39. Mój Dom - M. Eisenbichler x R. Fraitag

362 30 4
                                    

Ajzenbislazyciem mam nadzieję, że się spodoba
      Richard jak co zapalił świeczkę i postawił ją na parapecie. Chciał wskazać drogę zabłąkanemu wędrowcu, aby mógł razem z nim spędzić najważniejszy wieczór w roku.

      Na stole stała także dodatkowa zastawa. Wypełniony winem kieliszek. Na samym środku zaś, na małym, białym tależyku cały opłatek. Wszystko było idealnie przygotowane na rozpoczęcie wieczerzy. Wszystko oprócz Richarda. Kolejny rok czekania, kolejny wypatrywania tego, jedynego wędrowca. W idealnie skrojonym garniturze, ułożonymi włosami a jedyną zmienną, przez te wszystkie lata były wąsy, starannie, zresztą przystrzyżone. I tylko ten wygląd zewnętrzny był gotowy, bo on już stracił nadzieję, gdyby osoba na którą czekał miała wrócić, to by to zrobiła wcześniej, albo przynajmniej dała jakikolwiek znak życia. A tak to... Richard był niemal pewny, że czeka albo na nieboszczyka, a w najlepszym razie na kimś, kto już dawno o nim zapomniał.

     Jednak nie potrafił odejść od okna, zgasić świeczki, wziąć telefonu do ręki i tak po prostu zadzwonić do rodziny, powiedzieć, że w tym roku, to jednak z nimi spędzi święta. Czekała go kolejna samotna Wigilia.

     Popatrzył na ich wspólne zdjęcie, ciągle stojące na parapecie, zrobione pięć lat temu, tuż przed pierwszą oddzielną Wigilią. Na smukłą sylwetkę chłopaka w czarnym, opinający swetrze i na siebie, w zbyt dużej szarej bluzie.

- Nienawidzę cię - szepnął.

     Poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy. Jak już nie może powstrzymać płaczu. Tyle lat, tyle lat starał się dusić w sobie te emocje, uczucia. Czego się wstydził? Przecież i tak był sam.

       Zsunął się na podłogę. Usiadł i oparł o kaloryfer. Przyciągnął kolana do piersi i ukrył pomiędzy nimi głowę. Tak bardzo nienawidził samotności, tego czekania, tej sztucznej niepewności, bo przecież od dawna domyślał się prawdy. Po co to wszystko?

***

     Był mu zimno. Nie czuł już rąk. Rękawiczki zgubił, jadąc busem, który nie zapiszczał się jednak aż tak daleko w góry. Owijał je w ciepły szalik, jednak na niewiele się to zdawało. Przymknął oczy, gdyby przynajmniej miał pewność, że ktoś na niego czekał. Pięć długich lat... Nikt nie wyczekiwałby tyle, nie mając przy tym żadnej pewności, że...

     Zobaczył z oddali dom. Samotny, na wzgórzu. Pogrążony był w ciemności, chociaż w jednym z okien było jedno małe światełko.

- Niemożliwe - pomyślał.

     Jednak dalej szedł, bo i tak nie miał dokąd wracać. Miał wrażenie, że z każdym krokiem było coraz zimniej, a kiedy zaczął padać śnieg zaczął się po prostu śmiać.

    Nie widział ile tak szedł, ale kiedy wreszcie znalazł się przed drzwiami domu, przystanął. Przygryzł wargę. Bał się, że nikogo tam nie zastanie i nie wiedział, co zrobi, jeżeli ktoś tam będzie.

   Zadzwonił.

    Cisza, która po tym nastała trwała wieki. Przymknął oczy, czuł jak śnieg osadzał się na nim. Nie topniał, tylko tworzy coraz grubszą warstwę. Był na jego włosach, brodzie, ubraniu. Czekał. Nic się nie działo, a on... Nie miał siły się ruszyć.

    W końcu jednak drzwi się otworzyły. Stanął w nich brunet średniego wzrostu. Wychudzony, blady, z czerwonymi oczami. Patrzył na niego i znowu zaczął płakać.

***

     Poczuł jak silne ramiona go otaczają, jak mokra kurtka moczy jego w każdym calu idealne ubranie, jak broda mężczyzna kuje go w policzek.

Dirty Love one shots skijumpingWhere stories live. Discover now