13 ღ ...kiedy dobre intencje nie wystarczą...

2K 139 18
                                    

— Willie?

Dziewczyna usłyszała głos z oddali, jednak nie miała siły otworzyć oczu. Było jej ciepło, błogo, czuła się bezpiecznie.

Carlisle pokręcił głową z dezaprobatą. Albo był tak nudny i beznadziejnie prowadził korepetycje, albo po prostu dziewczyna była zmęczona. Nocne koszmary powtarzały się przez trzy ostatnie dni, przez co atmosfera między rodzeństwem wyraźnie zgęstniała. Oboje snuli się po domu bez życia, nie rozmawiali, Jake większość czasu spędzał z Bellą, a Willow zaczytywała się w kolejnych książkach z biblioteczki Carlisle'a.

Korepetycje trwały dalej, choć z dnia na dzień Black coraz mniej z nich wiedziała. Zmęczenie nie pomagało w przyswajaniu wiedzy, w dodatku Willow miała podły humor, a chęci do nauki spadły poniżej zwykle i tak ujemnej normy.

Wampir nie miał więc jej za złe, że gdy tylko opuścił pokój na kilka minut, wykorzystała okazję i przysnęła. O ile w ogóle o jakimkolwiek wykorzystaniu okazji można mówić. Po prostu przysnęła, gdy zmęczenie wzięło górę.

Carlisle starając się nie obudzić dziewczyny, wziął ją na ręce i położył na kanapie. Nakrył ją kocem i pozwolił sobie trochę dłużej na nią popatrzeć. Miała delikatne rysy twarzy, które wciąż wydawały mu się nieco dziecięce. Jakby dopiero co skończyła osiemnaście lat, wciąż niewinna i nie gotowa na zło tego świata. 

Podążył wzrokiem wzdłuż jej ciemnych włosów, roztrzepanych w kompletnym nieładzie. Willie dawno nie widziała się z fryzjerem, o czym świadczyły porozdwajane końcówki. Mimo to loki wciąż przywodziły mu na myśl najdelikatniejszy materiał. I do tego pięknie pachniały. Pięknie.

— Gdzie ten mały troglodyta? — mruknął Jacob, gdy tylko upewnił się, że Illy nie podąża za Carlisle'em, wkraczającym do pokoju.

Cullen uniósł brew, jednak powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Nie chciał mieszać się w spór rodzeństwa, choć całym sercem stał po stronie Willow.

Zbyt wiele razy doktor patrzył, jak ból po stracie bliskich rozwala i tak już rozbite rodziny. Żal i smutek to jedne z najczarniejszych emocji, działających po cichu, lecz tym bardziej niszczycielskich. Nie chciał, aby rodzina Blacków stała się kolejna ofiarą.

Cullen w jakiś sposób czuł się odpowiedzialny za działania watahy, w efekcie przymusowy areszt Willow w ich domu. I choć widział, że dziewczyna zaczyna czuć się swobodniej, obawiał się, że to kwestia czasu, zanim wybuchnie przez skrywane emocje.

— Jak wam idą korepetycje?

— Willow daje radę — uśmiechnął się lekko doktor, kucając przed Bellą.

Przyłożył dwa palce do nadgarstka dziewczyny, by upewnić się, że dobrze wyczuwa jej puls. Był wyraźny, trochę przyspieszony, ale wciąż w granicach normy.

— Myślisz, że zda te testy? — kontynuował Jake.

Doktor wstał i podszedł w stronę okna. Przyjrzał się majaczącym w oddali drzewom. Tęsknił za naturą, długimi polowaniami, wycieczkami w góry.

I choć wiedział, że rodzina go potrzebowała, że Edward go potrzebował marzył tylko o tym, by wyrwać się choć na chwilę.

Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie rozmowę z Willie. Miał nadzieję, że obiecany wyścig kiedyś dojdzie do skutku. Może i motory nie należały do typowo damskich zainteresowań, jednak Cullen chciał zobaczyć dziewczynę, mknącą na maszynie. Jeśli przy tej okazji miał ujrzeć jej prawdziwy, szczery uśmiech... Dlaczego nie?

— Myślę że poradzi sobie świetnie.

— Jesteś miły, czy szczery?

— Nie wierzysz w nią? — mruknął Carlisle, odwracając się powoli do chłopaka.

