"Przecież my ich nie lubimy!"

1.1K 68 24
                                    

Rozpoczął się maj. Jak każdego roku drugiego dnia tegoż miesiąca lekcję się nie odbywały. Miałam na sobie eleganckie ubranie, czekając na rozpoczęcie uroczystości. Drugiego maja do Hogwartu przybywali bohaterowie drugiej bitwy o Hogwart, aby uczcić zwycięstwo, ale także bohaterów, którzy podczas niej zginęli. Atmosfera na błoniach była dosyć nostalgiczna. Rodzice nie często chcieli rozmawiać ze mną i z Hugonem o tym, co działo się naprawdę. Byłam świadoma, że książka Rity Skeeter posiadała w sobie wiele przekształceń, które akurat jej odpowiadały.

Zaproszeni goście siedzieli na wcześniej specjalnie ustawionych krzesłach, natomiast my — uczniowie staliśmy z boku. 

— Witajcie moi drodzy, na kolejnej rocznicy Drugiej Bitwy o Hogwart — zaczęła dyrektor McGonagall, stojąc na lekkim podwyższeniu — Co roku spotykamy się w tym miejscu, aby przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Bardzo proszę, aby przemówienie wygłosił szef biura aurorów Harry Potter.

Wszyscy zaczęliśmy klaskać po jej słowach. Z pierwszego rzędu wyszedł wujek, który z poważną miną podszedł do mównicy. Tego dnia ciężko było dojrzeć na jego twarzy szczery uśmiech. 

— Kochani — odezwał się, skanując całe otoczenie wzrokiem — Ten dzień, mimo że był początkiem czegoś zupełnie innego, początkiem czasów spokojnych, w których teraz wszyscy żyjemy, był także końcem. Tegoż dnia życie stracili także ludzie, którzy poświęcili się dla dobra nas wszystkich. — Oczy zaczęły mnie szczypać. Odszukałam rękoma dłonie Doriana i Melissy, pomiędzy którymi stałam i obojga mocno ścisnęłam. — Naszym obowiązkiem jest pamięć o nich i o ich wspaniałomyślnych czynach! — odetchnął głośno, jednak nikt nawet nie śmiał przerwać tej ciszy.

Wujek wrócił na swoje miejsce. Trudno było mi nie zorientować się, że wciąż gryzło go to wszystko. Mój chrzestny był jedną z najbardziej niesamowitych i kochanych osób na całym świecie. Uratował cały magiczny świat, nie mając nawet osiemnastu lat, lecz wciąż dręczyła go świadomość, że nie zdołał ocalić wszystkich. 

Miejsce przy mównicy zajęła moja mama, która wyglądała równie poważnie. 

— Wielu z was z pewnością zastanawiało się, dlaczego wciąż drążymy ten temat, niejako przywracając na nowo ból z tamtych dni. — Przełknęłam ślinę, słysząc, jak drżał jej głos. Moja matka była najbardziej twardą kobietą, jaką w życiu poznałam, jednak nawet ona nie potrafiła powstrzymywać emocji w takich momentach. — Otóż dlatego, abyśmy nawet na moment nie przyczynili się do nawrotu tamtych czasów. Pomyślicie zapewne " Ale przecież Voldemorta już dawno nie ma". BŁĄD! — podniosła głos, na co mimowolnie podskoczyliśmy, nie spodziewając się po niej tego — KAŻDY czarodziej niemający świadomości, jak tragiczna w skutkach była ta bitwa, może stać się zagrożeniem dla spokojnych czasów, jakie mamy teraz. — Hermiona Granger skupiała się na każdej twarzy, skanując wszystko swoimi brązowymi oczami. W takich momentach moja mama wzbudzała we mnie jednocześnie strach i podziw. — Pewien niezwykle mądry i szlachetny czarodziej powiedział kiedyś słowa, które głęboko trafiły prosto do naszych serc. "Ludzie nie dzielą się na dobrych i śmierciożerców, bo każdy ma w sobie tyle samo dobra, co i zła. Tylko od nas zależy, którą drogą pójdziemy." Bardzo was proszę, pamiętajcie o tym i na Merlina wspierajcie się! 

Tym razem rozległy się głośne brawa. Moja mama była niesamowita. Jak cała moja rodzina. 

Odwróciłam się w stronę przyjaciół, którzy także wyglądali na poważnie rozemocjonowanych. Słowa mamy, jak i wujka Harry'ego, mimo iż krótkie, trafiły w nas wszystkich. 

— Pójdę do rodziców — powiadomiłam ich, na co kiwnęli głowami. Ciężkim krokiem podeszłam do rodziców, mijając po drodze Albusa, który witał się z ciocią Ginny. Wujek Harry zniknął. 

Scorose |To zawsze byłeś Ty|Where stories live. Discover now