3.

727 102 28
                                    

Lily stara się nigdy nie narzekać w czasie pracy — wystarczy już marudzenia pana Andersa, które w małych ilościach może być nawet przyjemne, ale gdy jest go zbyt dużo, powietrze nabiera dziwnej, nieprzyjemnej ciężkości. Dlatego wysila się na uśmiechy do niemiłych klientów, robienie eliksirów traktuje jak pasję, a nie pracę, i nuci ulubione piosenki, pijąc ziołową herbatę do lunchu. Lubi odczuwać wdzięczność — dziękuje za każdy drobiazg, który rozświetla jej twarz i za każdy przebłysk codziennych rozkoszy.

Teraz też dziękuje, gdy dłońmi opiera się o ladę, policzki muska jej ciepły wiatr, a jedyna klientka nie potrzebuje pomocy przy wyborze ingrediencji. Piękny dzień, myśli i jest to szczere — nie byle frazes rzucony w przelotnej rozmowie.

— Lily, idź proszę do Wilkinsona, jakiś jego nowy pracownik przybiegł, cały zdenerwowany i niespokojny, bo coś mu się tam zepsuło, nie wiem, ale raz na rok trzeba wykonać dobry uczynek, więc poleć tam szybko, a ja chwilę tu posiedzę — oznajmia z progu pan Anderson, nie dając Evans ani sekundy na odpowiedź i delikatnie wypycha ją zza lady, by samemu usadowić się na wysokim stołku.

Lily jedynie marszczy brwi i nic nie odpowiada, chociaż chętnie powiedziałaby, że może iść sam. Zaciska jednak mocniej fartuch, odrzuca kasztanowy warkocz na plecy i wychodzi ze sklepiku. To nie tak, że nie chce komuś pomóc — po prostu nie lubi przerywać wolnych, lejących się momentów i wyrywać głowę z tego stanu lekkości, który tak uwielbia.

Mimo to przywołuje na twarz pogodny uśmiech, gdy wchodzi do sklepu ze sprzętem do quidditchem, sąsiadującym z tym z ingrediencjami. Rozgląda się przez chwilę w poszukiwaniu chłopaka, jednak przedmiotów — strojów, mioteł, złotych zniczy — jest tak dużo, że od razu porzuca poszukiwania i zaciekawiona podchodzi do wieszaków z ubraniami do gry. Przez kilka sekund biegnie wzrokiem po kolorach, materiałach i teksturach, a potem zauważa w jednym z luster plecy kogoś w uniformie, więc odwraca się i rusza w tamtym kierunku.

— Dzień dobry, jestem ze sklepu pana Andersa, przyszłam by pomóc — mówi łagodnie i spokojnie, uśmiechając się pokrzepiająco.

Jej uśmiech cierpnie jednak, gdy pracownik odwraca się, a jej oczom ukazuje się zatroskana twarz Jamesa Pottera, który jest równie zdumiony jak ona.

— Och. James.

— Cześć, Lily. 


a/n to wszystko było do przewidzenia, ale czyż nie przyjemnie jest wiedzieć, że coś na pewno się wydarzy? tak mało rzeczy pewnych na tym świecie, że czasem można sobie pozwolić na brak zaskoczenia.

Kwiecie wiosny ✔Where stories live. Discover now