Rozdział 17

3.1K 120 169
                                    

Grudzień 1939

Dziś jest 10 grudnia. Jakieś dwa tygodnie temu Janek wrzucił mnie i Edwarda do fontanny. Przez tydzień byłam chora. Gorączka nie dawała się zwyciężyć. Tydzień bezradnego leżenia w łóżku. Jak długo można nic nie robić?

Gorączki pozbyłam się dopiero tydzień temu co oznacza, że walczyłam z nią calutki tydzień. Katar zniknął w połowie tego tygodnia.

Co jakiś czas odwiedzał mnie Janek, Aniela i Maciek, a nawet Edek.

Mama i Tadeusz martwili się tym, że gorączka długo mnie nie opuszcza i zaprosili nawet lekarza. Jednak powiedział im to co sama wiedziałam od początku. Muszę to po prostu przeleżeć.

Janek długo obwiniał się za mój stan zdrowia, choć przecież wybaczyłam mu już pierwszego dnia. Powiedziałam mamie o tym, że był wtedy u mnie, jednak Tadeusz dalej o tym nie wie. Kolejne nasze spotkania odbywały się już w obecności Tadeusza. Janek i on pogodzili sie już w miarę, ale tak jak i ja z Zośką, tak Rudy z nim, nie rozmawiają na razie na temat poprzednie kłótni.

Od tygodnia jestem zdrowa jak ryba. A przynajmniej prawie, bo nadal jestem lekko osłabiona po chorobie.

Obudziłam się o ósmej minut osiemnaście. Wstałam szybko z łóżka i zrobiłam to co stało się już moją poranną rutyną. Spojrzałam w okno.

W nocy spadł pierwszey śnieg. Ośnieżone ulice pięknie świeciły się za sprawą lekkich promieni słońca. Wszystko bialutkie. Widziałam kilkoro dzieci rzucających się śnieżkami. Tacy beztroscy.. Nie zdają sobie sprawy z tego, że w miejscu gdzie rankiem się beztrosko bawią, nocą dzieje się straszliwy horror. Starsza pani ubrana w wełnianą czapkę rzucała na chodnik ziarenka, którymi zajadały się wróble i gołębie. Małe dziecko podeszło do niej prosząc o kilka ziarenek. Starsza pani uśmiechała się, wysypała mu ich kilka na rękę, a uradowane dziecko pobiegło do swoich kolegów i razem zaczęli również karmić wygłodniałe ptaki.

Poczułam jak robi mi się ciepło na sercu. Ta pani z pewnością pamięta jeszcze pierwszą wojnę światową.. Teraz ponowienie przeżywa to wydarzenie. A mimo wszystko uśmiecha się i żyje jak gdyby nigdy nic. Chciałabym żyć tak jak ona.. Zapomnieć o tym horrorze. Zapomnieć o wojnie.

Uśmiechnęłam się sama do siebie, kiedy po chwili patrzenia na tę scenę zobaczyłam swoje odbicie w szybie.

Czemu to my musieliśmy trafić na ten scenariusz? Czemu to akurat nasze pokolenie? Te dzieciaki, ta starsza pani.. Nie patrząc na wiek, na to co przeżyli, a co jeszcze przed nimi.. Każde z nich może zginą w jednej chwili. Wystarczy jeden nieodpowiedni ruch, nieodpowiednie słowo..

Pokreciłam głową próbując rozproszyć negatywne myśli. Chciałam zachować tylko te piękna scenkę.

Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Jednak spoglądając w zamknięta szafę westchnęłam głęboko. Odwróciłam głowę w stronę lusterka wiszącego nad komodą. Podeszłam do niego przybliżyłam taboret, który od niedawna tam stał. Usiadłam na nim, oparłam brodę o ręce i zaczęłam patrzeć na siebie w lustrze.

Coś mi nie pasowało.. Zaczęłam uważnie przyglądać się każdemu centymetrowi lustra.

- Co to? - zapytałam samą siebie.

Z lewego górnego rogu lustra wystawał jakiś papierek. Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Wyjęłam zza ramy złożoną kartkę papieru.

- Co do jesnej cholery.. - mruknęłam.

Zaczęłam rozkładać kartkę papieru. Moim oczom ukazała się zapisana czarnym długopisem kartka papieru.

Zaczęłam czytać po cichu.

Spokojnie jak na wojnieWhere stories live. Discover now