VIII

1.6K 105 0
                                    

Otworzyłam oczy. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem ani co się dzieje. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że jestem w Hogwarcie.

 W półmroku dostrzegłam zegar, który wskazywał godzinę trzecią trzydzieści dwa. Pomimo tak późnej godziny nie odczuwałam zmęczenia. Postanowiłam, że wstanę i nie będę tracić niepotrzebnie czasu. Spojrzałam na swoje łóżko i otworzyłam usta ze zdziwienia. Widziałam śpiącą siebie. Spojrzałam na siebie i dopiero teraz zauważyłam, że moje ciało jest prawie przezroczyste. Nie mówiąc o tym, że nie było widać mojego odbicia w lustrze.

- Chwila... czy ja umarłam? - zapytałam sam siebie.

- Nie umarłaś - usłyszałam odpowiedź głosu zza pleców.

Podskoczyłam i natychmiast się odwróciłam. Przede mną we własnej osobie stał Godryk Gryffindor.

- Oh... - powiedziałam zmieszana i nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć, ukłoniłam się w stronę starszego mężczyzny.

- Drogie dziecko, nie musisz się mi kłaniać. Jestem, a raczej, byłem tylko człowiekiem - powiedział podchodząc do mnie i kładąc mi dłoń na ramieniu.

Podniosłam wzrok. Mężczyzna spoglądał na mnie z troską.

- Dlaczego ja pana widzę? Czemu wokół mnie dzieją się te dziwne rzeczy? - spytałam.

- Spokojnie wszystko ci opowiem. Musimy jednak znaleźć bardziej ustronne miejsce, nie sądzisz? - powiedział spokojnie, co powoli zaczynało mnie denerwować.

Nie mając żadnego wyboru kiwnęłam głową. Mężczyzna złapał mnie za ramię. Pomieszczenie wokół nas zawirowało.

 Gdy wszystko się zatrzymało, rozejrzałam się. Znajdywaliśmy się w dużej sali, która wyglądała na nieużywaną. Przypominała trochę klasę obrony przed czarną magią, lecz nie było w niej żadnych ławek.

 Po jednej stronie pomieszczenia znajdywała się olbrzymia biblioteczka z wieloma tomami starych ksiąg. Po drugiej zaś znajdywało się ognisko, duży kominek oraz parę pochodni. Nagle koło mnie pojawił się wygodny, elegancki, czerwony fotel z podnóżkiem. Gryffindor usiadł naprzeciwko mnie na podobnym meblu.

- Co to za miejsce? - zapytałam rozglądając się po wnętrzu, które wyglądem przypominało hogwardzkie.

Nigdy jednak nie widziałam takiego w zamku. On się uśmiechnął również podziwiając wnętrze.

- To jest Komnata Założycieli, znana tobie raczej pod nazwą Pokoju Życzeń - odpowiedział zamyślając się na chwilę.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.

- Nie chcesz się może dowiedzieć, co czyni ciebie wyjątkową? - zapytał zdziwiony.

- Oczywiście, że tak, ale chyba pan wie kiedy przyjdzie na to czas - odpowiedziałam.

- Ciekawe...

Nie wiedziałam, co dla niego było takie ciekawe, lecz postanowiłam tego nie skomentować. Mężczyzna wstał z fotela i podszedł do kominka, całkowicie mnie ignorując. Zaskoczona uniosłam brew.

- Zanim stworzyliśmy Hogwart - zaczął. -  Każde z nas uczyło się magii na własną rękę. To było bardzo stara, niebezpieczna moc. Potrafiliśmy używać magii bez różdżek, tworzyć własne zaklęcia a także... - zawahał się na chwilę. - Tkać żywioły.

To wszystko wyjaśniało.

- Gdy po założeniu szkoły byliśmy wszyscy u kresu ziemskiego życia, chcieliśmy by po śmierci nasze dusze zostały przy potomkach. Z czasem jednak zaklęcia, których użyliśmy osłabły i pojawialiśmy się tylko co parę pokoleń, gdy bezpieczeństwo świata czarodziejów było zagrożone. Tak jak jest to teraz. Osoby, które nas spotykały uczyliśmy kontrolować żywioły oraz inne ich talenty. Oczywiście nie każdy dawał sobie z tym radę. Wszyscy nauczyliśmy się kontrolować tylko jeden żywioł, który był najbliższy naszemu charakterowi. W ten sposób ja panuję nad ogniem, Rowena - wodą, Hufflepuff - ziemią,  a Slytherin - powietrzem - zakończył swoją wypowiedź.