Jacob spuścił wzrok. Może faktycznie jego dociekanie mogło źle o nim świadczyć. Nie wątpił w siostrę, zawsze wiedział, że gdzieś głęboko ukrywa swój potencjał. Nie sądził jednak, że Willie tak szybko dogada się z pijawkami. Tymczasem ona trajkitała wesoło z Alice, śmiała się z Emmettem i nawet znalazła wspólny język z najstarszym z rodu. A Jake sądził, że już nic go w życiu nie zdziwi.

— Nie o to chodzi. Jest zdolna...

— O co więc chodzi? — drążył doktor, nie spuszczając uważnego spojrzenia z chłopaka. — Może o sny, które ma...

— Zagalopowałeś się — syknął Jacob, wstając. Black momentalnie zacisnął ręce w pięści a atmosfera w pokoju wyraźnie zgęstniała.

Jake dużo słyszał o dobroci doktora, nawet sam jej doświadczył, jednak nie dawało to Cullenowi prawa do mieszania się w prywatne sprawy jego rodziny.

Śmierć matki, wszelkie emocje i stany z tym związane, pozostać miały w rodzinie Blacków. Koszmary były bagażem, który każdy z rodzeństwa musiał nieść na swoich barkach. Uporać się z tym, to nie taka prosta sprawa. Jednak zarówno Jake, jak i jego siostry dały radę. Przyszła pora na Willow. Musiała sama dojść do tego, jak zwalczyć lęk i tęsknotę. Tylko tak mogła pokonać dręczące ją mary.

— Nie powinieneś tak jej zostawiać. Jeśli potrzebuje rozmowy...

— A co ty możesz o tym wiedzieć? — prychnął Jake, powoli tracąc nad sobą panowanie. — Jesteś pijawką. Zimną, pustą istotą bez uczuć, emocji. Jak śmiesz mówić mi, co powinienem, czego nie? Jak śmiesz prawić mi kazania, kiedy jesteś tak wypruty z ludzkich odruchów? Jak moz..

— Jacob! — krzyknęła Bella, na co chłopak zmieszał się. Momentalnie spuścił wzrok i wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając Carlisle'a z natłokiem bolesnych myśli.

Cullen przez chwilę nic nie mówiła, wpatrywała się jedynie w plecy doktora, który uporczywie wyglądał za okno. Jacob posunął się za daleko, nie miał prawa tak zwracać się do doktora, który niczym nie zawinił. Wręcz przeciwnie, starał się pomóc.

— On nie chciał... — wyjaśniła po chwili, chcąc choć w jakiś sposób zmniejszyć winę przyjaciela. — Dla niego też to wszystko jest...

— Spokojnie, Bella... — mruknął doktor, wychodząc z pokoju. 

— Wstyd mi za ciebie. 

Jacob uniósł wzrok, słysząc głos siostry. Willow stała na tarasie, uważnie wpatrując się w brata. Rose poinformowała ją o krótkiej wymianie zdań doktora i wilkołaka, a właściwie o jej końcu. Ciemnooka nie mogła zrozumieć, dlaczego jej brat potraktował Carlisle'a w ten sposób. 

Dziewczyna podeszła bliżej, widząc brak jakiejkolwiek znaczącej reakcji.

Jacob twardo wpatrywał się w las przed sobą, mając nadzieję, że zniechęci siostrę do jakichkolwiek działań. 

— Nie miałeś prawa tak do niego mówić, Jacob. Dał nam schronienie. On i jego rodzina!

— To przez jego syna tu jesteśmy... — Willow zerknęła w stronę, z której dobiegał kobiecy głos. Wysoka dziewczyna o ciemnych oczach i krótkich włosach, wolnym krokiem podążała w jej stronę. 

— Leah, nikt cię nie zmusza, żebyś tu była.

Clearwater zacisnęła zęby. Spojrzała na Jacoba z nadzieją, że skutecznie odprawi Willie. On jednak nie miał takiego zamiaru. W duchu wiedział, że Black miała rację. Nie miał prawa wyżywać się na jedynym Cullenie, z którym potrafił się dogadać.

— Mam nadzieję, że znajdziesz w sobie dość odwagi, aby go przeprosić... — dokończyła ciemnowłosa. Odwróciła się i powoli podążyła w stronę posiadłości. Zanim jednak zniknęła za drzwiami, Jake zdążył ją o coś zapytać.

— Czemu tak ci na tym zależy? 

Willow w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała dlaczego. Lubiła wampira, ale czy był to wystarczający powód?

— Jest dobrym człowiekiem — powiedziała w końcu, wchodząc do środka domu.

Promień słońca || Carlisle CullenOù les histoires vivent. Découvrez maintenant