4 ღ ...kiedy odrzucenie znów się pojawia...

2.6K 131 41
                                    

— Pieprzone pijawki — syknęła Willow, po raz kolejny przewracając się w łóżku. Krótka wymiana zdań z Edwardem nie dawała jej spokoju.

Nie powinien był jej tak potraktować. Nie zrobiła nikomu nic złego, tylko martwiła się o brata. To ona powinna być wściekła na Cullenów, że w ogóle wciągnęli szesnastoletniego chłopaka w takie sytuacje. Jacob był wciąż impulsywnym gówniarzem, miał przed sobą całe życie, a oni pozwolili tak go narazić.

Willie sięgnęła po telefon. Przysłoniła oczy, gdy poraziła ją jasność. Jednym okiem zerknęła na godzinę. Czwarta trzydzieści siedem. Zaklęła pod nosem, wstając. Leżenie w łóżku nie miało najmniejszego sensu.

Przebrała się w najzwyklejsze dresy, zgarnęła z kuchni butelkę wody i wyszła wprost na deszcz.

Lata w college'u zmieniły nieco dziewczynę, która kiedyś kochała spać do południa. Jej zamiłowanie do pieszych wycieczek po lasach nie miało racji bytu w wielkim mieście, musiała więc zająć się czymś innym. Pewnego dnia, wychodząc z sali wykładowej natknęła się na plakat z zaproszeniem na zajęcia sztuk walki. Stwierdziła, że musi się czymś zająć, więc pokazała się na pierwszych zajęciach. I każdych kolejnych.

Pokochała aikido do tego stopnia, że dla utrzymania dobrej kondycji, trzy razy w tygodniu wychodziła biegać. Odkryła, że sport pomógł jej nie tylko oczyścić umysł i zapomnieć o problemach, ale także wywoływał uśmiech na twarzy. Będąc w La Push postanowiła kontynuować tradycję. No, może biegała po lesie także po to, by zapomnieć o cholernych wampirach i wilkołakach. Skoro była tylko człowiekiem chciała, aby jej życie wyglądało jak to zwykłego człowieka.

Carlisle nie mógł usiedzieć w domu. Nie, gdy atmosfera wokół była wręcz grobowa, Edward rzucał przedmiotami w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ocalić życie jego ukochanej, a Bella uparcie trwała przy swoim.

Blondyn potrzebował oddechu. Nie takiego, który da mu natura, ogród, las. Chciał rzucić się w wir pracy, zadbać o swoich pacjentów. Jednak wiedział zbyt dobrze, że nie mógł tego zrobić. Wziął urlop na żądanie, dwa dni temu przedłużył go o kolejne dwa tygodnie. Tęsknił jednak za szpitalem i chciał wpaść choć na chwilę, zapytać jak miewali się jego podopieczni.

Droga do Szpitala w Forks nie prowadziła przez tereny objęte strażą wilkołaków. Mógł wymknąć się choć na godzinę dwie. Skorzystał z faktu, że Edward opiekował się Bellą i niezauważenie wyszedł z domu. Przynajmniej miał taką nadzieję.

Pogoda była okropna, właśnie o taką mu chodziło. Mógł w spokoju udać się do miasteczka, bez obaw, że promienie słońca spowodują, że jego skóra zaświeci się niczym największy, najlepiej wyszlifowany diament.

Biegła wciąż przed siebie, wzdłuż linii lasu. Deszcz nie przestawał lać, a w jej głowie wciąż krążyły te same myśli. Przyjechała do miasta, rzucając na szalę wszystko co miała, wszystko na czym jej zależało, a on... tak po prostu... Nie dość, że Jacob nie wyjaśnił jej nawet, dlaczego Sam i reszta są w stanie wojny z wampirami, to jeszcze zachowywał się, jakby nic się nie stało, a jego zaginięcie było pieprzoną wycieczką.

— Okej, mam dość... — sapnęła, przystając.

Dopiero w momencie, gdy jej nogi przestały pracować, poczuła jak bardzo była zmęczona. Wściekłość i emocje dały jej adrenalinę, by przemierzyć taki kawał drogi. Problem w tym, że musiała jakoś wrócić.

Odwróciła się i powoli zaczęła dreptać w stronę, z której przybiegła. Czuła ból za każdym razem, gdy podnosiła nogi.

— Gratulacje, idiotko... — syknęła sama do siebie, zsuwając zupełnie mokry kaptur z przemokniętych włosów. Wsadziła ręce do kieszeni i na tyle, na ile pozwalało jej zmęczenie, podążała dalej.

Promień słońca || Carlisle CullenWhere stories live. Discover now