Rozdział 56

666 37 60
                                    

Marzec 1942r.

– Nie musiałeś tu przychodzić. – westchnęłam, splatając ze sobą dłonie w rękawiczkach.

– Ale chciałem. – wzruszył ramionami. – Chyba jestem tu pierwszy raz.

– Nie miałeś powodu, by tu być, to zrozumiałe. – odparłam, nawet na niego nie patrząc. – Ja za to mam ogromne wyrzuty, że nie jestem tu tak często, jak powinnam.

– Nie ma zasady mówiącej, ile razy powinnaś tu być, Anka. – mruknął zirytowany moimi słowami. – Najważniejsze jest to, że pamiętasz. Że przychodzisz i wspominasz. Pamięć to najlepsze, co możesz od siebie dać. On nic więcej już nie potrzebuje.

Stałam razem z Henrykiem Wierzbowskim na cmentarzu. Pogoda była całkiem sprzyjająca, maleńkie płatki śniegu dodawały tej scenerii pewnego piękna. Heniek strzepał śnieg z kapelusza i ponownie założył go na głowę. Ja dalej się nie ruszałam i wpatrywałam się w wygrawerowane imię i nazwisko:

Edward Wilczyński
18 marca 1922
17 lipca 1940

– Myślisz, że w innym świecie byłby ze mną szczęśliwy?

– On już w tym świecie był z tobą bardzo szczęśliwy. – prychnął, kręcąc głową. – Źle sformułowałaś pytanie. – popatrzył na mnie, jakby chciał mieć pewność, że nie będę próbowała oszukiwać samej siebie i zadam to pytanie poprawnie.

– Myślisz, że w innym świecie bylibyśmy razem szczęśliwi?

– Oczywiście. – powiedział to tak pewnie, że aż musiałam na niego spojrzeć, bo nie dowierzałam w jego entuzjazm. – Tylko musiałby być to świat beze mnie, Janka i Adama.

Spojrzał na mnie jakby z kpiną w oczach, tym samym wyśmiewając się ze mnie, że naprawdę uwierzyłam mu na początku. Wiedziałam, że nie był zwolennikiem Wilczyńskiego, ale nie musiał tego okazywać w tym miejscu, w taki sposób. Zmarszczyłam brwi i westchnęłam ciężko, z irytacją przymykając oczy.

– Wytłumaczysz mi dlaczego?

– Bo w każdym innym świecie, w którym bylibyśmy my, nie wybrałabyś jego.

Spojrzałam na niego w otwartymi ustami, ale on stał wyprostowany z rękami w kieszeniach i patrzył prosto na tabliczkę z datą śmierci. Był taki pewny siebie, jakby nawet nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią. Jakby to była prawda stara jak świat.

– Edward zawsze był tylko opcją. Jedną z opcji, ale nigdy pewnym wyborem. Stawał się wyborem dopiero na drodze eliminacji. Gdy nie było już innych opcji, on pozostawał jedyną. – wzruszył ramionami. – Całe życie miał kompleks bycia pierwszym. Bycia najważniejszym. – popatrzył na mnie, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. – Był pierwszym synem, pierwszym dzieckiem, ale miał trzy młodsze siostry. Stał się trzecim rodzicem, tym który zajmował się dziećmi, gdy rodziców nie było. Na jego głowę spadło wiele rodzicielskich obowiązków, których nie ma żadne dziecko. Nigdy tak naprawdę nie był najważniejszym dzieckiem, pierwszym dzieckiem. Nigdy nie był pierwszym uczniem. Zawsze był jednym z pierwszych, jednym z najlepszych, ale nigdy nie był pierwszy. Nigdy nie był najlepszym przyjacielem. Był jednym z najlepszych przyjaciół, ale nigdy nie był pierwszym. I co najważniejsze nigdy nie był pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. I nigdy nie będzie, oboje to wiemy. Stał się pierwszy, gdy zniknęli ci przed nim. A i tak w twoim sercu nigdy pierwszy nie był.

Musiałam się odwrócić z powrotem twarzą do grobu. Czułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Patrzyłam na miejsce, w którym pochowane było ciało jednego z ważniejszych dla mnie chłopców. Ale nigdy nie najważniejszego, nawet teraz z kimś przegrywał. Zginął z sercem wypełnionym miłością do mnie, w czasie gdy moje było wypełnione miłością do kogoś innego. Miałam wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy o nim myślałam. Bo za każdym razem coraz bardziej do mnie docierało, że był tylko opcją. Był zabezpieczeniem, gwarancją bliskości i tego, że nie będę sama. Czułam się tak, jakbym trzymała go przy sobie tylko „na wszelki wypadek", żeby mieć zastępstwo w razie potrzeby.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 24 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Spokojnie jak na wojnieWhere stories live. Discover now