Rozdział jedenasty

328 21 11
                                    

Rozdział sprawdzony.

&&&&&&&&&&&&&&


Od pamiętnego wydarzenia na cmentarzu minął tydzień. Przez cały tydzień nie wychodziłam z domu udając chorą. Trochę to dziecinne, ale cóż nie mam na razie ochoty widzieć się z Kastielem. Oczywiście zostałam odwiedzona przez Nataniela, który na spokojnie mi wszystko wyjaśnił i obiecał mi, iż poinformuje mnie, gdy dyrektorka aka różowa landryna ogłosić wszem i wobec samorządowi, kiedy mój cudowny braciszek (rzygać mi się chce jak o nim pomyśle) ma przyjechać. Nataniel też wyciągnął ode mnie to, co się zdarzyło po moim wyjściu tego feralnego dnia. Agata i Marika też chciały przyjść, lecz niestety miały szlaban za to, iż rodzice znaleźli u nich parę noży i dragów. Wow w końcu się nimi zainteresowali. Dziewczyny jak zawsze broniły siebie nawzajem. I pomyśleć, że kiedy je poznałam to jedna była w stanie pobić drugą za samo krzywe spojrzenie.

Diana chodziła normalnie do szkoły. Próbowała do mnie w jakiś sposób dotrzeć. Pomimo porażek cały czas się starała. Jest kochana, ale nie mogę ją obarczyć moimi problemami. Dlatego powiedziałam jej półprawdę. Chce by była szczęśliwa. Cieszę się, że nie zmieniła się tak samo jak ja po śmierci swojego starszego brata.

Kamil był miłym i ciepłym mężczyzną. Niestety zmarł w swoje osiemnaste urodziny w wypadku samochodowym. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. W szczególność jego ostatnie słowa, gdyż przed śmiercią zadzwonił do mnie. Prosiłbym zajęła się jego siostrzyczką bym ją chroniła. Miał wyjechać na studia i bał się zwyczajnie o nią. No cóż koniec smętów na dziś pora wstać w końcu już prawie siódma. Wstałam z wygodnego łóżka udając się do łazienki w celu odświeżenia się.

Szybki prysznic to coś, czego w szczególność potrzebowałam. Wróciłam do pokoju odświeżona, niedługo mamy walentynki nienawidzę tego dnia całym mym zimnym jak lód serduszkiem. Dlaczego tak nie cierpię tego dnia, odpowiedź jest prosta gdyż są to urodziny mego kochanego braciszka. Nawet po jego wyprowadzce ten dzień był świętem narodowym w moim kochanym domciu. Tak samo z resztą u dziadków. Za co oni tak go kochają to ja nie wiem.

-Yuzuki wstałaś? –Za uchylonych drzwi wychyliła się czarna łepetyna Diany.

-Tak idź się szykować ja zrobię śniadanie. –Powiedziałam, po czym usłyszałam tylko trzask drzwiami i kroki na korytarzu.

Wróciłam wzrokiem do szafy. Wybrałam dzisiaj czarną koronkową bieliznę, czarną bluzkę z białą czaszką, czerwone poprzecierane rurki i na wykończenie granatową katanę. Włosy rozczesałam i zostawiłam luźno puszczone. Nie miałam dzisiaj jakoś ochoty by cokolwiek z nimi zrobić. Gotowa zeszłam do kuchni. Na śniadanie postanowiłam zrobić dzisiaj gofry. Dokładnie o siódmej trzydzieści do kuchni zeszła Diana z Herą. Nasypałam jeszcze porcje chrupek dla mojej dziecinki i razem z Di zaczęłyśmy spożywać słodkość.

-Masz wszystko spakowane? –Spytałam.

-Tak jestem w pełni gotowa. –Odpowiedziała z uśmiechem.

-Dobra to lecimy.

Pogoda dzisiaj dopisywała. Śniegu już prawe nie było, w końcu mamy czwarty lutego. Jeszcze dziesięć nieszczęsnych dni. Udałyśmy się do mojego demona prędkość. Diana już się chyba przyzwyczaiła do mojego motoru. Przynajmniej już tak się nie drze. Zajechałyśmy pod szkołę o siódmej czterdzieści pięć. Zdziwiłam się widząc na parkingu znajome auto. Zaparkowałam na stałym miejscu.

Udałyśmy się w stronę wejścia gdzie stała dobrze mi znana postać. Mężczyzna o blond włosach i szafirowych oczach. Jak zawsze nieskazitelna cera o łagodnych rysach. Nie należał do wysokich gdyż miał zaledwie metr siedemdziesiąt pięć. Wyższy ode mnie o pięć centymetrów, ale niższy od swojego chłopaka o czternaście centymetrów. Ubrany był jak zwykle czarna czapka, beżowa bluzka, czarna bluza zapewne należąca do Zacka i ciemnogranatowa kurtka, czarne rurki i szare trampki. To właśnie był Masaru. Jak zwykle uroczy dwudziestodwulatek.

Gdy nikt nie widzi || Tom Pierwszy Przezwyciężyć BólOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz