24 ღ ...kiedy wiek to tylko liczba...

2K 135 12
                                    

Willow zwolniła tempo, gdy w oddali dojrzała dom Cullenów. Podjęła męską decyzję i zdecydowała, że odda doktorowi kurtkę. Spakowała więc ją w plecak i stwierdziła, że potrenuje trochę w drodze do posiadłości. Droga minęła jej nad wyraz szybko mimo, że wyszła z domu o dwudziestej drugiej.

Musiała więc zyskać trochę więcej czasu, żeby ułożyć sobie plan w głowie. Z biegu przeszła do truchtu, z truchtu do spokojnego kroku. Znów brakło jej odwagi.

Nie wiedziała, co powie, kiedy stanie przed doktorem. Z jednej strony chciała go zobaczyć, z drugiej bała się. W końcu musiała pozbyć się głupiego zauroczenia, a ciągły kontakt z Carlisle'em w tym nie pomagał. Willie miała poczucie winy, że ciągle pchała się w stronę wampirów. Wciąż znajdywała sobie pretekst, by móc spotkać się z nim, lub członkiem jego rodziny.

Zatrzymała się gwałtownie, gdy dotarło do niej, jak wielką głupotę robi. Znalazła się w odległości kilku metrów od wejścia. Niewiele brakowało, by odwróciła się na pięcie i pobiegła do domu. Zatrzymał ją jednak znajomy głos.

— Powrót syna marnotrawnego...

Mimowolnie uśmiechnęła się, odwracając się w stronę Emmetta. Zawsze był dla niej miły, czasami nawet się przekomarzali. Cullen był w jej mniemaniu kimś, kto spajał rodzinę, podtrzymywał ją, gdy działo się coś złego. Ot, duża, radosna iskierka.

— Kiepskie porównanie, biorąc pod uwagę waszą niechęć do krzyży.

— Kochanieńka, nie odrobiłaś lekcji... — roześmiał się Cullen, podchodząc bliżej. Uniósł dziewczynę i nie zważając na jej cichy pisk, obrócił wokół własnej osi. — Żadne krzyże i woda święcona nie dadzą nam rady...

— Czyli niepotrzebnie najadłam się czosnku przed przyjściem tutaj? — zagadnęła, gdy wampir odstawił ją na ziemię.

— Jeśli chcesz nas zabić nieprzyjemnym zapachem, punkt dla ciebie — odparł Emmett, wskazując dziewczynie wejście do domu. Ukłonił się teatralnie, na co Willow nie mogła odpowiedzieć inaczej, niż uśmiechem. Czyli nie było odwrotu.

Zsunęła buty i bez zbędnych zaproszeń Emmetta ruszyła na górę. Weszła do salonu, gdzie zastała jedynie Alice. Uśmiechnęła się szeroko na widok wampirzycy, nie mówiąc o tym, że prawie przeżyła zawał, gdy w oka mgnieniu Al znalazła się przed nią, by uściskać Black na powitanie.

— Musisz przestać tak robić, bo nie wyrobie nerwowo... — uśmiechnęła się niemrawo Willow.

— Przyzwyczaisz się! — zawołała radośnie Cullen, ciągnąć brunetkę do salonu. Posadziła ją na kanapie i sama zajęła miejsce obok.

Willie darowała sobie uwagę o tym, że nie ma zamiaru do niczego się przyzwyczajać. Zdjęła plecak i rozpięła go, by wyciągnąć kurtkę doktora. Rozprostowała ją i pogładziła ledwo zauważalnie, po czym położyła Alice na kolana.

— Chciałam tylko to oddać...

— Co u ciebie robiła kurtka Carlisle'a? — zdziwiła się Alice, rozpoznając własność doktora.

— Pożyczył mi ją... Wtedy, kiedy biegałam i spotkaliśmy się na drodze... — wyjaśniła pospiesznie Willow, nie mogąc powstrzymać rumieńców, wpływających na twarz.

— Tak się cieszę! — roześmiała się znów Alice, przytulając zdezorientowaną Black.

Willow nie miała pojęcia, dlaczego wampirzyca tak się ucieszyła, jednak nie chciała drążyć tematu. Nauczyła się, że chochlikowata jest dość nieokrzesana i czasami trudno się z nią porozumieć. Nie chciała ryzykować nadmiernego drążenia tematu kurtki Carlisle'a.

— Przekaż proszę doktorowi kurtkę... Ja już będę się zbierać...

— Jak to? — zdziwił się Emmett, stając w drzwiach. — Dopiero przyszłaś.

— Jest już późno... — usiłowała wytłumaczyć się dziewczyna. W pośpiechu zapięła plecak i narzuciła na ramię.

— Carlisle wróci lada chwila...

— Nie! — zawołała Willie, nieco zbyt głośno. Nie powinna widzieć się z doktorem. Skoro go nie ma, tak miało być. Może jacyś przodkowie nad nią czuwali? Widocznie nie powinni byli się spotkać. — Znaczy... Naprawdę muszę iść. Mamy ognisko u Sama...

— Dlatego śmierdzisz psem... — zauważył Emmett przesuwając się, by wypuścić dziewczynę.

— Ciebie też miło było zobaczyć, Emmett.

— Oj, nie bocz się... — zaśmiał się Cullen, odprowadzając brunetkę na dół. Patrzył w ciszy, jak ubiera buty i otwiera drzwi wyjściowe.

Bez zbędnych słów uśmiechnęła się jeszcze i pokiwała stojącej na szczycie schodów Alice.

— Miło było, dobranoc...

Gdy tylko Willow opuściła dom Cullenów, Alice niczym wicher wróciła do pokoju, chwyciła kurtkę i skierowała się wprost do gabinetu doktora. Zamknęła za sobą drzwi nieco za głośno, lecz siedzący przy biurku Carlisle ani drgnął.

— Masz ponad trzysta lat, a ukrywasz się, jakbyś miał dziesięć... — zauważyła cicho wampirzyca, odkładając własność blondyna na stół. 

Cullen nie miał zamiaru reagować na zaczepki córki. I tak ledwo ją wybłagał, by wyszła Willow na spotkanie. Oczywiście tłumaczył to ryzykiem utraty kontroli, jednak Alice oczywiście wiedziała, że nie o to chodzi. Postanowiła jednak nie uprzykrzać życia ojcu i zgodziła się odegrać całą tę szopkę z pozbyciem się Black. 

Zmieniła nieco jednak pierwotny plan i usiłowała zatrzymać brunetkę najdłużej, jak się da. Okazało się, że cały świat sprzymierzył się przeciw chochlikowatej, bo Willow także zamierzała uniknąć spotkania z doktorem. Co więc mogła zrobić biedna Alice? Chyba tylko stać i płakać... Gdyby tylko umiała płakać...

— Dziękuję ci... — mruknął cicho Carlisle, nie unosząc wzroku na córkę. 

— Carlisle wiesz, że kochamy cię jak ojca... — zaczęła powoli, siadając po drugiej stronie biurka. Nie mogła przepuścić kolejnej okazji, by porozmawiać z doktorem. Może to właśnie była chwila, w której blondyn miał przełamać swój strach? — Nie możemy patrzeć, gdy tak cierpisz... 

Carlisle nie zaprzeczył, ani nie przytaknął. Czekał na to, co ma do powiedzenia Alice.

— Widzimy, że Willow jest dla ciebie kimś ważnym. Nie panujesz nad uczuciami, żadne z nas nie było w stanie, gdy chodziło o tę jedną, konkretną osobę... Wiesz, że masz w nas wszystkich pełne wsparcie. Ponad trzysta lat chodzisz po ziemi i szukasz... I kiedy w końcu znajdujesz... Odpychasz ją od siebie. Carlisle, ona nie jest jedną z nas, nie będzie czekać wieczności. Edward udowodnił ci, że związek z człowiekiem jest możliwy. Kontrolujesz się bardziej niż on. Jeśli zrobisz ten krok... jeśli się odważysz... W końcu możesz być w pełni szczęśliwy... 

Carlisle wciąż milczał, słuchając uważnie słów córki. Choć Alice nie posiadała daru Jaspera, była wrażliwa i bez wizji potrafiła dostrzec uczucia i troski innych. Miała sporo racji. Problem w tym, że doktor się bał. Cholernie się bał, że to zakazane uczucie zaprowadzi go i Willow tam, gdzie Bellę i Edwarda. Na granicę życia i śmierci. Że jeśli coś pójdzie nie tak, będzie musiał patrzeć na cierpienie Black, a tego by nie zniósł. Dziewczyna dość się w życiu nacierpiała. Poza tym, jak mógł odebrać jej szanse na ludzkie, dobre życie? Na bycie matką? 

Cullen obawiał się, że Black może nie znać jego rasy na tyle, by zdawać sobie sprawę z wszelkich możliwych konsekwencji związania swojego życia z wampirem. Poza tym, wcale nie miał pewności, że Willie także coś do niego czuje. Owszem, pamiętał jej zachowanie, gdy jeszcze u nich mieszkała. Dość często go przytulała, proponowała wspólne spędzenie czasu... Skąd miał wiedzieć, czy to z czystej sympatii i wdzięczności, czy może z jakiegoś głębszego uczucia?

— Jej na tobie zależy, Carlisle... — uśmiechnęła się smutno Alice. — To widać gołym okiem. Ale nie będzie pchać się na siłę. Proszę, przemyśl to, póki jeszcze masz czas.


Promień słońca || Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz