XVII

1.4K 73 13
                                    

Rozejrzałam się po pokoju. W oczy rzucił mi się fotel stojący na tle kominka. Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym ostatniego wieczoru było spotkanie śmierciożerców.

- Witaj - usłyszałam głos za sobą.

Przestraszona, gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam Voldemorta. Czarodziej zaśmiał się na moją reakcję.

- Przemyślałaś moją propozycję? - spytał okrążając mnie jak tygrys zanim rzuci się na ofiarę.

- Jaką propozycję? - spytałam.

Z tego co pamiętam to niczego mi nie oferował. Jedynie zagroził, że jeśli się do niego nie przyłączę to zniszczy wszystko co mam. Chyba mamy różne definicje propozycji.

- Nie udawaj, że nie wiesz - powiedział z politowaniem. - Chodzi o to, czy się do mnie przyłączysz.

- A czy mam jakiś wybór? - odparłam.

Czarny Pan się zaśmiał.

- Oczywiście, że masz - zaczął obracać swoją różdżkę. - Jenak tylko jeden jest rozsądny.

To było oczywiste. Teodor, moi rodzice, Blaise a nawet Draco w najlepszym wypadku zginą jeśli odmówię. Potrafiłam sobie wyobrazić, co Voldemort byłby wstanie im zrobić, aby mnie złamać.

- Dobrze. Zgadzam się - oznajmiłam patrząc hardo w jego szkarłatne oczy.

Położył mi rękę na ramieniu.

- Wiedziałem, że jesteś rozsądna - spuściłam wzrok.

Byłam świadoma tego, że mój wybór mógł pociągnąć za sobą straszne konsekwencje, ale nie obchodziło mnie to. Chodziło tylko o ich bezpieczeństwo.



Drugi tydzień grudnia przyniósł śnieg i srogie mrozy. Przez gwałtowną zmianę pogody Skrzydło Szpitalne zostało praktycznie całkowicie zapełnione przez przeziębionych lub ciężko przechodzących grypę uczniów. Na lekcjach była zazwyczaj tylko garstka, przez co nauczyciele nie zadawali prac domowych, organizowali luźniejsze lekcje lub po prostu skracali zajęcia.

W zamku dało się odczuć klimat nadchodzących świąt. Gdzieniegdzie ustawiono już choinki, których ozdabianiem zajęli się młodsi uczniowie. Mimowolnie się uśmiechałam na widok ich podekscytowania, kiedy uczyli się oraz używali nowych zaklęć. Na prawie każdym korytarzu znajdowały się jemioły, gdzie często zdarzało mi się spotkać całujące się pary.

Oczywiście w tym wszystkim nie mogło zabraknąć Irytka, który szczególnie utrudniał życie personelowi Hogwartu przez zalewanie korytarzy, czy rzucanie w nich zeszłorocznymi, twardymi jak kamień pierniczkami. Mimo wszystko czułam się tu jak w domu.

Jednak zbliżał się koniec pierwszego semestru, więc wykorzystywałam każdą wolną chwilę na douczanie się na kontynuowane przedmioty i pisanie esejów zadanych na po świętach.

Wiedziałam, że wracę na Boże Narodzenie do domu i zamierzałam spędzić ten czas z przyjaciółmi, Teodorem i rodziną. Dodatkowo jak co roku, rodzice organizowali przyjęcie na które zapraszali wszystkie najbardziej szanowane rody czystej krwi. Zaliczali się do nich na szczęście Malfoyowie, Greengrassowie czy Parkinsonowie. Słowem, nie musiałam być sama podczas tego cyrku.

Opierałam się o parapet w bibliotece i trzymając końcówkę pióra w ustach wpatrywałam się w ośnieżone błonia. Od trzech godzin pisałam eseje, jeden po drugim. Na stoliku leżały już trzy arkusze zapisanego i sprawdzonego pergaminu. Obok piętrzyły się książki. Zostało mi tylko wypracowanie na eliksiry. Byłam już praktycznie w połowie, ale mój mózg już nie pracował. Z westchnieniem złożyłam do połowy zapisany pergamin i jednym sprawnym ruchem różdżki odesłałam wszystkie tytuły na swoje miejsca.

Hereditatem |d.mOù les histoires vivent. Découvrez maintenant