Rozdział 49

2.4K 72 177
                                    

ᴅᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴜ ᴘᴏʟᴇᴄᴀᴍ „ʟᴇᴛs Fᴀʟʟ ɪɴ Lᴏᴠᴇ ғᴏʀ ᴛʜᴇ Nɪɢʜᴛ”
ᴜᴡᴀɢᴀ ʙᴏ ᴅʟᴜɢɪ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟ
___________________

Czerwiec 1941

Siedziałam sama w rikszy i mocno trzymałam ręce na kolanach, żeby sukienka, którą miałam na sobie, przestała się unosić na skutek wiatru, jaki trafił w moją osobę przez to, że Paweł pędził jak oszalały.

– Jak będziesz jechał jeszcze szybciej, to w końcu albo ja spadnę, albo ty! – zawołałam głośno, żeby mnie usłyszał, tym samym nie mogąc wytrzymać ze śmiechu.

– Jeśli ja spadnę to ty też! – zauważył.

Kazik miał przez ostatni tydzień za zadanie naprawić rikszę Macieja Dawidowskiego, która w jakiś niewyjaśnionych okolicznościach trafiła do wody w moim ukochanym parku. Teraz chłopak właśnie ją sprawdzał przed oddaniem koledze, a ja miałam być ponoć dobrą partią do sprawdzenia tego, czy wszystko gra. Tak też jeździł ze mną już jakąś dobrą godzinę po lesie i świetnie się przy tym bawiliśmy. Tak, jesteśmy pełnoletni. Tak, żyjemy w bestialskich czasach. Tak, jesteśmy tylko młodymi ludźmi.

Gdy przez pół godzinie nie wracaliśmy, do lasu zawitali Henryk, Maciej i o dziwo również Janek. Niestety ani ja, ani Paweł nie mieliśmy zamiaru odstąpić im pojazdu, więc w sumie to trzydzieści minut stali i siedzieli pod drzewami, patrząc na nas jak na irytujących pięciolatków.

– Czy ja mogę wreszcie sprawdzić, czy jest wszystko dobrze? – westchnął zmęczony Dawidowski, podnosząc się z ziemi. - Przypomnę, że to moja riksza!

– Ale ja ją muszę dokładnie obejrzeć! – oburzył się Kazimierz.

– Jeździsz w tę i z powrotem od godziny! – zbulwersował się dryblas. – Złaź, Paweł!

Alek chyba naprawdę się już zdenerwował, bo zaczął nas po prostu gonić. Tak też za każdym razem, kiedy on nas doganiał, Paweł przyspieszał. W końcu jak na udaną zabawę przystało, musiał się pod koło zawieruszyć jakiś kamień, tak też tym sposobem całkiem niespodziewanie poleciałam na ziemię.

– Przeżyłam! – zawołałam, śmiejąc się razem z Pawłem, po czym podniosłam się do siadu, a pozostała trójka wybuchnęła śmiechem.

Na całe szczęście maszynie nic się nie stało, bo widziałam, jak Kazimierz zbladł, gdy Maciej z mojej mizernej postaci przeniósł na niego swoje oskarżycielskie spojrzenie.

– Wstawaj z tej ziemi, Anka. – prychnął przyjaciel i podał mi rękę, żeby pomóc mi się podnieść.

Zaproponował mi, że weźmie mnie na barana, na co ja ochoczo się zgodziłam. Czułam się znowu jak ta szesnastolatka, którą niegdyś byłam zabawiana przez kolegów swojego starszego brata. Zawsze mile wspominałam te czasy, kiedy świetnie bawiłam się w towarzystwie tylu starszych ode mnie chłopców, a i oni zawsze byli zadowoleni, kiedy spędzałam z nimi czas.

Okularnik pozostał kierowcą rikszy i jechał tym razem już bardzo powoli niedaleko za nami, jakby bał się nas wyprzedzić, żeby znowu nie narazić się na gniew Alka. Ten za to mocno mnie trzymał, kiedy ja świetnie bawiłam się, wymachując rękami w stronę chłopaków.

– Ile wy macie lat? – zakpił Heniek, kręcąc głową z politowaniem.

– Oj, już nie udawaj takiego świętego. – prychnęłam, zeskakując z pleców Maćka. – Jest czerwiec! – zawołałam, patrząc uśmiechnięta w błękitne bezchmurne niebo. – Ten czas, kiedy każdy wyczekuje na wakacje, zawsze wzbudza we mnie wewnętrzne dziecko.

Spokojnie jak na wojnieWhere stories live. Discover now