XX

1.1K 60 12
                                    

Ostatni rozdział w tym roku :00


Od nietypowego sylwestra spędzonego z wyjątkowo znośną tlenioną fretką minęły prawie trzy miesiące. Ostatni tydzień lutego przyniósł gwałtowną zmianę pogody i tak z ośnieżonych, zamarzniętych błoni pozostały tylko podmokłe bagna. Większość szóstoklasistów zaczęła swoje kursy nauki teleportacji.

No właśnie, większość. Musiałam czekać jeszcze trzy cholerne tygodnie, by móc zacząć się uczyć. Co za różnica czy zacznę ten kurs mając piętnaście, czy szesnaście lat?

- Takie są przepisy, panno Zabini - powiedział Snape gdy chciałam się zapisać.

Na samo wspomnienie przewróciłam oczami. No bo przecież wcale parę miesięcy temu nie pojedynkowałam się z samym Voldemortem, i co najważniejsze, nie zginęłam.

Jednak starałam się nie marnować czasu wolnego. Praktycznie każdą chwilę poza lekcjami spędzałam w Pokoju Życzeń, naprawiając Szafkę Zniknięć. A raczej, próbując to zrobić.

Problem w tym, że przedmioty, które przesyłałam za jej pomocą nie docierały w całości do odbiorcy. Całymi nocami szukałam rozwiązania. Oczywiście Malfoy pomagał mi kiedy tylko mógł, ale przez kursy nie miał za wiele czasu. Dodatkowo nauczyciele nie mieli litości i z lekcji na lekcję zadawali eseje na co najmniej dwie stopy.

Co do Teodora, od balu nie rozmawialiśmy z wiele. Chłopak parę razy próbował ze mną na spokojnie porozmawiać, ale ja po prostu nie mogłam. Jego wybuch mnie wystraszył i porządnie zniechęcił do jakichkolwiek bliższych relacji z płcią przeciwną.

Z wyjątkiem Draco.

Od Bożego Narodzenia nasz relacja się ustabilizowała, jeśli można tak powiedzieć. Nie kłóciliśmy się tak jak kiedyś, teraz było to bardziej jak droczenie się. Nie było to praktycznie nic romantycznego. Nie byliśmy również tylko przyjaciółmi. Utknęliśmy gdzieś pomiędzy.

Żadne z nas nie miało pojęcia, czym tak naprawdę jesteśmy.

W piątek po południu, kiedy większość uczniów Hogwartu świętowała koniec tygodnia poszłam do biblioteki. Była to najbezpieczniejsza pora. Mogłam bezpiecznie chodzić po Dziale Ksiąg Zakazanych bez niczyich podejrzeń. Nikt normalny nie zaczyna przecież weekendu pośród książek.

Właśnie, nikt normalny. Stwierdzenie, które idealnie mnie opisywało. Znałam to pomieszczenie na pamięć. Przechadzając się labiryntami regałów nie miałam problemu z odnalezieniem odpowiedniego działu. Problem w tym, że nie wiedziałam czego tak właściwie szukam.

Zatrzymałam się przy dziale z księgami o czarnomagicznych przedmiotach. "Najgorsze pułapki na najgorszych wrogów", "Śmierć na wiele sposobów"- te tytuły zdecydowanie mnie nie zachęcały, ale jeśli miałam naprawić Szafkę Zniknięć to musiałam poszukać dosłownie wszędzie.

- Czegoś szukasz? - usłyszałam głos z drugiego końca korytarza.

Podskoczyłam ze strachu i odwróciłam się w kierunku hałasu. Jego sprawcą okazał się być nie kto inny jak Draco Malfoy, mój przyszły mąż, wróć. Po prostu Draco Malfoy. Dziwnie to brzmiało. Opierał się on o jeden z regałów.

- Ah... to ty - odetchnęłam z ulgą.

- To ja - powiedział z ironicznym uśmieszkiem.

- Przestraszyłeś mnie.

- Oh... przepraszam, nie wiedziałem, że ta słynna Wysoka Czarodziejka Hogwartu potrafi się przestraszyć jakiegoś małego czarownika.

Chłopak podszedł uśmiechając na swój ''malfoyowy'' sposób.

Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now