Rozdział 8

1.1K 112 147
                                    

(Gavin)

Próbowałem się skupić na bodźcach zewnętrznych. Coś uciążliwie pikało, ale nie potrafiłem przypisać dźwięku do rzeczy. Chciałem otworzyć oczy, ale powieki były zbyt ciężkie. Nie wiedziałem czy żyłem, czy był to stan śmierci. Tylko ci co odeszli wiedzieli co było po drugiej stronie. Choć...czy dawno temu to się nie działo? Co to było za zdarzenie? Próbowałem zebrać myśli, ale wszystkie plątały się. Wyłącznie głowa tworzyła pytania, ale brak na nie jakiejkolwiek odpowiedzi. Raz jeszcze chciałem się wybudzić, ale sen wygrał. Wszystko zalała ciemność. Gdzie byłem? Co się stało? Czy żyłem?

Za drugim razem jak się przebudziłem już świadomość do mnie wróciła. Patrzyłem się na biały, obskurny sufit i zastanawiałem się, czy nie spierdoli mi się zaraz na łeb. Ach, ta policyjna służba zdrowia – jeśli ona cię nie zabije możesz uważać się za nieśmiertelnego. Spojrzałem na dłonie, do których przymocowane były jakieś chujostwa. Próbowałem się unieść, ale dopiero za trzecim razem się udało. Gwizdnąłem widząc ten luksus pojedynczego pokoju. Musiało być ze mną źle, jeśli rzucili się na coś takiego. Przed oczami stanęła mi wizja tamtej feralnej misji. Znowu zawiodły informacje, a ja im zaufałem. Dotknąłem obandażowanej klatki piersiowej. Zacisnąłem zęby by nie wydać z siebie dźwięku. Bolało jak skurwysyn. Ile już dni tu leżałem? Co się stało z mordercą? Wyrwałem wbite w skórę rurki. Krew trysnęła, ale nie miałem czasu na zabawy w chorego. Rozniósł się alarm, a jego uporczywe wycie sprawiło, że zaczęła boleć mnie głowa.

- Co robisz detektywie?

Spojrzałem na postać, która weszła do pomieszczenia. RK900 jak zawsze bez okazywania emocji zbliżył się do łóżka. Ta niema twarz krzyczała. Nie wiedziałem co, ale ostatnim obrazem jaki mój mózg zarejestrował – to jego oczy. Ten widok będzie się jeszcze długo pojawiać w koszmarach, ale już lepsze były takie, niż te które do tej pory mi towarzyszyły. Chciałem wstać, jednak silne dłonie przygwoździły mnie do materaca. Próbowałem walczyć. Nie miałem czasu na chorowanie, kiedy sprawa była w toku. Niestety ciało było słabe. Cholernie nieprzydatne, gdy wrogiem był android. Poddałem się i z sykiem zdałem sobie sprawę, że bandaże zaczęły robić się czerwone. Nie czułem jednak bólu – raczej irytację. Gdybym był lepszy, coś takiego nigdy by się nie wydarzyło. Musiałem więcej od siebie wymagać, albo kiedyś to mój człowiek będzie leżeć na tym miejscu. Nie mogłem sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki.

- Mam sprawę do dokończenia – warknąłem znowu patrząc w sufit.

- Morderca został złapany. Czeka w areszcie na przesłuchanie.

- I ty mi tu kurwa każesz leżeć?

Chciałem się po raz kolejny podnieść, ale znów pchnął mnie na materac. Do pomieszczenia wszedł lekarz oraz pielęgniarka, której niebieska dioda błyszczała w przydymionym świetle pojedynczej żarówki. Gdy mężczyzna spostrzegł otwarcie rany od razu poprosił androida o wymianę bandaża oraz sprawdzenia uszkodzeń. Poddawałem się temu niechętnie. Chciałem już wyjść, a nie robić z siebie ofiarę. Żyłem i chuj, nie było co się nad tym umartwiać. Jeśli nie zabił mnie taki strzał to spokojnie mogłem wrócić do roboty. Nigdy nie byłem nadgorliwy, ale marzyło mi się przypierdolić temu skurwysynowi, przez którego straciłem tyle czasu. Kiedy skończyła, lekarz chciał sprawdzić reakcje moich źrenic, jednak kompletnie go zlałem. Spojrzałem na półkę, na której leżały należące do mnie rzeczy i rzuciłem w RK900 portfelem. Zaskoczony plastik spojrzał na obiekt, a ja tylko uśmiechnąłem się na widok tego głupiego wyrazu twarzy.

- Leć mi po kawę dupku.

- Nie może pan pić w tym momencie kawy – skarcił mnie doktor – Czy da się pan przebadać?

Detektyw i Android (Reed900)Where stories live. Discover now