- Więc będę się uczyć po kolei od każdego z was magii żywiołów?

- Można tak powiedzieć. Jednak jeden z nich już po części opanowałaś, tylko jeszcze tego nie odkryłaś.

- Jak?

- Każdy dziedzic naszej potęgi ma patrona, po którym odziedziczył również charakter - poinformował mnie - To siedzi głęboko w twoim sercu - powiedział, kładąc dłoń po lewej stronie klatki piersiowej.

- Kim jest mój patron? - zapytałam zaciekawiona.

- Tego niestety nie wiem. Dowiesz się pewnie gdy użyjesz go przez przypadek - odpowiedział.

Skinęłam głową. Od razu nawiedziło mnie wspomnienie z pociągu, gdzie pod wpływem moich emocji woda wyleciała z butelki.

- Podejrzewam jednak, że twoją patronką jest moja żona, Rowena Ravenclaw -dodał po dłuższej chwili.

- Pańska żona? - zapytałam zaskoczona.

W żadnej ze znanych mi kronik nie było wspomniane o małżeństwie Roweny Ravenclaw i Godryka Gryffindor.

- Oh, oczywiście. Nie ma nigdzie o tym wspomniane, nie chcieliśmy, żeby powstały jawne sojusze między domami - wytłumaczył mi.

- Chwila, dlaczego moim patronem może być Ravenclaw skoro jestem w Slytherinie?

- Przypomnij sobie, dlaczego tak naprawdę jesteś w Slytherinie.

- To logiczne, Tiara Przydziału mnie przydzieliła.

- Pasowałaś przecież do każdego z domów - powiedział jakby był znudzony tym, że się nie domyślam.

Wstałam z fotela i podeszłam do okna przez które wpadała księżycowa poświata. Starałam sobie przypomnieć jak trafiłam do Slytherinu. Przez moment zawiesiłam się, po czym doznałam olśnienia.

- Moja rodzina była w Slytherinie - powiedziałam odwracając się w się w stronę czarodzieja.

- Bingo - powiedział strzelając palcami.- A dokładnie rodzina od strony twojego ojca.

- Mama nie była w Slytherinie? - zapytałam zdziwiona.

- Oczywiście, że nie. Była w Ravenclaw. Jest dziedziczką moją i Roweny. Twój ojciec zaś pochodzi od Salazara i Heleny.

- To... robi wrażenie - powiedziałam zafascynowana.

- Tak. Koniec tych pogaduszek o pochodzeniu. Czas przejść do ćwiczeń - powiedział, a w jego oczach dostrzegłam płomień.

Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam jak mam zareagować. Z jednej strony ogromnie chciałam poznać te wszystkie umiejętności. Z drugiej jednak bałam się, że co mi się stanie lub kogoś skrzywdzę.

- Podejdź do ognia - rozkazał.

Wykonałam jego polecenie. Poczułam żar na swojej skórze.

- Wejdź do ogniska.

- Co? - zapytałam przerażona.

- Zrób to - powiedział surowym tonem.

- A-Ale przecież ja spłonę - powiedziałam przypominając mu o tym, że w przeciwieństwie do niego nie jestem nieśmiertelna.

- Przełam swój strach przed tak przyziemną sprawą. W ten sposób uwolnisz połączenie z pierwotną energią - odpowiedział - No, już - ponaglił mnie.

Zacisnęłam zęby.

- Dobrze - powiedziałam niepewnie.

Z kamienną twarzą zbliżyłam się do ognia. Zawahałam się po czym stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia i weszłam do  ogniska . Poczułam jak otacza mnie przyjemne ciepło. Nie było to gorąco jakie czułam stojąc przy nim. Było przyjemne i przywodziło na myśl ciepłą kąpiel. Machnęłam lekko ręką a ogień podążył za jej ruchem. Spojrzałam w stronę Gryffindor'a, a on pokiwał głową z uznaniem.



Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now