Rozdział 4

1K 88 42
                                    

(Gavin)

Wbiegałem po schodach, omijając co drugi stopień. Mieszkałem na piątym piętrze, więc nie widziałem potrzeby korzystania z windy. Wbrew moim rozkazom RK900 podążał za mną. Kiedy ja pomału czułem jak moim płucom zaczyna brakować powietrza, on wyglądał dokładnie tak samo jak przed wejściem, do starej kamienicy, jeszcze z przed okresu rewolucji technologicznej. Uwielbiałem te klimaty. Nawet we własnym mieszkaniu starałem się otaczać tymi niemal zapomnianymi artefaktami z przed okresu, kiedy to androidy na stałe wpisały się w rzeczywistość tego miasta. Otwierając drzwi starałem się je uchylić na tak niewielką wielkość, żeby intruz nie wszedł, ale na moje nieszczęście ten skurwysyn był uparty. Zamknął za nami drzwi i bezprawnie zaczął się rozglądać po syfie, który zostawiłem. Niemiałem jednak czasu na zabawę w sprzątaczkę. Zresztą w taki sposób łatwiej mi się myślało. Im większy posiadałem chaos w otoczeniu, w którym przebywałem, tym bardziej produktywny się stawałem.

Podszedłem do czajnika. Wlałem wodę i czekałem, aż będę mógł zalać czarne drobinki wsypane do mojego kubka. Czułem na sobie ten irytujący wzrok, ale na jego szczęście dalej w milczeniu przyglądałem się porozrzucanej dokumentacji. Gdyby Jeffrey to zobaczył to już dawno by mnie wypierdolił na zbity ryj. W tej okolicy bardzo prosto było o włam, ale nie po to utrzymywałem dobre kontakty z przestępcami, żeby po godzinach wjebywali mi się do domu. Gdy w końcu mogłem zalać kawę wrzątkiem do mojego nosa doszedł najcudowniejszy zapach na świecie. Gdyby tylko wszystko tak pachniało, mógłbym znieść nawet użeranie się z bezdomnymi, którzy z uporem niszczyli piękne widoki bogatszej części mieszkańców Detroit. Niestety nie każdym mógł się dorobić na technologii. Niektórzy byli tylko szarymi obywatelami, których miejsca pracy zostały po prostu ukradzione przez „nowe formy życia" jak to określała ich nasza kochana pani prezydent. Celebrytka psia jego mać przystająca na wszystkie rozwiązania, które zaczął jej dawać naczelny pacyfista Markus.

-Interesujące, że dalej używa pan papieru do notowania – powiedział android biorąc do ręki jedną z samoprzylepnych karteczek, które udało mi się znaleźć w jednym ze starych budynków, który musiałem przeszukać w innej sprawie.

- Lubię widok swojego pisma.

- Jest ono brzydkie – zmrużył oczy dokładniej przyglądając się zanotowanej treści.

- Trudno, nie każdy musi być idealnym pustakiem z wgranymi zdolnościami kaligraficznymi.

- Zna pan tak trudne słowa?

- Znam wiele słów, ale wolę przemawiać moimi pięściami.

- Tak nie postępuje inteligentny człowiek.

- A co ty wiesz o byciu człowiekiem? – warknąłem zirytowany.

Wyminąłem go i usiadłem na kanapie. W jednej ręce miałem kubek gorącej, mocnej kawy, a w drugiej tablet, na którego ekranie widniały zdjęcia z miejsca zbrodni oraz szczegółowe informacje, które udało się pozyskać. Każdy kierował się jakimś algorytmem. Trzeba było tylko znaleźć łączący ich klucz, a złamanie zagadki będzie dziecinnie proste. Gdybym tylko umiał w jakiś sposób stworzyć filtr, który wyodrębniłby jakieś umiejętności wspólne dla tych androidów. Może tutaj trzeba było szukać. Jeśli nie łączyło je nic zewnętrznego, ani wyjątkowego w środku, to chociaż oprogramowanie, które posiadały było, w którymś miejscu spójne. Problem był taki, że się na tym kompletnie nie znałem. Odrzuciłem tablet na bok i spojrzałem na rozrzucone kartki. Gdybym chciał wypisać wszystkie umiejętności, a później znaleźć mianownik, zajęłoby mi to wieki. Zacząłem układać obok siebie te strony, które zawierały informacje o wbudowanym oprogramowaniu. Biorąc łyk kawy próbowałem szybko analizować znajdujące się tam słowa, jednak było ich zbyt wiele, a moja koncentracja była na chujowym poziomie. Warknąłem i kopnąłem to dziadostwo. Nie dam rady. Miałem dość. Kurwa.

Detektyw i Android (Reed900)Where stories live. Discover now