– Dziękuję.
– Uważaj na siebie. – powiedział, uśmiechając się.
– A to jakiś dzień czułości dziś jest?Wzork nas oboje momentalnie pokierował się w stronę, z której wydobył się dźwięk. W framudze drzwi stał Rudy.
– Może. – zaśmiałam się. – Co tu robisz? Ja nie mam czasu, idę na komplety.
– Wiem, przyszedłem cię odprowadzić. – oznajmił.
– I przyszedłeś specjalnie tu, żeby mnie odprowadzić i wrócić do domu? – zakpiłam.
– Skąd wiesz, że wrócę do domu? – zaśmiał się. – Może pójdę na panienki.
– Gdyby tak było, to albo leżałbyś tu już z kulką w łbie, albo wrócił byś tu zalany łzami i błagał Ankę na kolanach o wybaczenie. – zaśmiał się Tadeusz.Wszyscy wybuchneliśmy śmiechem. Obie opcje były jak najbardziej możliwe.
– To pośpiesz się. – powiedziałam, ciągnąć go za rękę.
– Ale, że już? – zdziwił się Rudy. – To nie masz na dziewiątą?
– Mam. – mruknęłam. – Po prostu chodź.Podeszliśmy to drzwi, zabrałam torbę i wypchnęłam Bytnara z mieszkania.
– Do zobaczenia! – zawołałam, zamykając drzwi.
Poprawił torbę na ramieniu i ruszyliśmy. Gdy wyszliśmy z kamienicy, Janek zabrał głos.
– Czemu idziesz tak wcześnie?
– Muszę jeszcze iść do piekarni. – wzruszyłam ramionami.
– To nie znaczy, że musisz iść z półgodzinnym wyprzedzeniem. – nie dawał za wygraną.
– Przy okazji zrobię dobre wrażenie na profesorze. – wzruszyłam ramionami. – Pokaże, że naprawdę mi zależy na tych kompletach.I takim też małym kłamstwem zakończyliśmy dyskusje na temat mojego wczesnego wyjścia.
Kiedy weszliśmy do piekarni, przywitał nas zapach świeżych bochenków. Janek momentalnie się uśmiechnął.
– A kogóż moje oczy widzą? – zaśmiała się mama, widząc nas.
Podeszłam do niej bliżej mimo to, że piekarnia była pusta.
– Nie jadłam śniadania. – oznajmiam. – Mogę jakąś bułkę na komplety?
– Masz. – powiedziała, dając mi zwiniętą w papier bułkę.
– A dałabyś coś dla Janka? Drożdżówkę najlepiej. – zaśmiałam się, patrząc na niego ukradkiem
– Oczywiście. – również się zaśmiała. – Czytałaś list?
– Tak, mamo. – odparłam, zabierając od niej drożdżowkę.
– Powiesz coś więcej?
– Mamo.. – westchnęłam, patrząc na nią znacząco.
– Dobrze, nie musisz mówić. – odparła. – Po prostu na siebie uważaj. Nie pokazywałam go Tadkowi i nie mówiłam skąd przyszedł, bo wiedziałam jak się to skończy.
– Dziękuję ci bardzo. – uśmiechnęłam się delikatnie.Oboje się pożegnaliśmy i wyszliśmy z budynku.
– Masz. – powiedziałam, podjąc mu drożdżówkę.
Zdziwiony wziął ode mnie zawiniątko i otworzył.
– Jeny, ja się wrócę i zapłacę. – powiedział, ale ja szybko złapałam go za rękę.
– Na koszt firmy. – odparłam. – Poza tym widziałam, jakimi maślanymi oczami patrzyłeś na te wszystkie wypieki. – zaśmiałam się.W podzięce pocałował mnie w policzek, a ja uśmiechnęłam się jeszcze bardziej. Następnie splorłam nasze ręce i tak szliśmy dalej.
Kiedy byliśmy już na Klonowej, nieopodal kamienicy, w której miałam mieć komplety, pożegnaliśmy się.
– Ucz się pilnie. – zaśmiał się, odchodząc tyłem.
– O mnie to ty się nie martw, Rudzielcu! – zawołałam, śmiejąc się.Ale gdy tylko się obrócił i upewniłam się, że nie ma go w moim polu wiedzienia, uśmiech momentalnie znikł z mojej twarzy. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Wierzbowskiego.
YOU ARE READING
Spokojnie jak na wojnie
Historical FictionMłoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej się pod nogami, zagrzebane sprawy odkopują się, a serce i rozum toczą ze sobą krwawą bitwę. Czy zajm...
Rozdział 40
Start from the beginning