XX

212 15 3
                                    

Stałem na umownej linii startu. Dookoła otaczali mnie ludzie. Każdy z nich przepychał się, byleby tylko stać jak najbliżej i widzieć jak najlepiej. Każdy jeden chciał być świadkiem pierwszego wyścigu motocyklistów zorganizowanych przez Marco. Doskonale wiedzieli, iż przychodząc tutaj będą częścią niezapomnianych wydarzeń.

Od całej tej wrzawy oddzielała mnie jedynie warstwa kasku i myśli, które biegały w mojej głowie bardzo chaotycznie.

Nie miałem pojęcia kim byli mężczyźni z którymi rozmawiała Caroline, ani też dlaczego tak spokojnie dyskutowała z nimi na temat wypadku.

Postałem się maksymalnie skupić na wyścigu, gdyż Marco stanął właśnie między mną, a kierowcą Hondy. Spojrzałem jeszcze na mojego przeciwnika, lecz miał zakryta twarz, tak samo jak ja.

Skierowałem swój wzrok na drogę. Jedną z nóg położyłem na motor, a prawą ręką dodałem gazu, nadal stojąc w miejscu. Marco sprawdził czy jesteśmy gotowi, na co skinęliśmy mu głowami.

Usłyszeliśmy wystrzał pistoletu i natychmiast ruszyliśmy z miejsca.

Według wskazówek Marco mieliśmy się kierować tak jak pokazywał kierunek strzałek namalowanych na kontenerach.

Jechaliśmy łeb w łeb. Żadne z nas nie chciało odpuścić.

Kierowca Hondy był dobry, ale nie lepszy ode mnie. Dzięki temu poziom był wysoki, a ja mogłem sprawdzić swoje umiejętności na najwyższym poziomie.

Ścinaliśmy zakręty, śmy się jak najniżej podłoża się dało. Praktycznie nie używaliśmy hamulców.

Gdy wiedzieliśmy, że zbliżamy się już do mety, mój przeciwnik zaczął podjeżdżać tak blisko mnie, jak tylko było to możliwe.

Chciał, żebym zwolnił, lecz ja jedynie przyśpieszałem.

Nagle przed nami ujrzałem kontener przed którym położona była deska. Wiedziałem, że będą kłopoty.

W ciągu kilku sekund znaleźliśmy się przy niej, a mój przeciwnik bez żadnych skrupułów skręcił w moją stronę, myśląc, że przyhamuję zamiast wjechać po desce, by uniknąć zderzenia z nim.

Mylił się.

Przyśpieszyłem, po czym wjechałem po desce, by znaleźć się na górze kontenera. Pokonałem rząd ułożonych obok siebie kontenerów, tym samym zbliżając się do mety. Jechaliśmy równo, z tą różnicą, iż ja na górze, a on na dole.

Widziałem jak Marco i jego pomocnicy odsuwają tłum gapiów, wiedząc, że nie poddam się na półmetku.

Był pewny, że skoczę.

Miał rację.

Skoczyłem, przelatując nad kierowcą Hondy i pierwszy pokonując metę.

Czułem się wspaniale. Jak za dawnych lat. Wyczuwałem smak wolności. Takiej, którą można zasmakować tylko przez chwilę.

Czułem także lekkie wkurwienie na przeciwnika za to, że grał nieczysto. Lecz w zasadzie nie spodziewałem się jazdy bez łamania zasad. Mimo to, wiedziałem że on nie chciał tylko bym przegrał.

Chciał, żebym się z nim zderzył, lub wywrócił. Dlatego chciałem znać tożsamość mojego przeciwnika.

-Zdejmij kask-powiedziałem do niego, zakładając ręce na ramiona. W moim głosie można było wyczuć wkurwienie.

Na moje słowa, kierowca pokazał mi jedynie środkowy palec w wulgarnym geście.

-Powiedziałem, zdejmij kask-powtórzyłem stojąc tak blisko niego, iż tylko on mógł mnie usłyszeć.

Po chwili wypełnił moją prośbę, uśmiechając się wrednie i spoglądając mi w oczy.

Rozpoznałem go. I on o tym wiedział, bo jeszcze bardziej się uśmiechnął.

To on był jednym z mężczyzn, który stał obok Siergieja, gdy ten rozmawiał z Pericolosą.

Przypominał mi jeszcze kogoś, lecz nie mogłem go nigdzie dopasować.

-Rozpoznajesz mnie, co?-zadrwił sobie ze mnie.-Ale nie wiesz skąd? Biedny James-śmiał się jeszcze głośniej, lecz nikt inny poza nami nie mógł nic usłyszeć, gdyż staliśmy blisko siebie, a tłum głośno wiwatował.-Wiem, że podsłuchiwałeś naszą rozmowę. Nie umiesz się skradać-zrobił dłuższą przerwę.-Przekaż Pericolosie, że na jej miejscu poddałbym się i wykonał wszystkie polecenia Sokołowa- zakończy rozmowę i wsiadł na swój motocykl, po czym odjechał, bo nie miał już tu czego szukać. Wraz za nim odjechało auto Siergieja i jeszcze jeden samochód, zapewne należący do trzeciego mężczyzny.

-Wiedziałem, że skoczysz. To było zajebiste! Człowieku kierujesz tą maszyną jak prawdziwy mistrz. Majstersztyk. Już wiem, że zarobię na tobie trochę zielonych-nie mógł przestać mówić Marco, który rzucił się na moje plecy.-Musisz wziąć udział w kolejnych zawodach. Uszykuję cos jeszcze lepszego!-cieszył się jak małe dziecko.

-To ty postawiłeś tam tę deskę?-zapytałem.

-No wiesz...-podrapał się po karku chłopak.-To akurat nie ja, ale przyznaj, że wyszło nieźle. Ten skok był epicki!

Dalej już nie słuchałem chłopaka. Znowu nic nie rozumiałem. Skoro to nie była jego sprawka, to jaki cudem się ona tam znalazła? I co miały znaczyć słowa mojego przeciwnika, które miałem rzekomo przekazać Caroline? A przede wszystkim spokoju nie dawało mi to, skąd ja go znałem, oraz co do tego wszystkiego miał Sokołow?


Pomóż mi zrozumiećWhere stories live. Discover now