29. Captain Man's weakness

670 30 66
                                    

Dzień dobry wieczór, chcę tylko powiedzieć, że może być kinda emocjonalnie oof

Ludzie mieszkający w Swellview zawsze byli przekonani, że Kapitan B, ich niezniszczalny superbohater, nie ma żadnych słabości.

Do czasu.


To wyglądało na zwyczajną misję. Nic nowego.

Dlatego Kapitan B pozwolił swojemu pomocnikowi pójść trochę szybciej i w miarę ogarnąć sprawę.

Nie uważał, że to mógł być jego największy błąd jaki kiedykolwiek popełnił.

Dopiero kiedy znalazł się w owym pomieszczeniu, zaczął żałować podjętej decyzji.

W pokoju, piątka dzieciaków związana, nad nimi stało pięć gości z bronią wycelowaną w ich głowy.

Okej. Mogło być gorzej. Pewnie będą mnie chcieli jakoś zaszantażować.

Uznał, zanim nie spojrzał w prawo.

Wtedy, Ray Manchester miał wrażenie, że serce stanęło mu na sekundę.

Na prawo stał kolejny koleś (prawdopodobnie lider) który, trzymał Niebezpiecznego wokół klatki piersiowej. W ręce miał nóż i przykładał go do gardła chłopaka.

Kryminalista uśmiechnął się szeroko, widząc bohatera.

— Ah, Kapitan B zaszczycił nas swoją obecnością! Jak miło — odezwał się.

Ray spojrzał na piątkę dzieciaków po czym ponownie na swojego dzieciaka.

O nie.

Nie, proszę nie.

Nie rób tego o czym myślę.

Przełknął ślinę i wyprostował się.

— Czego chcesz? — warknął, zanim zdążył się powstrzymać.

Przestępca udał, że się zastanawia.

— Wiesz, Kapitanie. Dzisiaj mam dobry dzień, więc masz dwie opcje — zaczął — wybierzesz kto umrze, a kto przeżyje! — oznajmił, a brunet miał ochotę puścić pawia.

Dlaczego

— Więc tak, jeśli wybierzesz Niebezpiecznego, dzieciaki dostaną kulkę w główki i już więcej nie zobaczą się z rodzicami — kontynuował szatyn, na tej części zdania trzy dzieciaki zaszlochały cicho — natomiast jeśli wybierzesz dzieci, podetnę blondynkowi gardło — wyjaśnił.

Nastolatek otworzył szerzej oczy i automatycznie jego oddech zrobił się płytszy.

Mężczyzna stanął jak sparaliżowany.

Jak miał wybrać pomiędzy czymś takim?!

Był rozdarty.

Kapitan krzyczał, że musi wybrać dzieciaki, bo tak zrobiłby każdy bohater.

Ratujesz cywili.

Ale Ray, krzyczał młody! Że musi uratować Henryka bo Hen to jego rodzina i bez niego sobie nie poradzi i- o matko

Niebezpieczny oczywiście zgadzał się z Kapitanem. Był na to przygotowany i wiedział, że tego typu sytuacja mogła się kiedyś wydarzyć.

Jednak, Henryk, miał przerażenie w oczach. Piętnastoletni chłopiec, który nie zasługiwał na coś takiego.

Który nie wpraszał się do tego pojebanego, brutalnego świata superbohaterów.

Nie.

Blondyn był tutaj przez niego.

— No panie Kapitanie — zaczął kryminalista, wyciągając Manchester'a z rozmyślań — jaki jest pański wybór?

Ray zerknął najpierw na dzieci, potem na swojego pomocnika, a na koniec przeniósł wzrok na podłogę.

Jedno z jego wcieleń go znienawidzi.

Przepraszam

— Niebezpieczny.

— Czekaj, co-?! NIE!

Pięć strzałów, sześć krzyków, a potem nic więcej.

Kapitan podniósł wzrok. Przestępca patrzył na niego, uśmiechając się pod nosem.

— Można było się tego spodziewać — powiedział, złapał nastolatka za brodę i obrócił jego twarz w swoją stronę  — w końcu wielki Kapitan B nie pozwoliłby poświęcić swojego pomocnika, prawda Niebezpieczny? — zerknął w kierunku swoich ludzi — Szkoda tylko jakim kosztem... — mruknął po czym ponownie skupił się na blondynie. Przyłożył swój nóż do policzka Hart'a i zrobił niezbyt głęboką ranę. Chłopak syknął i posłał mu zabójcze spojrzenie, mimo łez w oczach — chciałem mieć pamiątkę — wyjaśnił — skoro nie mogę cię zabić, bezużyteczny gówniarzu — dodał i pchnął Henryka na podłogę.

Podszedł do superbohatera.

— Cóż Kapitanie, wygląda na to, że ktoś jednak znalazł twoją słabość — rzucił — ogólnie taka rada na przyszłość. Nie przywiązuj się do dzieciaków bo w końcu dorośnie i cię zostawi, a dzisiejsze poświęcenie nie będzie miało znaczenia — dopowiedział, kiwnął na swoich ludzi i wyszli.

Brunet zamiast ich gonić, upadł na kolana obok blondyna. Piętnastolatek trzymał głowę w dół i obejmował się ramionami.

— Młody...? — spróbował.

— Dlaczego...? — usłyszał.

— Co?

— Dlaczego ja? — spytał Niebezpieczny, podnosząc głowę — Dlaczego ja, Ray? Miałeś...powinieneś wybrać t-tamte d-dzieci, a nie... — przerwał i pociągnął nosem.

Mężczyzna oderwał kawałek swojego kostiumu i przyłożył go do rany swojego pomocnika, chcąc zatamować krwawienie.

— Może i Kapitan uważa, że powinienem tak zrobić, ale... — przerwał i odwrócił wzrok — Ray Manchester nie mógłby żyć bez Henryka Hart'a — głos załamał mu się pod koniec zdania  — nie mogę cię stracić Henryk — kontynuował kiedy Hart podszedł bliżej i wtulił się, płacząc w kostium swojego mentora — nie w taki sposób — dodał ciszej, zerkając w kierunku martwych dzieci, po czym skupił się na dzieciaku przed nim. Objął go i oparł brodę na blond włosach chłopaka.

— Jesteś moją jedyną słabością, Hen, ale jesteś też moją jedyną rodziną.


No hejooo

Na początku plan był taki, że miałam zabić Hena, ale uznałam, że Ray jest tylko człowiekiem i wyszło to

Nie jestem pewna endingu tho, mam wrażenie, że wyszedł taki "meh" ale idk

Also nie mówcie mi, że to nieprawda, że jedyną słabością Cap'a/Ray'a jest KD/Hen

Także ten

Hope u enjoy

Pewnie ludzie znowu będą przeze mnie płakać (god, jestem okropna xD) ale tak szczerze to mi też było smutno podczas pisania tego 🥺 szkoda mi tych dziecków :c

Dobraa

Spadam

See yaa

Nice job, kid | Henry DangerWhere stories live. Discover now