Rozdział 16

948 92 116
                                    

(Gavin)

Zanim go spotkałem byłem sam. Na wielkim podwórku, które należało do bloku, w którym mieszkałem z rodzicami. Nie było tam wiele. Stare drzewo, które nigdy nie kwitło, ale nikomu się nie chciało go ścinać oraz pojedyncza huśtawka. Chciałem się na niej huśtać, jednak mama nie pozwalała. Mówiła, że to niebezpieczne i mogę zrobić sobie krzywdę. Wierzyłem jej.

Dlatego zawsze siadałem z gitarą pod drzewem, by wyłącznie jej się przyglądać. Struny instrumentu były stare, zniszczone, jednej z cienkich brakowało, ale i tak lubiłem trzymać ją w dłoniach, choć dalej była dla mnie za duża. Czułem się jakbym miał przyjaciela. Wystarczało mi to, bo nie znałem niczego innego. Moja rodzina była porządna, dlatego dzieci nie chciały się ze mną bawić. Uważali, że jestem od nich inny, a ja czułem się dokładnie jak oni. Też chciałem pójść do tych piękniejszych dzielnic. Zobaczyć jak wygląda świat normalnych. Niestety rodzice nie mieli na to czasu. Praca w fabryce była najważniejsza. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Dlatego znosiłem te popołudnia spędzane w samotności, pod martwymi gałęziami ze zniszczoną gitarą.

- Widziałeś tutaj piłkę?

Od tego skromnego pytania wszystko się zaczęło. Zobaczyłem chłopca. Trochę starszego ode mnie, ubogo ubranego w poniszczone jeansy i ubrudzoną, ziemią koszulkę. Nie miał jednej dwójki, oko było podbite, ale uśmiechał się promiennie jakby znajdował się w najcudowniejszym miejscu na ziemi. Okazało się, że jego drużyna wykopała za daleko piłkę. Była tylko jedna w jego kamienicy i nie chcieli jej stracić. Poprosił mnie o pomoc w szukaniu, a później na wspólną zabawę.

W taki sposób zyskałem pierwszego przyjaciela. Już nie musiałem spędzać popołudni w samotności. David stawał pod moim oknem i z tym radosnym uśmiechem zapraszał do gry. Wybiegałem wtedy z mieszkania zapominając o obiedzie, gitarze. Nie potrzebowałem tego, kiedy mogłem podążać za kimś tak świetnym. Nie byłem jedyną osobą, która go uwielbiała, ale na pewno najbliższą mu. Nie wiem czemu mnie wybrał i wyciągnął dłoń, ale w tamtym czasie to było nieistotne. Byliśmy dzieciakami. Chcieliśmy marzyć i dobrze się bawić. Nawet w dzielnicy, gdzie śmierć oraz patologia jadły z tobą przy stole.

...

- Mama nie pozwala.

Patrzyłem niepewnie na huśtawkę, na której zawsze chciałem się pohuśtać. Była w brzydkim odcieniu zielonego. W niektórych miejscach farba schodziła, a w innych pokrywała ją rdza. Kiedy dotknąłem metalowej rurki i pchnąłem siedzisko paskudnie zaskrzypiała, a moja dłoń pokryła się jakąś paskudną mazią, którą otarłem o spodnie. David roześmiał się na widok niezadowolenia na mojej twarzy.

Zawsze bawiło go jak bardzo inni byliśmy, choć wywodziliśmy się z tego samego świata. Mówił, że byłem zbyt delikatny, a to złe. Śmiał się, że bliżej mi było do dziewczyny, niż chłopaka. Zawsze próbowałem go uderzyć za tak niemiłe słowa, ale był silniejszy. Żaden dzieciak nie mógł się z nim równać. Inaczej było jednak z dorosłymi. Raz byłem świadkiem, gdy ojciec go uderzył. Po prostu zamachnął się i spoliczkował mojego przyjaciela. Chciałem go okrzyczeć, ale David zakrył mi usta, przeprosił, pomimo tego, że nic złego nie zrobił i odszedł ciągnąc mnie do naszego miejsca przy starym kościele. Strasznie wtedy płakałem. Nie potrafiłem przestać, choć to nie ja dostałem. On śmiał się z mojego widoku, ale w końcu sam do mnie dołączył. Gdy skończyliśmy byliśmy cali czerwoni na twarzy, z napuchniętymi oczami, ale zrobiło się jakoś lżej – lepiej.

- Przecież jestem tu z tobą – pchnął mnie z powrotem w stronę huśtawki – Ze mną nic ci nie grozi.

- Na pewno?

Detektyw i Android (Reed900)Where stories live. Discover now