IX

1.6K 110 14
                                    

Gdy tylko usłyszałam dźwięk budzika, zerwałam się aby go jak najszybciej wyłączyć. Oczywiście nie obyło się bez małego zamieszania przez to, że zrzuciłam go na podłogę. Wystraszyłam się, że tym samym obudzę swoje współlokatorki, lecz na szczęście jedynie Astoria wymamrotała coś pod nosem i przewróciła się na drugi bok.

Była dopiero 5:30, ale uwielbiam wstawać wcześniej. Przetarłam oczy i zaczęłam przypominać sobie wcześniejszy sen. Wydawał się być zbyt realistyczny. Nie byłam do końca pewna, czy to był tylko sen, czy co to tak właściwie było. Zsunęłam z siebie satynową, butelkowozieloną kołdrę i ruszyłam w stronę łazienki zgarniając po drodze biały, puchaty ręcznik oraz szkolne szaty.

Plusem tak wczesnego wstawania jest to, że nie musiałam się spieszyć z szykowaniem się w łazience. Zakluczyłam drzwi i odłożyłam rzeczy. Weszłam pod prysznic i z pomocą chłodnej wody całkowicie się obudziłam się. Po szybkim prysznicu wytarłam się w miękki, puchaty ręcznik i zaczęłam się ubierać. Po ubraniu się rozczesałam włosy i umyłam zęby. Gdy już byłam gotowa postanowiłam sprawdzić, czy to czego uczył mnie Gryffindor w śnie było prawdziwe.

Za pomocą różdżki zapaliłam świeczkę. Wyciągnęłam rękę i złapałam płomyk. Zamknęłam go w dłoni. Otworzyłam ją, a płomyk przez chwilę migotał, po czym zgasł. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale w pobliżu ognia nie czułam się komfortowo. Był zbyt nieprzewidywalny. Domyśliłam się, że to zdecydowanie nie mój żywioł. Wzięłam z blatu swoją różdżkę i szybko wyszłam z kwatery Ślizgonów na błonia Hogwartu.

***

Do minusów mieszkania pod ziemią zalicza się między innymi milion schodów pokonywanych w ciągu dnia oraz brak okien. Dla mnie była to istna katorga, dlatego większość czasu w szkole spędzałam na dworze lub na wyższych kondygnacjach zamku.

Gdy tylko wyszłam z zamku w moje nozdrza uderzył znajomy zapach lasu, trawy i jeziora. Niosąc na ramieniu torbę z książkami, ruszyłam stromą ścieżką w stronę mojego ulubionego miejsca, które znajdowało się pod ogromnym dębem. Usiadłam na ogromnym korzeniu i wyjęłam książkę, by trochę poczytać przed zajęciami. Moje plany zostały jednak pokrzyżowane przez natrętny hałas łamanych gałęzi i niezbyt cenzuralnych słów.

Zauważyłam czyjąś sylwetkę będącą przy brzegu niedaleko mnie. Chłopak próbował rzucić jakieś zaklęcie, którego nie znałam. Wyglądało na to, że niezbyt mu to wychodzi, a z każdą próbą co raz bardziej niszczył otoczenie, w którym się znajdował. Postanowiłam pójść i uspokoić wyjątkowo nadpobudliwego lokatora, za nim zrobiłby krzywdę sobie lub komuś.

Nagle kaptur jego czarnej bluzy się zsunął i dostrzegłam platynową czuprynę. To był Malfoy. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej tu przychodził, tym bardziej o tej godzinie. Gdy byłam bliżej zauważyłam naszyjnik leżący na pieńku. Draco wymachiwał skomplikowane wzory różdżką i zdenerwowany puszczał wiązanki przekleństw. Jak na złość stanęłam na suchą gałąź, która trzasnęła w najmniej odpowiednim momencie. Chłopak się odwrócił i zaatakował mnie oszałamiaczem. Byłam jednak szybsza i odbiłam zaklęcie.

- Ach... to ty - mruknął, opuszczając różdżkę.

- Ach, to ja - powiedziałam przedrzeźniając go. - Możesz mi powiedzieć co ty robisz?

- Nic co by ciebie mogło zainteresować, Zabini - powiedział, przewracając przy tym oczami.

- Przecież widzę, że próbujesz rzucić jakieś zaklęcie i nie ukrywajmy, nie za bardzo ci to wychodzi. Daj sobie pomóc - odparłam cierpliwie.

- Nie potrzebuje niczyjej pomocy - burknął.

- Ale...

- Spadaj, Zabini. Mogłabyś w końcu przestać wtrącać się w nie swoje życie - uciął.

Hereditatem |d.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz