"Ty się mnie boisz?"

Start from the beginning
                                    

— Czyżbyś tęsknił Malfoy?— zapytałam, uśmiechając się wrednie, gdy chłopak oparł ręce na biurku w taki sposób, abym nie mogła się wydostać.

— Może...— uśmiechnął się łobuzersko.

Kolejny raz poczułam jego ciepłe wargi. Całował mnie mocno, aż mimowolnie wplątałam swoją rękę w jego platynowe włosy.

Dlaczego on musi tak świetnie całować?— zapytałam się w myślach i oderwałam się od niego.

— To nie jest dobry pomysł.— westchnęłam głośno, lekko spięta jego bliskością.

— Naprawdę cię lubię Dziennikareczko. — usiadł naprzeciwko mnie.

— Myślałam, że jestem tylko przepisem na wygraną.— powiedziałam cicho, przypominając sobie tamtą chwilę.

Mimo starań nie potrafiłam pozbyć się z głowy, tamtych raniących mnie słów, chociaż od czasu rozmowy z Zabinim na urodzinach Albusa, nie wspominałam ich często.

— Rose ja...— jego twarz wykrzywiła się w grymasie. — Chciałbym powiedzieć ci, dlaczego to wtedy mówiłem, ale nie mogę... Uwierz mi, że to nie była prawda.

— Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?— zmarszczyłam brwi, słysząc, że głos mi lekko drży. Scorpius też to usłyszał.

— To skomplikowane, ale obiecuję, że kiedyś ci to wyjaśnię.— wstał i podszedł do mnie.— Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale zależy mi na tobie.— położył mi dłoń na policzku, kciukiem pocierając moją skórę, która w miejscu jego dotyku,  zaczęła mnie parzyć.

Przymknęłam oczy, zastanawiając się nad tym wszystkim. W mojej głowie pojawiło się pytanie, czy powinnam mu kolejny raz zaufać.

— Wierzę ci.— szepnęłam, uchylając powieki.

Jego twarz w końcu rozjaśnił uśmiech.

— Więcej cię nie zranię.— obiecał, po czym umieścił swoją drugą rękę na moim karku i przyciągnął do kolejnego pocałunku, którego tym razem nie miałam zamiaru przerywać.

Nie powiedzieliśmy sobie tak naprawdę nic, co świadczyłoby o stopniu naszej relacji, ale ani trochę mnie to nie obchodziło. Nie potrzebowałam żadnych nazw, aby wiedzieć, że to, co nas łączyło, już dawno przestało być zwykłą koleżeńską relacją.

*****

Dorian

Wyszedłem z Wielkiej Sali bez naszych kochanych gołąbeczków, z daną wcześniej przez Willa misją. Pomaszerowałem prosto na Wieżę Astronomiczną, wstępując jedynie do kuchni po coś słodkiego dla nich.

Najpierw rozłożyłem koc i jedzenie, ale najgorsze czekało na mnie. Za cholerę nie miałam pojęcia, jak stworzyć "nastrój", o którym mówił wcześniej Will. Jak na złość Rose gdzieś zniknęła, a ja niestety ani trochę się na tym nie znałem.

Pardon. — usłyszałem damski głos, kiedy już jakiś czas siłowałem się z zapaleniem tych cholernych świeczek, które bez przerwy za bardzo podpalałem.— Nie wiedziałam, że ktoś tu będzie.

— Nic się nie stało.— powiedziałem w stronę Adrienne, starając się jak najbardziej uniknąć patrzenia na nią, gdyż byłem świadom, że nie jestem zbyt odporny na jej wilą krew. 

— Może ci pomóc?— podeszła do mnie, ale natychmiast odkręciłem głowę w drugą stronę. — Ty się mnie boisz? 

— Nie o to chodzi...— westchnąłem, pocierając ręką kark. Dziwnie musiało wyglądać, że głowę wyższy od niej chłopak, unika jej jak ognia. 

Scorose |To zawsze byłeś Ty|Where stories live. Discover now