XXIII

946 61 10
                                    

Nigdy nie mogło być po prostu dobrze.

Próbowałam się uspokoić myślą, że może chce tylko sprawdzić jaką jeszcze mocą dysponuję lub da mi tylko jakieś zadanie. Mimo to nerwowo skubałam wewnętrzną stronę policzka do momentu, aż poczułam metaliczny smak krwi.

- Teraz? - spytałam.

Snape obrócił się w moją stronę, poruszając przy tym swoją czarną szatą. Spojrzał na mnie bez wyrazu.

- Tak, teraz - odparł.

Cholera, cholera, cholera.

Wdech, wydech. Skinęłam jedynie głową.



Czy wspominałam już o tym jak bardzo nienawidzę teleportacji?

Jeśli nie, to już mówię. Nie znoszę tego.

Owszem, umożliwia to łatwą podróż. Jednak w moim wypadku zawsze się to kończyło mdłościami i zawrotami głowy.

Byliśmy w dworze Malfoyów. Podążałam za Snapem korytarzem, zataczając się przy tym lekko. W końcu Mistrz Eliksirów zatrzymał się przed drzwiami i zapukał.

- Wejść - rozległ się rozkaz po drugiej stronie.

Profesor uchylił drzwi i wpuścił mnie pierwszą do środka.

Wnętrze zostało urządzone tak, że na co dzień pewnie służyło jako gabinet. Voldemort stał przy krześle do którego przywiązano mężczyznę. Był nieprzytomny a usta miał zaklejone magiczną taśmą.

- Ah... panna Zabini - powiedział z przerażającym uśmiechem. - Możesz wyjść, Severusie. Dobrze się spisałeś.

- Wolę jednak... - zaczął Mistrz Eliksirów.

- Powiedziałem, możesz wyjść - przerwał mu stanowczo.

Mężczyzna zawahał się, lecz po chwili opuścił pomieszczenie.

Czarny Pan podszedł do mnie i położył mi kościstą rękę na ramieniu.

- Więc Silene - zaczął - nadszedł twój czas.

Czyli dzisiaj umrę, super.

Jednak nie, nie jestem w nastroju na umieranie.

- Co masz na myśli... Panie - dodałam po chwili.

Nienawidziłam tego człowieka każdą najmniejszą komórką mojego ciała. Jednak chciałam wyjść z tego spotkania bez większego szwanku, więc zmusiłam się do okazania mu szacunku. Nie byłam jeszcze wystarczająco silna, by go zabić.

- Chcę sprawdzić, czy nadajesz się by mi służyć - powiedział odchodząc i siadając przy biurku. - Masz w sobie wielką moc, jednak jeżeli będziesz działać przeciwko mnie będę zmuszony ciebie usunąć. Tak jak chorą gałąź - kontynuował. - To byłoby straszne marnotrawstwo magicznej krwi.

Miałam być jak śmierciożercy - zawsze na jego rozkazy, kolejną nic nie wartą marionetką w jego rękach.

- Co mam zrobić? - spytałam, odważając się na spojrzenie mu w oczy.

Był to przejaw mojego osobistego buntu. Wszyscy unikali spojrzenia jego czerwonych oczu. Owszem, musiałam mu służyć, ale nie zamierzałam być taka jak inni jego bezmyślnie oddani zwolennicy. Chciałam zdobyć jego zaufanie. Kto wie, może mógłby mnie jeszcze czegoś nauczyć.

- To proste, zabij go - powiedział, obserwując moją reakcję.

Głośno wciągnęłam powietrze.

Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now