Make me yours

229 16 1
                                    

 Kiedy się ocknęłam, pierwszym, co zobaczyłam, były oczy Jonah.

Spróbowałam się podnieść, ale bezskutecznie.

- Leż, Ivy. Musisz dojść do siebie - powiedział spokojnym tonem chłopak, przytrzymując moją głowę na swoich kolanach.

Mimo wszystko, podniosłam niepewnie głowę i rozejrzałam się wokół. Za plecami księcia znajdowała się budowla, w której chwilę temu widziałam rzeczy, o których wolałam zapomnieć. Powinnam była posłuchać Jonah i nie wchodzić do środka, ale było za późno, aby cokolwiek odkręcić.

Książę siedział po turecku w cieniu drzewa i patrzył się na mnie zmartwiony.

- Jak długo byłam nieprzytomna? - spytałam. Zaschło mi w gardle.

- Niedługo. Wyniosłem cię stamtąd. To był głupi pomysł, Ivy. Następnym razem ci nie ulegnę. Sam wiem najlepiej, co jest dla ciebie dobre. Nie powinnaś była tam wchodzić.

Patrzyłam się na jego zmartwioną, ale i złą twarz. Jonah był wściekły, że mi uległ, a ja byłam zła na siebie, że poprosiłam go o wejście do środka. Książę znał Egipt najlepiej i wiedział, co powinnam była poznać, a czego wolał uniknąć. Wiedziałam, że następnym razem mu zaufam i nie będę starała się wpłynąć na jego decyzję.

- Przepraszam, Jonah - wyszeptałam. Chciałam się podnieść, aby objąć go za szyję, ale zakręciło mi się w głowie i opadłam na jego ciało.

- Spokojnie, Ivy. Nie gniewam się na ciebie. Za mocno cię kocham, aby ci odmawiać, ale muszę znać granice - odpowiedział, gładząc mnie po włosach.

Leżałam na jego kolanach jeszcze przez chwilę, ale nagle zaczęło pochmurnieć. I to bardziej niż wcześniej.

- Powinniśmy wracać do pałacu, moja Ivy. Zanosi się na coś złego - stwierdził, unosząc głowę wyżej, aby przyjrzeć się ciemniejącym chmurom. Miałam nadzieję, że zdążymy wrócić do pałacu przed burzą.

Jonah wstał, a kiedy chciałam uczynić to samo, chłopak schylił się i mnie podniósł. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i pozwoliłam, aby zaniósł mnie do łodzi. W jego uścisku czułam się bezpiecznie. Dalej jednak było mi słabo po tym, co zobaczyłam w budowli.

Książę posadził mnie na drewnianej ławeczce w łodzi, a sam zajął się prowadzeniem jej. Siedziałam skulona, obejmując się ramionami. Jonah nic nie mówił, a ja sama nie miałam siły, aby zacząć rozmowę. Czułam się wyczerpana. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

Widok skazańców, którzy byli brutalnie torturowani, zmroził mi krew w żyłach. Nie znosiłam przemocy i byłam zdania, że znęcanie się nad kimś jest bezsensowne. Nie chciałam jednak mówić o tym Jonah, aby go nie zezłościć. Już się przekonałam, że prawa Egiptu stawiał ponad wszystko. Chciał żyć zgodnie z tradycją, a ja nie mogłam mu w tym przeszkodzić. W innym wypadku naruszyłabym historię, a wystarczyło to, że czułam się tutaj jak intruz.

Kiedy płynęliśmy przez Nil, robiło się coraz chłodniej. Nie sądziłam, że kiedyś będzie mi brakowało egipskiego słońca i upału, ale dzisiaj było wyjątkowo nieprzyjemnie. Chciałam znaleźć się w łóżku i przykryć narzutą. Jeśli obok siebie będę miała Jonah, nic mi się nie stanie. Byłam tego pewna.

Poczułam na skórze kropelki deszczu. Uniosłam głowę.

- To bardzo dziwne - rzekł jakby sam do siebie Jonah.

Na szczęście byliśmy już coraz bliżej pałacu. Kiedy chłopak dobił do brzegu, zaczęło wiać. Nie był to jednak lekki wiaterek, jaki znałam z Los Angeles, ale potężny wiatr, który zerwał się znikąd.

Soaking up the air - Jonah MaraisWhere stories live. Discover now