18 ღ ...kiedy słabość okazuje się siłą...

1.9K 128 13
                                    

Biegła przed siebie, mimo że mokre gałęzie bezlitośnie smagały jej twarz. Czuła jak drapią jej skórę, ranią dłonie. Starała się patrzeć pod nogi, bo bieg z górki przez las nie był wcale prostą sprawą, a już na pewno nie w ciemności.

Mimo, że na sprawność fizyczną nie mogła narzekać, modliła się, by po drodze nie złamać kostki, ani nie wybić kilku zębów.

W końcu gdzieś w oddali zamajaczyły światła. Z każdym krokiem była coraz bliżej domu, a jej serce jednocześnie cieszyło się i było przerażone. W jej głowie wciąż wybrzmiewał zamiar wyprowadzenia się. Natychmiast, bez tłumaczeń, wyjaśnień, których za pewne będący w domu Edward i tak nie chciałby wysłuchać, lub po prostu byłyby daremne, bo przeczytałby myśli Willie.

— Cholera! — krzyknęła, gdy jej prawa noga zaplątała się w wystające z ziemi chaszcze. Boleśnie zderzyła się z wilgotną ziemią, a jej lewy policzek zahaczył o coś ostrego. Czuła, jak na jej skórze uformowało się kolejne zadrapanie. Nie ośmieliła się jednak go dotknąć. Zebrała ostatki sił i wstała.

Gdy tylko podniosła się z ziemi, jej ciemne spojrzenie skrzyżowało się z równie czarnymi oczami Edwarda. Dziewczyna przeraziła się, wymalowaną na jego twarzy wściekłością. Zawsze był dla niej niemiły, a uśmiech na jego twarzy graniczył już z cudem, jednak w tamtej chwili widziała jedynie złość.

— Wynoś się stąd — syknął.

— J-ja... — Dziewczyna zająknęła się. Na balkonie pojawiła się Rosalie. Nie dostojna i opanowana jak zawsze. Tylko w szoku i kompletnym amoku.

— Edward potrzebujemy cię! — krzyknęła w stronę brata, po czym znów zniknęła.

— Co się dzieje? — zapytała Willow, patrząc szeroko otwartymi oczami na wampira.

Cullen w odpowiedzi prychnął cicho i nie marnując więcej czasu, zniknął we wnętrzu domu.

Black nie potrzebowała więcej słów. Domyśliła się, gdy pół minuty później rozbrzmiał głośny krzyk. Wiedziała, że należał do Belli i wiedziała też, co działo się z dziewczyną. 

Nie chciała być tego świadkiem. Nie chciała być świadkiem tego, jak miłość zamieniła młodą, zdrową dziewczynę we wrak, skazała na śmierć. Przecież na podobną drogę Willie skazałaby siebie, pozwalając sobie na jakiekolwiek głębsze uczucie względem Carlisle'a.

Nie była na to gotowa. Była tylko słabym człowiekiem.

Może właśnie dlatego, dlatego że była tylko słabym człowiekiem, zdecydowanym krokiem ruszyła do środka domu. Jej serce łomotało w piersi, krew szumiała. 

Mimo, że była słabym człowiekiem wiedziała, co robić. Musiała pomóc Belli. Nawet jeśli były to ostatnie minuty, nawet sekundy jej życia. Chciała pokazać jej, że człowieczeństwo nie oznacza słabości. Że można być silnym jak stal, wytrwałym, nawet będąc śmiertelną istotą. Jacob się mylił. I Bella Cullen była tego najlepszym przykładem.

Rosalie, wybiegającą z gabinetu Carlisle'a, prawie potrubowała Willow. Black jednak nie zraziła się tym, przecież w takim momencie nie mogła winić wampirzycy.

Wzięła więc głęboki oddech, spodziewając się widoku hektolitrów krwi. Nie mogła przecież zemdleć. Jeden kłopot wystarczył. Przekroczyła próg, łapczywie wdychając powietrze. Starała się nie spoglądać zbyt długo na Bellę, umazaną krwią. Skierowała ciemne oczy na zawiniątko, które trzymał Edward. Nie tracąc więcej czasu podeszła do niego i wyciągnęła ręce.

— Daj mi — poprosiła, przełykając ślinę. Z całych sił powstrzymywała się od wymiotów. Nie mogła pozwolić, by strach wypełnił jej ciało. Musiała zatrzymać negatywne myśli.

Edward nie chciał powierzyć Black swojego dziecka. Nie, kiedy zaledwie kilka minut wcześniej słyszał jej myśli. Chciała ich zostawić, wycofać się z planu. Dlaczego więc miał jej teraz zaufać?

Cullen nie znał odpowiedzi na to pytanie. Jednak że strzępków myśli wnioskował, że Willow zebrała się w sobie i na chwilę odstawiła na bok swoje uczucia po to, by poświęcić się dla sprawy. I on to doceniał.

Podał dziewczynie zawiniątko, a sam wrócił wzrokiem do Belli, której serce zabiło po raz ostatni.

Willow szybko wyszła z pokoju. Nie chciała już dłużej wystawiać swojej samokontroli na szwank. Była z siebie cholernie dumna, że nie zwróciła obiadu, ani nie wylądowała na drugiej kozetce.

Powróciła wzrokiem do dziecka, które trzymała w ramionach. Pięknookie maleństwo nie płakało, tylko przyglądało jej się w ciszy. Było to dość nienaturalne, jednak biorąc pod uwagę drzewo genealogiczne maleństwa, Willow nie uznała tego za coś niepokojącego. Przeszła do łazienki, by choć spróbować przemyć noworodka, wciąż ubrudzonego krwią.

Już zapomniała jak to jest, zajmować się dziećmi. Miała okazję niańczyć jedynie Jacoba i też niezbyt często, bo Rachel uwielbiała małe pociechy, przez co wyręczała siostry. Willow nie mogła jednak zaprzeczyć, że dziewczynka w jakiś sposób ją do siebie przyciągała. Sprawiała, że mimo drżących dłoni Black chciała przy niej zostać i tulić ją do siebie.

— Cześć... Renesmee... Jestem Willow...— Ciemnooka wciąż trzymając dzieciątko na rękach, odkręciła delikatnie wodę, chcąc dostosować jej temperaturę. Sięgnęła po ręcznik, leżący na komodzie i zmoczyła go. — Teraz cię trochę umyje, ale nie płacz, okej? — zapytała niepewnie, jakby obawiając się, że noworodek zaprotestuje.

Willie uśmiechnęła się lekko, gdy Renesmee zaśmiała się głośno, ukazując brak uzębienia.

— Pomogę ci.

Black odetchnęła z ulgą, gdy Rosalie stanęła obok niej. Przyjrzała się jej jednak niepewnie, jakby wampirzyca zaraz miała rzucić się z kłami na bratanicę.

— Jesteś pewna...

— Wiem, co to kontrola — zapewniła, wyciągając ręce w stronę Willie. — Napuść wody do miski, obmyjemy ją całą.

Willow posłusznie zabrała się za przygotowanie kąpieli, podczas gdy Rose zabawiała dziecko. Black obserwowała ją kątem oka i nie mogła nadziwić się zdolnościom blondynki. A raczej empatii w stosunku do noworodka. Zwykle Rosalie była chodzącą maszyną destrukcyjną, a w tamtym momencie wydawała się najlepszą matką.

Chwilę później Rose trzymała małą Renesmee nad wodą, a Willow delikatnie obmywała jej drobne ciałko.

— Jest piękna. — Uśmiechnęła się szczerze Rose, nie odrywając oczu od bratanicy.

— Jest czysta, możesz ją wytrzeć — odpowiedziała Black.

Wampirzyca otarła maleństwo i zawinęła w kocyk, po który pobiegła Willow. Ciemnowłosa widząc bezwarunkowe zauroczenie Rosalie, nie chciała choćby proponować swojej pomocy. Pozwoliła, by blondynka w spokoju udała się do pokoju i zajęła dzieciątkiem.

Willie odetchnęła głęboko, naciągając rękawy na nadgarstki. Jej bluza miejscami była mokra, jednak nie miała sił, by się przebierać. Była zmęczona psychicznie i fizycznie. Jeszcze pół godziny temu była zdecydowana, by opuścić ten dom, a teraz siedziała w kuchni, omamiona urokiem małego pół wampira i nie wiedziała co ze sobą zrobić.

Jej serce zacisnęło się boleśnie, gdy znów przypomniała sobie słowa Sama. Brutalne, a jednak prawdziwe słowa Sama. Powinna mu zaklaskać i podziękować, że otworzył jej oczy. Nie potrafiła jednak stanąć twarzą w twarz prawdą. Nie mogła przyjąć do wiadomości, że jej uczucia były błędne, bez przyszłości, jakichkolwiek perspektyw.

Zauroczenie Carlisle'em było kolejnym, dziecięcym uczuciem. Tak bolesnym w skutkach tym bardziej, że Willie przeżyła je mając dwadzieścia sześć lat. Rebecca w jej wieku brała już ślub. Tymczasem ona nie miała nic. Ani pracy, ani chłopaka, ani planu na życie.

Promień słońca || Carlisle CullenWhere stories live. Discover now