego ust, gdy odrywam stanowczym ruchem opatrunek od jego ciała. Skóra oczywiście w tym miejscu czerwienieje, ale po za tym... Kurde... Jego rana wygada jak po miesiącu gojenia. Żadnych strupów, ropy, czy innych oznak tego, że powstała dzisiaj rano. To tylko cienka, lekko wyróżniającą się na tle skóry linia. Cień śladu rany którą odniósł w walce.

- Mówiłem - duka, widząc moje szeroko otwarte oczy i rozchylone w zdziwieniu usta.

- Mówiłeś - tylko tak jestem w stanie odpowiedzieć, zanim psikam ranę płynem i zaczynam ją osuszać gazą.

Zastanawiam się ile podobnych ran odniósł od kiedy został Kapitanem Ameryką i ile zanim się nim stał. Zaznał w życiu dużo fizycznego jak i psychicznego bólu, po którym nie pozostał jednak żaden ślad na jego ciele. Nie znaczy to, że ich nie ma. Wiem że nosi je wszystkie ze sobą, jednak znajdują się one znacznie głębiej niż pod skórą. Sięgają do samej jego duszy.

Ogarnia mnie ogromną chęć pocałowania tej jedynej widocznej, która prawdopodobnie zniknie do rana. Natychmiast tłumię ją w zarodku, zagryzając jeszcze mocniej swoją dolną wargę. Pozbywam się resztek kleju, który pozostał po opatrunku. W tedy zauważam, że Steve stale i uważnie przygląda się mojej twarzy. Jego spojrzenie jest nieodgadnione.

- Coś cię trapi? - pyta nagle, zbijając mnie trochę z tropu.

- Nie - kręcę szybko głową. - Ja tylko... Podziwiam, że tak codziennie narażasz życie, dla innych.

Kłamię, chociaż nie do końca. Podziwiam go za to bardzo, każdego dnia, ale akurat nie w tej chwili coś innego chodziło mi po głowie.

Wzrusza ramionami.

- Taka praca.

Jak zwykle skromny.

- Dzięki niej wciąż żyję. Mimo że dość często narzekam na stan w którym moje życie się teraz znajduje, jestem bardzo wdzięczna, iż wciąż trwa - uśmiecham się do niego szeroko, a on patrzy na mnie przez cały czas z tym samym wyrazem twarzy. 

Tylko jego źrenice się nieco rozszerzają.

Uświadamiam sobie, że przez cały czas swojej wypowiedzi, rytmicznie gładziłam go kciukiem tuż pod raną. Wciąż to robię. Powinnam jak najszybciej zabrać swoją rękę i poprosić go o opuszczenie koszulki, jednak mimo tego zadaję mu pytanie, niezwykle ciekawa jak na nie odpowie.

- Mam zabrać rękę?

Wciąga powietrze przez rozchylone usta. Po chwili wydobywa się z między nich jedna z najodwazniejszy odpowiedzi w jego życiu.

- Nie... Niech zostanie.

Posyłam mu swój nieśmiały śmiech, podczas gdy moje dłoń zaczyna pewniej gładzić jego żebra. Ma na nich tak ciepłą i miękką skórę.

- Dotykał cię ktoś kiedyś w taki sposób jak ja teraz?

To zdecydowanie mój dzień odwagi. Poprosiłam Steve'a, żeby ze mną spał. Strzelałam z pistoletu. Zdecydowałam się na trenowanie sztuk walki z nim oraz z Nataszą. Teraz otwarcie pytam go o tak intymne sprawy. W skrócie, w ciągu dwudziestu czterech godzin, zdecydowałam się na podjęcie kilku kroków, których jeszcze tydzień temu bym się po sobie nie spodziewała.

Rogers spuszcza ze mnie wzrok zawstydzony, gdy przysuwam się do niego nieco, jednocześnie poprawiając pozycję w której siedzę na wygodniejszą. Nawet na ułamek sekundy nie odrywam dłoni od jego tułowia.

