XXXV

255 18 9
                                    

Trzasnęłam drzwiami i momentalnie zrzuciłam na podłogę płaszcz, który nałożył na mnie Voldemort. Czułam się zniszczona, a także obrzydzona sobą. Czarny Pan tylko częściowo przyczynił się do ujawnienia tego, co tak naprawdę siedziało we mnie. Nie byłam dobra. Przez lata jedynie tworzyłam wokół siebie iluzję tego, jak chciałabym żeby było naprawdę podczas gdy po skorupą mrok narastał aż w końcu ujrzał światło dzienne. Sięgnęłam po poduszkę, która leżała na łóżku i z całej siły zaczęłam krzyczeć. Nie z żalu, nie ze złości tylko z obezwładniającego mnie poczucia bezsilności.

Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i momentalnie odwróciłam wzrok w tamtym kierunku. Tylko jego tu brakowało.

- Wyjdź stąd - powiedziałam chłodno. - Już!

Blondyn ani drgnął, jedynie lustrował mnie wzrokiem. Jego brak reakcji dolał jedynie oliwy do już płonącej we mnie pożogi.

- Wiem jak to może wyglądać, ale to nie ja mu powiedziałem - zaczął, na co ja prychnęłam.

- No oczywiście, tylko zjawiałeś się cały czas w tym domu i się niby mną opiekowałeś - podniosłam głos. - To nie tak, że chcecie nas wygryźć w hierarchii, ignorując kompletnie umowy - podeszłam do drzwi i je uchyliłam, dając mu jasno do zrozumienia, że ma wyjść. - Malfoyowie już tacy są.

- O czym ty pieprzysz, Silene? - spytał, marszcząc brwi.

Był bezczelny. Najpierw wykorzystał to, że byłam osłabiona i grał na moim sentymencie, a teraz jeszcze udawał niewiniątko.

- Myślisz, że nie wiem co się teraz dzieje? - zmrużyłam oczy. - Myślisz, że nie wiem jak wszystkie rody próbują w każdy możliwy sposób wbić nóż w plecy? Moja matka miała rację.

Zbliżył się do mnie i objął lodowatymi dłońmi moje rozgrzane od emocji policzki. Spojrzał mi prosto w oczy.

- Nie jesteś sobą - powiedział cicho.

Był moją cholerną słabością i nienawidziłam się za to. Przeszkadzał mi w wypełnianiu przeznaczenia. Kochał tą słodką, cichą dziewczynę którą poznał w dzieciństwie, którą widział przez lata w Hogwarcie. Ale ona nie żyła, zginęła wraz z pierwszą niewinną ofiarą, której krew egoistycznie przelała.

Wzięłam głęboki wdech, później wydech.

- Zabierz te łapy ode mnie - wycedziłam przerywając ciszę - albo następnym razem skończysz z takimi oparzeniami, że nawet najlepsi magomedycy nie przywrócą ich do stanu używalności. Powiedziałam żebyś wyszedł to z łaski swojej to w końcu zrób. I nie wracaj do tego domu - dodałam po chwili. - Zdrajcy nie są tu mile widziani.

Odsunął się ode mnie i wyszedł. Tak po prostu. Bez słowa oporu czy ckliwego pożegnania. Pierwszy raz bez żadnego podważania mnie posłuchał. W końcu czułam swego rodzaju kontrolę i... władzę. To drugie szczególnie mi się podobało. Zabrałam się za przygotowania do powrotu do Hogwartu.


Draco

- Znowu byłeś u Zabinich.

Brakowało mi tej pogardy w jego głosie. Nic nie odpowiedziałem. Próbowałem odejść, puszczając mimo uszu pretensjonalny ton mojego ojca. Miałem dosyć kłótni a raczej tego jak to wszystko rzutowało na moją matkę. Jednak zastąpił on drogę do schodów, przez co zdecydowałem się obrócić na pięcie i po prostu wyjść.

- Nie odwracaj się do mnie plecami, kiedy do ciebie mówię - wycedził.

Wypuściłem głośno powietrze z ust.

- A co chcesz usłyszeć? - spytałem. - Powinieneś być jej wdzięczny, inaczej wszyscy już dawno bylibyśmy martwi - zdecydowałem się do niego obrócić. - Poza tym byłem u nich bo musiałem naprawiać to gówno jakie wywołują ciągłe napięcia między rodami.

Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now