Rozdział 15

944 85 142
                                    

(Gavin)

Tym razem nie spotkaliśmy się w barze, ani nie miałem przy sobie androida. Chciałem, żebyśmy byli sami. To już nie tylko miało być wyciągnięcie informacji, ale rozmowa brata z bratem. Wchodząc do starego, opuszczone kościoła, w którym się bawiliśmy za dzieciaka do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia. Wiele raz słyszałem od matki, że nie powinienem bezcześcić tego miejsca, ale David miał charyzmę, a ja chciałem być taki jak on. Podążałem za nim wiernie, bo wiedziałem, że w przypływie złej passy ochroni mnie, a ja niego. W dzielnicy zachodniej gdzie przyjaźń i rodzina nie znaczyły zbyt wiele. Uzyskałem coś nierealnego. Jedynego Boga niewymalowanego na obrazach, ale cierpliwie czekającego, by wyciągnąć dłoń, kiedy upadnę. Pozwoliło mi to pogodzić się z utratą rodziców zniszczonych przez nałóg. Otworzyło oczy na brud tego świata. Dało możliwość przeżycia, pomimo zbyt wielu grzechów. David był pierwszym, który mnie nigdy nie zawiódł, a ja i tak go zostawiłem biorąc te skromne „wybaczam" jako talizman na nową, lepszą drogę życia.

Z wnętrza kościoła zostało już wszystko wyniesione. Nie było krzyża na kamiennym ołtarzu, masywnych, drewnianych ław. Gdy byłem dzieckiem wisiał jeszcze obraz, którego nikt nie miał odwagi ściągnąć, ale najwidoczniej po tak wielu latach znalazł się odważny. Za gówniarza przerażało mnie tamto malowidło. Wydawało mi się jakby postać mężczyzny podążała za mną wzrokiem. Gorzej się czułem, kiedy w trakcie liczenia ukradzionych pieniędzy krzyżowałem z nią mój wzrok. Czułem się bardziej winny, ale teraz obrazu już nie było. Moje winy się zwiększyły, ale pierdoliłem to. Nie zależało mi już na byciu białą kartką. Nigdy zresztą nią nie byłem. Życie w piękny sposób rozdarło mnie na części, wylało największy gnój i nic z tego wielkiego nie było. Każdego spotykało to samo. Tylko jedni krzyczeli o tym głośno, nakurwiali jakby byli jedyni na świecie, a inni milczeli.

Stanąłem na środku pomieszczenia. Dłonie miałem schowane w skórzanej kurtce. Nie było dzisiaj ciepło, a i ja odzwyczaiłem się od ignorowania pogody. Wpływ Nines'a całkiem padał mi na mózg, ale nie przeszkadzało mi to już tak bardzo. Byłem zjebany, ale jeśli mogłem być trochę mniej to warto było korzystać. W końcu jak się rozstaniemy nie chcę widzieć w jego oczach rozczarowania, ani pogardy. Już zbyt wiele takich sytuacji przeżyłem, żeby pożądać ich jak śmierci. Spojrzałem na zniszczone okna, w których kiedyś znajdowały się witraże. Ja ich nie pamiętałem, ale matka często opowiadała. Mówiła, że odczucia były wtedy zupełnie inne, kiedy kolory opadały na skromny ołtarz. Tym razem już nic go nie oświetlało poza zwykłymi promieniami i uśmiechem mojego przyjaciela stojącego za nim. Nie wyglądał religijnie, poprawnie, ani skromnie. Czerwone włosy były potargane, czarna bluzka przylegle opinała mięśnie, a kiedy wyszedł zza kamiennego stołu ofiarnego mogłem ujrzeć równie ciemne co góra spodnie i ciężkie buty.

- Ucieszyłem się, kiedy do mnie napisałeś bracie – uściskał mnie po przyjacielsku – Jeszcze raz moje kondolencje z powodu twoich rodziców. Dobrzy to byli ludzie. Długo wytrzymali w tej dzielnicy jako normalni.

- Ale skończyli jak każdy – wzruszyłem ramionami – Tutaj będziemy rozmawiać? Nie sądzisz, że zbyt wiele uszu może usłyszeć?

- Przezorny jak zawsze – roześmiał się – Moje stare mieszkanie pasuje?

- Prowadź.

Ostatni raz spojrzałem na wyzbyte kolorowych szkieł okna i podążyłem za przyjacielem. Wychodząc na światło dnia zastanawiałem się czy uda mi się zdążyć zarezerwować bilety. Mogłem powiedzieć o tym androidowi, ale jeśli ja postanowiłem go zaprosić to nie mogłem być, aż takim chujem, żeby jeszcze wymagać od niego zajmowania się formalnościami. Po tamtej nocy, kiedy do niego poszedłem poczułem sympatię. Inaczej nie dało się tego nazwać. Nines nie naciskał, nie wpierdalał się z filozofiami. Był inny od ludzi, a ja zacząłem się przyłapywać, że zapominałem, iż był maszyną. Pogodziłem się z tym jednak. Tak wyglądało życie. Robiło z nami co chciało. Ruchało na wszystkie możliwe sposoby i to wyłącznie od nas zależało czy nam się podobało, czy nie. Ja nie narzekałem. Po raz pierwszy chciałem zachować taki stan jaki był. Robiłem swoje, byłem sobą, ale był też ktoś do kogo mogłem się czasami odezwać i nie oczekiwać nic w zamian. Brak litości, brak współczucia – nic więcej nie było mi potrzebne.

Detektyw i Android (Reed900)Where stories live. Discover now