- Nie sądzę - odpowiada w końcu. - Jeśli mam być szczery... To przed naszym pierwszym pocałunkiem całowałem się tylko dwa razy w życiu, z czego pierwszy raz był totalnie żenujący, a drugi... Dość dramatyczny.

Wygląda na smutnego, a mi serce się kraje. Wyciągam drugą rękę ku jego włosach, aby zacząć je przeczesywać palcami. 

- Nie miałeś nigdy dziewczyny?

Nie ukrywam swojego zdziwienia. 

Steve... To po prostu Steve. Żywy ideał. Nic dodać, nic ująć.

- Gdy byłem jeszcze Steve'm przed serum, wzbudziłem w kobietach raczej matczyne instynkty i współczucie, a nie pragnienie płomiennego romansu - uśmiecha się niemrawo, jakby lekko rozbawiony własnymi słowami. - A później... Cóż była wojna. Nie miałem do tego głowy, ani czasu. W pewnym momencie trafiłem pod lód i... Było za późno.

Przesuwam swoją dłoń z jego włosów na szczękę, prawdopodobnie świeżo ogoloną. Podnosi wtedy na mnie spojrzenie swych ślicznych, błękitnych oczu.

- Naprawdę bardzo mi przykro - przesuwam opuszkiem kciuka po jego brodzie.

- Nie potrzebnie - kręci głową. - Jest mi dobrze tu gdzie jestem. Z Avengers... Z tobą.

Uśmiech który mi posyła jest tak ciepły, że mógł by roztopić wszystkie polarne lodowce i tak promienisty, że oświetlił by cały Manhattan. Rozpływam się pod nim, ale jednocześnie ogarnia mnie dziwne uczucie. Tyle razu mu mówiłam, jak bardzo chciała bym wrócić do mojego poprzedniego życia. Spuszczam głowę w dół.

- Mi też jest z wami dobrze, tylko... - wzdycham głośno. - To wszystko stało się tak szybko i czasami mnie przerasta. Chciała bym...

- Spokojnie - nagle ujmuje moją dłoń, tą która obejmowała jego policzek. - Nie musisz się przede mną tłumaczyć. Ani przed nikim innym.

Na początku ją gładzi. Chwilę po tem przykłada jej wierzch do ust, a mnie ogarnia tak ogromna czułość, wdzięczność, wręcz uwielbienie i... Uczucie którym miałam już nigdy nikogo nie obdarzyć. To tak intensywne, że aż przerażające. Cała drżę, modląc się, abym przez przypadek nie przeleciała na piętro niżej przez podłogę... Albo nie rzuciła się na niego jak jakaś desperatka.

Uśmiecha się do mnie, tak cholernie uroczo.

- Chodź tu - szepcze, przyciągając mnie do siebie ostrożnie, aż moja głowa spoczywa na jego klatce piersiowej.

Czuję pod policzkiem jak bije jego serce. Czuję jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Czuję na swoich plecach dotyka jego prawej ręki. Czuję jego wargi, składające pocałunek w moich włosach. Jego zapach. Czuję się jak...

W niebie. Boże... Tak musi wyglądać raj.

Po nie mam pojęcia jak długim czasie, w końcu w pokoju rozbrzmiewa, jego głęboki, lekko ochrypły głos.

- Przed nami dwojga, wiele wyzwań. Wiele nowości. Wiele zmian - jego ramiona zaciskają się mocniej wokół mojego tułowia. - Ale uporamy się z nimi. Razem słońce.

Słońce. Chcę być jego słońcem.

- Wiem Steve - dukam, a moje palce zaciskając się nieco mocniej na materiale jego t-shirta.

- A teraz jeśli mogę cię zapytać... Dlaczego do mnie przyszłaś? Tylko szczerze.

Zamykam oczy, zaciągając się jego wonią. Działa na mnie kojąco.

