XXXVIII

78 4 0
                                    

Pierwszy dzień zajęć był okropny. Na starcie przywitał mnie nowy przedmiot, czyli mugoloznawstwo, które było raczej propagandowym szajsem niż rzeczywista lekcją. Później na szczęście miałam transmutację, która odbywała się w bardzo okrojonym gronie. Było tak pewnie głównie z powodu zniknięcia mugolaków z Hogwartu oraz przez to, że po ostatnim roku dużo osób zrezygnowało. Jednak poziom owutemu z transmutacji był wymagający i potrafił zmieść z planszy. OPCM okazał się być teorią czarnej magii, a dzień kończyłam na szczęście dwoma godzinami zaklęć z starym profesorem Flitwickiem.

Po tym na spokojnie poszłam do biblioteki, gdzie odrobiłam bieżącą pracę domową, a gdy skończyłam na dworze było już szaro. Jednak przy wyjściu zauważyłam egzemplarz Proroka Wieczornego o tytule "Niepożądany Numer Jeden wymyka się Ministerstwu" - szykowały się kłopoty. Wyszłam z pomieszczenia i udałam się przez przejście w obrazie na Wielkie Schody, by zejść na kolację. Przed wrotami jednak przywitała mnie jednak nieprzyjemna niespodzianka w postaci rudowłosej, tęgiej kobiety - Alecto Carrow. Swoją drogą, to był pierwszy raz kiedy widziałam tylko jedno z rodzeństwa śmierciożerców. Jednak nie byli aż tak nierozłączni.

- Dyrektor wzywa - oznajmiła.

Doskonale wiedziałam, że to nie była wola naszego umiłowanego w Merlinie dyrektora Snape'a, tylko jego pana - Voldemorta. Ministerstwo zawaliło sprawę, ku mojej uldze oczywiście. Potter był chwilowo bezpieczny jednak musiał uważać. Jednak wśród śmierciożerców ktoś musiał ponieść za to odpowiedzialność i ku mojemu zaskoczeniu w końcu nie byłam ani ja, ani Draco, ani ktokolwiek ważny dla mnie. Nie powiem, bardzo mi ulżyło z tego powodu.

Skinęłam głową i dałam się poprowadzić już dobrze znaną mi drogą do gabinetu dyrektora. Asysta Carrow była jedynie formalnością, została przecież wyznaczona na moją "nianię" i jeżeli bym coś wywinęła to odpowiedzialność szła oczywiście na nią. Nie rozmawiałyśmy w drodze, co było oczywiste. O czym niby? Jaki kształt paznokci sobie spiłować by się nie łamały przy torturowaniu innych?

Gdy w końcu dotarłyśmy do chimery strzegącej wejścia do gabinetu, uprzedzając Alecto wypowiedziałam hasło. Weszłam do środka, zostawiając kobietę na korytarzu. Chyba w końcu zrozumiała, że nigdzie nie ucieknę.

Wspięłam się po schodach i bez pukania wparowałam do środka. Dyrektor krzątał się po pomieszczeniu, odsyłając ruchami różdżki wszelkie księgi oraz zapisane zwoje pergaminu na swoje miejsce. Spojrzał w moją stronę przestając porządkować gabinet. Miał podwinięte rękawy, przez co Mroczny Znak wypalony na lewym przedramieniu wybijał się swoją głęboką czernią.

- O co tym razem chodzi? - spytałam dla formalności.

Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Do środka wszedł Draco w czarnych szatach. Czyli miałam rację.

- Czarny Pan wzywa - odparł Snape, opuszczając przy tym rękawy by zasłonić znamię. - Czemu nie masz szat? - spytał mierząc mnie wzrokiem.

- Może dlatego, że przyszłam prosto biblioteki? - odparłam marszcząc brwi. - Czy to serio aż takie ważne?

- Dla Niego, tak - powiedział, przewracając oczami. Nauczyciel zaklaskał przywołując hogwardzkiego skrzata do gabinetu, który po chwili pojawił się w pomieszczeniu z donośnym trzaskiem. - Udaj się do dormitorium Ślizgonek i przynieś tej dziewczynie płaszcz.

- Niebieski - dodałam. - Jest w kufrze z jasnego drewna.

Skrzat skinął głową przyjmując polecenie i zniknął. Po chwili pojawił się z powrotem, praktycznie przygnieciony ciężkim, długim materiałem. Od razu go od niego odebrałam i założyłam na siebie.

Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now