Rozdział 54

1K 36 127
                                    

grudzień 1941r 

Za oknem padał śnieg, a ja siedziałam na krześle przy biurku z podciągniętą lewą nogą i brodą opartą na tymże kolanie, marznąc w halce. Stukałam palcami w drewno, chcąc przywołać go głowy jakieś sensowne słowa. Przede mną leżała pusta kartka z odznaczającym się „Dzień dobry, drogi Adamie!”. Za pierwszym razem skreśliłam „Drogi”, żeby nie bolało. Za drugim razem musiałam to dopisać, bo bez brzmiało płytko i bolało, bo wyglądało, jakbym już nie pamiętała. Więc teraz wciąż widnieje „Drogi”.... Do momentu aż ponownie je skreślę. 

Oczekiwanie na pierwszy list było chyba najgorszym czekaniem w moim życiu. Nie miałam bladego pojęcia, kiedy mogę się go spodziewać. Mógł przyjść za parę dni, za miesiąc a mógł też wcale. W końcu dotarł na początku grudnia. Adam był oszczędny w słowach tak jak zawsze. W listach jeszcze bardziej, bo musiał uważać, nie mógł pisać zbyt wiele. Jednak był inteligentny i sprytny, więc potrafił przekazywać mi informacje, które reszta nie do końca była w stanie odczytać. Tak też domyśliłam się, że przebywał wtedy gdzieś w miejscowości niedaleko morza. Więc był daleko stąd. Za daleko. 

Był na drugim końcu Polski. 

Drugiego listu nie spodziewałam się tak szybko. Musiał mieć dużo czasu wolnego ze względu na święta. Zapewne też nie przemieścili się za daleko od miejsca, z którego pisał wcześniej. Adam poinformował nas, żebyśmy nie wysyłali listów z odpowiedziami, bo zanim do niego dotrą, on będzie już gdzieś indziej. Wyjątkiek był moment, gdy pisał, że czeka na odpowiedź – znaczyło to, że zostaje w obecnym miejscu na dłużej i nasze listy zdążą dotrzeć. Dlatego też próbowałam odpowiedzieć na jego list jak najszybciej, żeby czym prędzej odnieść go do Rozmysów, żeby ci znowu mogli je jak najszybciej odesłać. 

Na poprzedni list też odpowiedziałam. Obiecałam sobie, że będę odpowiadać na każdy, bez wyjątku. A potem po prostu, gdy poprosi o odpowiedź, wyśle mu wszystkie. Pierwszy list czekał spakowany w szufladzie. Wciąż pamiętałam, z jakimi emocjami go pisałam. Nie potrafiłam zebrać myśli, pisałam szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i moczyłam kartkę łzami. 

Teraz już tak nie było. Owszem, emocje były takie same przy czytaniu listu, ale nie przy pisaniu. Teraz wiedziałam, jak się zachować. Wiedziałam, co chciałam mu przekazać. Najważniejsze było dla mnie odpowiedzenie na wszystkie pytania, jakie zadał. Dopiero potem opisywanie, co u mnie i pytanie, co u niego. Nie chciałam pisać o uczuciach. On doskonale wiedział, jakie mi towarzyszą. Sam nie zabierał słowa na ten temat. W pierwszym liście napisał tylko na końcu, że tęskni. W tym, że chciałby mnie przytulić, jak kiedyś. Nie wiedziałam, co odpowiadać – bo czymże byłoby moje „tęsknię”, skoro w rzeczywistości na początku praktycznie wyłam z bólu każdej nocy?

Ciekawy był fakt, że pisał o głupotach. Nie miał wyboru, bo nie mógł pisać o niczym ważnym, ale tak bardzo nie pasowało do to jego charakteru. Właśnie po raz kolejny czytałam fragment, w którym pisał o tym, że zapuszcza wąsy. 

Postanowiłem w czasie przerwy świątecznej zapuścić wąsy. Może nie są one tak obiecujące jak te Piłsudskiego, ale na pewno nie odstaję od Dmowskiego. A już na pewno wyglądam lepiej od innego najsłynniejszego obecnie polityka. 

Ten pstryczek w nos wobec Hitlera rozbawiał mnie za każdym razem. Bałam się trochę, czy aby nikt tych listów nie rewiduje i czy te słowa nie przysporzą mu żadnych problemów, ale wierzyłam, że tak nie jest. 

Tak więc próbowałam wymyślić, jak zacząć list do Adama. I próbowałam wyobrazić go sobie w wąsach. 

– Zapraszam na śniadanie. – Janek wychylił głowę zza drzwi. 

Spokojnie jak na wojnieWhere stories live. Discover now