- Chciałam, żeby zrobiło mi się lepiej. Było mi tak jakoś... Ciężko - przyznaję.

Tak samotnie.

- Teraz jest ci lżej?

- Zdecydowanie.

Uśmiecham się sama do siebie i chociaż nie widzę, jestem pewna, że on też się uśmiecha. Jemu też jest lżej.

- Zostaniesz tu dziś ze mną?

Składa kolejny pocałunek na czubku mojej głowy, prosząc abym się zgodziła.

- A chciał byś? - pytam ze zdziwieniem.

Wczoraj był lekko spięty taktem spania ze mną. Mocno nim zakłopotany. Można wręcz powiedzieć, że zagubiony. Teraz wiem dlaczego. Nie ma żadnego doświadczenia.

Zadzieram głowę do góry by spojrzeć na jego twarz. Uśmiecha się do mnie nieśmiało, po czym przytakuje skinieniem głowy.

- Więc zostanę... - układam głowę z powrotem na jego szerokiej piersi. - Musiała bym tylko się w coś przebrać.

Trochę dziwnie było by mi przy nim spać w szlafroku.

- Pożyczę ci jakiś mój t-shirt.

Rumieniec wychodzi na moją twarz. Podoba mi się wizja, spania w jego koszulce.

- Okej - dukam w odpowiedzi.

Odnoszę wrażenie, że nigdy przedtem nie byliśmy z sobą tak blisko jak w tej chwili... W sensie psychicznym, bo w fizycznym bywaliśmy sobie jeszcze bliżsi. Myślę, że trzeba będzie niedługo przywrócić tamten stan rzeczy, kiedy kosztowaliśmy siebie nawzajem. Czuję się na to gotowa. I na jeszcze więcej, jeśli tylko Steve również będzie gotowy.

Już niedługo.


Waszyngton DC; Więzienie pod nadzorem Tarczy ; Godz. 7:30

Każdy dzień życia za kratami wygląda dokładnie tak samo. Pobudka następuje o szóstej rano. Ożywiają się wtedy więzienne korytarze. Słychać odgłosy otwieranych krat, zasuw, mrugają judasze. Przychodzi pora na poranną toaletę. Apel odbywa się trzydzieści minut później. Wtedy sprawdza się liczbę osadzonych oraz ich stan zdrowia. Więźniowie stają w celi na baczność.

O godzinie siódmej punkt, dzwonek w celi oznacza porę śniadania. Znów drzwi się otwierają i więźniowie wystawiają na korytarz kubki i talerze. Korytarzem idzie oddziałowy z więźniem funkcyjnym, który pcha przed sobą wózek. Śniadanie skromne bo skromne, ale sycące. Najważniejsze że zawiera w sobie mocną, czarną kawę.

Elma właśnie kończy ją pić, siedząc przy swoim małym stoliku, na jeszcze mniejszym taborecie. Ma swoją własną, osobną celę, o wymiarach dwa na pięć metrów. Dla niektórych całkowita izolacja była by największą karą, ale nie dla niej. Czuję się najlepiej w towarzystwie tylko swoich myśli... I książek.

Nie sprawia strażnikom żadnych problemów, więc jeśli o coś prosi zazwyczaj to dostaje. Dlatego ma w pokoju między innymi małe radio, odbierające trzy stacje i parę tomów do poczytania. Dzięki tym udogodnieniom dni upływają jej powoli, ale znośnie.

Strażnik odprowadza ją właśnie do jej celi. Wraca właśnie z przechadzki po spacerniaku. Tak jak wszyscy inni więźniowi ma na rękach kajdanki. Takie są procedury i nawet najlepsze sprawowanie nie jest w stanie ich zmienić.

Przez całą drogę do swego pokoju milczy. Prawdę mówiąc od kiedy trafiła do więzienia, prawie w ogóle się nie odzywa. Oczywiście po za przesłuchaniami, na których pokazuje wszystkim swój talent do udzielania odpowiedzi, bez odpowiedzi i wodzenia ludzi za nos. Nie podaje żadnych konkretów, tylko strzępki informacji, z których ludzie z Tarczy i tak nie wyciągnął nic czego by już nie wiedzieli.

