62 ღ ...kiedy zdarza się cud...

2K 117 58
                                    

— Jacob ostrzegam, przesuń się! 

Żadne słowa siostry nie robiły na nim wrażenia. Miał opóźniać do przyjazdu Carlisle'a i właśnie to miałzamiar robić. W opcjach, które rozważał było jeszcze przkucie Willow łańcuchem do drzewa i posadzenie jej na dachu, więc obecna faza nie była nawet w połowie tak zaawansowana jak dwie kolejne.

— Zmuś mnie.

— Jacob do kurwy nędzy! 

— Entliczek, pętliczek... — zaczął wyliczankę, wciąż stojąc w drzwiach. — Dwanaście perliczek... Szybko uciekały, gdy Willow widziały... Z ust ciekła jej piana, wściekłością  owiana, od kurw biednego brata wyzywała... 

— Ja cię naprawdę zabiję — obiecała, grożąc chłopakowi palcem. 

Zamierzała jak najszybciej opuścić La Push, potem Forks. Przyjęła propozycję Uniwersytetu i w ciągu trzech dni musiała się zjawić, podpisać potrzebne papiery. Nie mogła więc tracić czasu.

— Naprawdę uciekasz? — zapytał Jake unosząc brew. Widać musiał uciec się do podstępu. Willie nienawidziła, gdy zarzucano jej słabość i tchórzostwo.

— Tak — odparła, a jej brat nie był w stanie ukryć zaskoczenia. 

Willow wykorzystała to i przepchnęła się przez drzwi. Ciągnęła za sobą ogromną walizkę, dlatego dopiero po kilku krokach zorientowała się, że Jake za nią nie biegnie. Spojrzała za siebie. Black stał tam i wpatrywał się w nią, szczerząc zęby. Spojrzała przed siebie. 

Z wrażenia puściła rączkę. Stała jak wryta, wptrująć się w wampira, który powoli podążał w jej stronę.

— Carlisle? — zapytała, nie dowierzając własnym oczom. Po wizycie w szpitalu nie spodziewała się go jeszcze zobaczyć. Po ucieczce z budynku straciła nadzieję, że doktor zechce jeszcze odbudować ich relację. Tymczasem on stał, w niewielkiej odległości od niej, a delikatne krople deszczu muskały jego idealną figurę. — Co ty tu robisz?

— Przyszedłem przeprosić — odparł, a na jego twarzy momentalnie wykwitł uśmiech. Tak długo jej nie widział. Wyglądała mizernie, faktycznie. Była zmęczona i wyraźnie strapiona. Czy naprawdę rozstanie z nim doprowadziło ją do takiego stanu? — Rozmawiałem z Edwardem. Źle zinterpretował to, co myślałaś, ale... ale tu nie chodzi o Edwarda, tylko o mnie. Chyba... chyba bałem się uwierzyć, że możesz tak po prostu chcieć być taką, jak ja... i... i zgodzić się na przemianę tylko ze względu na mnie...

— Nie tylko — przerwała Willie, podchodząc bliżej Carlisle'a. Nie mogła się powstrzymać. Potrzebowała go. Musiała go dotknąć, poczuć jego zapach, dotyk, chłód ciała. — Jestem egoistką i... i zrobiłabym to także dla siebie... bo... nie potrafię żyć bez ciebie, Carlisle... Po prostu...

— Przepraszam — szepnął Cullen, łapiąc policzki dziewczyny w obie dłonie. — Za to jaki byłem, za moje ciągłe wątpliwości... Nie powinienem był w ciebie wątpić... w ciebie i twoje słowa... Willow, kocham cię. Nie mam wątpliwości, że jesteś moją bratnią duszą, moją towarzyszką... nie zostawiaj mnie, błagam cię... 

Willow roześmiała się, tuż potem z jej oczu popłynęły łzy. Od kilkunastu dni płakała tylko z powodu swojej bezradności i nieszczęścia. Tęskniła za łzami szczęścia.

Jak mogła mu nie wybaczyć? Kochała go na zabój. Deklarowała, że zrobi dla niego wszystko i sytuacja była jak najbardziej aktualna.

— Już nigdy cię nie zostawię — obiecała, wtulając się w Cullena. W końcu poczuła się, jak kiedyś. Bezpieczna, szczęśliwa, na swoim miejscu. — Ale... — Uniosła wzrok, gdy przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy. — Widziałeś wyniki?

Promień słońca || Carlisle CullenOù les histoires vivent. Découvrez maintenant