XVIII

1.1K 74 7
                                    

Od wypadku Kate Bell minęły dwa tygodnie. Sprawa nieco przycichła, ale strach towarzyszył wszystkim na każdym kroku. Wielu uczniów zostało zabranych przez swoich rodziców do domów wcześniej i nie wiadomo było nawet, czy kiedykolwiek wrócą z powrotem do Hogwartu.

Jeśli chodzi o mnie i Malfoy'a, nie rozmawialiśmy ze sobą. Nieświadomie wywołaliśmy tym samym niemałe poruszenie wśród Ślizgonów. Zbytnio mnie to nie obchodziło. Salazarowi dzięki, moje kochane współlokatorki były na tyle spostrzegawcze i postanowiły nie poruszać tego tematu. Bynajmniej nie w mojej obecności.

Siedziałam sama w dormitorium i pakowałam swoje rzeczy. Nie mogłam uwierzyć jak ten czas szybko minął. Dopiero co jechałam do Hogwartu, a teraz? Kończyłam pierwszy semestr. Na szczęście Pan Znudziło-Mi-Się-Być-Martwym od październikowego spotkania nie dawał znaku życia. Może znowu zniknął? Chciałabym, ale nowe doniesienia w gazetach o licznych zniknięciach i morderstwach rodzin mugoli lub wpływowych czarownic oraz czarowników tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że Czarny Pan nie próżnuje. Prychnęłam poirytowana.

Towarzyszył mi jedynie kot, który rozwalił się na całym fotelu. Podczas pobytu w Hogwarcie zdecydowanie przybrał na wadze. Pewnie przez skrzaty domowe i pierwszaki, przed którymi udawał jaki to jest nieszczęśliwy. Prawdziwy spryciarz.

Patrzył z pogardą jak się męczę. Kiedy jednak zaczęłam wyżywać się na meblach i ubraniach, zeskoczył z gracją (co mnie zdziwiło biorąc pod uwagę jego masę) na podłogę. Zaczął zwracać na siebie uwagę przez ocieranie się o moje nogi. Odstawiłam go na łóżko obok, na co on prychnął niezadowolony.

Nie wiem co się stało, ale ja potrzebuję miłości w trybie natychmiastowym.

Uniosłam brew. Co za atencyjny futrzak.

- Jak możesz zauważyć mam sporo rzeczy do zrobienia, więc zjeżdżaj i nie zawracaj mi głowy - powiedziałam, sięgając po egzemplarz księgi zaklęć.

Rozjuszony kot syknął i drapnął mnie w rękę, pozostawiając na mojej skórze czerwone ślady pazurów. Zeskoczył z łóżka i wyszedł przez uchylone drzwi dormitorium.

Ile rzeczy może się jeszcze zepsuć?



Rzuciłam się na łóżko. Pachniało domem, świeżym praniem i konwaliami. Przede wszystkim konwaliami.

Nie ukrywam, brakowało mi tego w Hogwarcie. Tam moje dormitorium znajdowało się pod ziemią. Nie było szans na dzienne światło. Dodatkowo, dzielenie pokoju z wyjątkowo  nadpobudliwą i leniwą panną Parkinson nie ułatwiało utrzymywania porządku. Tutaj wszystko pasowało. Było stonowane, estetyczne i stanowiło element układanki. Tęskniłam za tym spokojem.

Był już wieczór, a ja wysłałam skrzata domowego, aby dostarczył paczki dla wszystkich. Bałam się, że coś stanie się sowie. Wolałam nie ryzykować gdy na dworze szalała zamieć. Na szafie wisiała zakupiona w Hogsmead sukienka. Czekała na jutrzejszy dzień. Miałam cichą nadzieję, że razem z paczką przyjaciół uda nam się jak najszybciej zwiać z tego balu.

Każdy z nas nienawidził tych bankietów. Ludzie spotykali się tam tylko po to by się odstawić, upić i pochwalić ile pieniędzy mają. Dodatkowo wszystko to było w atmosferze miliona dekoracji, sztucznej uprzejmości i załatwiania interesów w elitarnym gronie. Zamknęłam oczy oczekując na upragniony sen.



Obudziły mnie promienie słońca, które bezczelnie raziły mnie w oczy. Cudowne rozpoczęcie dnia.

Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now