Mężczyzna otwiera na oścież drzwi do jej celi. Gdy ta wchodzi do celi, po czym odwraca się do niego przodem i wyciąga w jego stronę ręce, ten uwalnia jej nadgarstki z kajdanek. Dokładnie tak jest za każdym razem...

Jednakże nie dzisiaj.

Strażnik w tym samym czasie gdy odpina Fillion kajdanki, nachyla nieco głowę nad jej ramieniem i wciskając do jej dłoni małą, zwiniętą karteczkę, szepcze ledwie słyszalnie dwa słowa, które zmieniają wszystko.

- Hail Hydra.

Dreszcz przechodzi przed dotąd niewzruszone ciało kobiety. Zna te słowa. Dobrze wie co oznaczają. Są dla niej szansą.

Strażnik odsuwa się o niej szybko i jak gdyby nigdy nic zamyka za sobą drzwi od celi. Po wyraźnie twarzy Elmy, oraz jej dalszym zachowaniu kamery nie są w stanie wychwycić nic nadzwyczajnego. Po prostu chwyta jedną ze swoich książek i siada z nią na krańcu swojego łóżka, opierając się plecami o ścianę. Podkula do tego nogi, po czym otwiera książkę na losowej stronie. Dzięki temu kamera nie jest w stanie uchwycić jak rozkłada ostrożnie kawałek papieru. Widnieją na nim drukowane literatury.

ZA TRZY DNI ZOSTANIESZ PRZENIESIONA. W TEDY SIĘ SPOTKAMY.

S.


Elma powstrzymuje lekki uśmiech, któremu niemalże udaje się zagościć na jej twarzy. Wie bowiem czyj to podpis.

Już niedługo czeka ją niezwykle owocna współpraca. Tylko trzy dni. Zniesie tyle. Jest wyrwała i cierpliwa. Prawie trzydzieści lat cierpliwie pracowała nad projektem jej życia i  niemalże dwadzieścia czekała na Charlie która umożliwiła jej go zrealizowanie.

Jest w tym momencie już pewna, iż na ponowne spotkanie z nią, nie będzie musiała aż tyle czekać.

Już niedługo.

------------------------------------------------------------

Kto tęsknił za Elmą?!

Znaczy... Ja wiem, że pewnie nikt, bo wszyscy byście chcieli, aby Charlie i Steve mogli w końcu być razem szczęśliwi, a nasza Pani Doktor istnieje po to, aby im to uniemożliwić... Ale akcja musi trwać! Do końca tej książki już bliżej niż dalej, ale mimo wszystko wciąż daleko. Mam nadzieję, że jakoś wytrwacie do finału tej opowieści... O ile Koronka nas nie dociśnie XD.

W każdym bądź razie muszę, ale to po prostu MUSZĘ WAM PODZIĘKOWAĆ, za aktywność pod ostatnim rozdziałem. Moje serce radowało się jak nigdy ❤️! Jesteście wspaniali. Mam nadzieję, że pod tym również znajdę podobną ilość gwiazdek oraz komentarzy. Znów było by mi niezmiernie miło!

Nie przedłużając, do zobaczenia w następnym rozdziale.

Na razie kochani!

Pozachwycajcie się jeszcze nad naszym nowym Kapitanem Ameryką, bo jest godnym następcą i wspaniałą postacią.

Continue Reading

You'll Also Like

39.3K 2.3K 39
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
8.4K 447 23
"Niech los rzuci nas w ciemność, a ja i tak pójdę za tobą, bo tam jest światło naszej miłości." Koszmar przyjaciół z Duskwood dobiega końca. Mia, któ...
34.5K 2.5K 118
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?
20.9K 3.6K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...