9 ღ ...kiedy operacja się powiedzie...

2.2K 137 66
                                    

Jacob ostatni raz przyjrzał się przeczyszczonym już ranom. Niezadowolona mina Willow spowodowała, że i on wywrócił oczami. Jakby robił jej najgorszą na świecie krzywdę, a przecież on tylko chciał pomóc. Doktor gdzieś się plątał, pozostawiając ją na pastwę bakterii i niedouczonego wilkołaka, który ostatnią reanimację prowadził na ropusze na lekcji biologii. W dodatku nieudaną reanimację.

— Co to za mina cierpiętnika?

Brązowooka posłała bratu pełne wyrzutu spojrzenie.

— To nie ty rozciąłeś sobie skórę, żeby zwabić wampira.

— I też nie ja byłem targany przez las jak worek buraków... — mruknął, odkładając gazę do wody.

— Czemu akurat buraków? — zapytała cicho.

— Wolisz orzechów? — Uniósł brew, nieco rozbawiony.

— Nie wiem, ja... — Przetarła twarz, jakby to miało jej pomóc otrzeźwić umysł. Myślami wciąż była na werandzie, wtulała się w blond włosego anioła, od którego posąg wydawał się czulszy. Ponownie skarciła siebie za tak idiotyczny pomysł.

Nie potrafiła stwierdzić, co w tamtej chwili nią kierowało. Głupota, czy... Głupota.

— Jacob... — Cichy głos, dochodzący sprzed drzwi spowodował, że Willow zacisnęła zęby. Nie chciała go widzieć, z nim rozmawiać. Wystarczy, że zbłaźniła się przed nim, bratem i Jasperem. — Ja się nią zajmę.

Doktor podszedł powoli, uśmiechając się delikatnie do Blacka, który wytarł jeszcze dłonie o suchą ścierkę. Nie był zbyt dobrą pielęgniarką i naprawdę cieszył się, że Carlisle zechciał go zmienić.

Tego samego nie mogła powiedzieć Black. Kiedy tylko wampir znalazł się przed nią i dotknął zranienia, wbiła wzrok w jego błękitną koszulę.

Między nimi nie wywiązała się żadna rozmowa. Żaden, nawet najcichszy odgłos nie opuścił jej ust, gdy Carlisle szył drugie nacięcie, nieco głębsze w kilku milimetrowym odcinku.

— Jak się czujesz? — zapytał, gdy cisza zaczęła mu doskwierać jeszcze bardziej.

Nie chciała odpowiadać. Nie mogła odpowiadać. Jaka była prawdziwa odpowiedź? "Czuje się jak idiotka."?

— Bywało lepiej — mruknęła w końcu, a jej posępny wyraz twarzy nie zmienił się ani na sekundę.

— Byłaś bardzo dzielna... 

— Wcale nie — sprzeciwiła się natychmiast. Nie wiedziała, czy Carlisle chciał przerwać krępującą ciszę, czy może podbudować dziewczynę. Ona jednak nie była tak głupia i łasa na pochlebstwa. — Panicznie się bałam. Gdyby nie ty, to... 

— To? — uniósł brew, zaprzestając szycia. Willow zagryzła wargę i nieśmiało na niego spojrzała. Miał piękne oczy. Wydawało jej się, że nieco ciemniejsze niż ostatnim razem, lecz wciąż powodowały u niej palpitacje serca.

— Nie wiem... — syknęła, spuszczając wzrok. Cullen znów wbił igłę w skórę dziewczyny. — Przez chwilę bałam się, że Jacob... — Zacisnęła wargi, jakby ten ruch miał zatrzymać myśli, niebezpiecznie biegnące w jednym kierunku. 

Kiedy rozmawiała z bratem miała wrażenie, że nie traktował jej poważnie. Willow dobrze wiedziała, że wciąż darzył Bellę uczuciem, jednak sądziła, że kiedy poprosi go o pomoc, nie odmówi. Tymczasem, tylko w teorii krwiożerczy wampir, okazał się mieć więcej empatii.

— Nie zostawilibyśmy cię, jeśli to masz na myśli. Ani Jacob, ani Alice... ani ja... nikt z mojej rodziny...

— Poza Edwardem... — prychnęła cicho, jednak wbrew pozorom nie była to złośliwa uwaga. Rozumiała, że wampir chciał chronić swoją ukochaną, jednak osobiście Black uważała, że już za późno. Jedyne, co Cullen mógł zrobić to zrozumieć decyzję żony i ją wspierać.

— Edward...

— Ma trudny czas, wiem... Nie mam mu nic za złe, ser... Ał! — krzyknęła, gdy wyraźnie poczuła, jak igła przeszywa jej ramię. 

— Przepraszam... — mruknął natychmiast Carlisle. Zmarszczył brwi, chcąc bardziej skupić się na zaszywaniu. Willow rozpraszała go i, choć nie tak bardzo jak wtedy, w lesie, musiał uważać, by nie zrobić jej krzywdy.

Po chwili cimnooka roześmiała się cicho, co zupełnie zbiło wampira z tropu.

— Co Cię tak bawi?

— Nigdy bym nie pomyślała, że po powrocie do domu, wyląduje na biurku wampira - lekarza, który będzie zszywał ranę, którą zrobiłam wcześniej, żeby go zwabić. Powalone, nie sądzisz?

Carlisle uśmiechnął się lekko, wiążąc supełek.

— Faktycznie, niecodzienne.

— Niecodzienne? — powtórzyła. — Tylko na tyle cię stać?

— Mam trzysta sześćdziesiąt osiem lat, trochę trudno mi używać słów, które stosuje dwudziestolatka.

— Dwudziestopięcioletnia dama, panie starszy... — sprostowała, uważnie patrząc, jak doktor bandażuje ranę.

— Nadal między nami są trzy wieki różnicy...

— Wiek to tylko liczba... — mruknęła. Dopiero po chwili zorientowała się, że jej słowa brzmiały dość jednoznacznie. Westchnęła ciężko, powoli godząc się z faktem, że Carlisle w jakiś sposób czynił ją językowo bardziej fajtłapowatą niż zwykle.

— I mówisz, że ci to nie przeszkadza... — podchwycił temat Cullen, doskonale zdając sobie sprawę z szybko bijącego serca Black. Cieszył się, że nie miała nadludzkich zdolności i nie potrafiła wyczuć jego zakłopotania.

— Na pewno nie w zaszywaniu rany.

Carlisle kiwnął lekko głową, po czym odsunął się od zakończonego opatrunku. Szybciej niż przeciętny człowiek pozbył się igły, nici i zakrwawionych wacików. Willow cicho go obserwowała, mimo że musiała uważać, by nie skręcić sobie karku, przy zbyt szybkich ruchach. 

— Gotowe. — Blondyn znów stanął naprzeciwko dziewczyny, a jego twarz zdobił lekki uśmiech. 

Willow nadal siedziała na biurku, a jej nogi wisiały swobodnie, dyndając w przód i w tył. Carlisle widział dokuczające brunetce zmęczenie, zdradzone przez podkrążone oczy i lekkie przygarbienie. Wciąż jednak wydawała mu się urocza i w dziwny sposób go przyciągała. 

— A tobie wiek przeszkadza? — zapytała, wpatrując się w złote oczy.

— Nie w zaszywaniu rany — odparł, wyciągając dłoń w stronę Black. Brunetka skorzystała z pomocy i zeskoczyła z biurka. 

— A w czymś innym? — Przekręciła głowę w prawo, ręce zaplotła za plecami, przez co Carlisle nie mógł powstrzymać uśmiechu, jednocześnie wrażenia, że Willie usiłowała z nim flirtować. 

— Masz coś konkretnego na myśli? 

— Cokolwiek. — Wzruszyła ramionami. 

Carlisle uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby. Spuścił wzrok, powoli podążając w stronę przeszklonych drzwi. Otworzył je i spojrzał znacząco na Black, wciąż stojącą na środku pokoju. 

— W niczym mi nie przeszkadza — odpowiedział w końcu. 

Willow kiwnęła głową, zadowolona że w końcu otrzymała odpowiedź. Jednak bardzie cieszył ją fakt, że była twierdząca. Gdy mijała wampira, do jej nozdrzy znów uderzył jego zapach. I zamiast rozkoszować się z nim, przypomniała sobie jedną, ważną rzecz.

— Przepraszam za to, tam na werandzie. Czułeś się nieswojo, ale nic nie powiedziałeś... Miło z twojej strony... Więcej tego nie zrobię — obiecała i odeszła, zanim Carlisle zdążył zrozumieć sens jej słów.

Promień słońca || Carlisle CullenWhere stories live. Discover now