35. Anglia ma drugiego władcę

3.5K 431 59
                                    

♛♛♛♛♛

Harry

- Proszę wytrzymać jeszcze trochę - usłyszałem drżący głos przy sobie. - Już zaraz skończę.

- Nie jesteś medykiem, nie powinieneś się do tego dotykać - mruknąłem, po chwili krzycząc z bólu.

Zacisnąłem mocno szczękę, próbując wytrzymać palący ból. Nie było to wcale łatwe, skoro moją ranę opatrywał zwykły stajenny. Niestety nikogo lepszego nie miałem pod ręką, a chciałem jak najszybciej wracać na pole bitwy. Walka wciąż trwała, a ja siedziałem bezczynnie. Nie mogłem darować ojcu tego, że do niej dopuścił. Na pewno dałoby się bezkrwawo  załagodzić konflikt, a tymczasem dziesiątki ludzi oddało swoje życia. Dla mnie narodowość nie miała znaczenia.  To, że wrogowie wytłukli prawie całe oddziały francuskie wywołało u mnie złość.

- Proszę nie ruszać tym ramieniem, naprawdę się staram - powiedział blondyn, sprawnie operując igłą, którą zszywał moją rękę.

- Pośpiesz się - dodałem tylko, zamykając oczy.

- Wasza Wysokość nie powinien brać udziału w tej walce - nieśmiało podsunął swoją myśl. - Lepiej będzie, kiedy tu Pan zostanie.

- Jak śmiesz mówić mi, co powinienem robić?! - gwałtownie odwróciłem się przodem do niego, chcąc uderzyć.

Jednakże moja ręka nie dosięgnęła policzka chłopaka. Blondyn zacisnął mocno oczy, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie, oczekując na ból. Jednak się go nie doczekał. Cofnąłem uniesioną rękę i położyłem na swoim udzie.  Westchnąłem, powoli się uspokajając. Ostatnie wydarzenia nie działały na mnie za dobrze. Ciągle gdzieś się spieszyłem, wszyscy mnie irytowali, każdy wymagał ode mnie, bym wydawał rozkazy, pomimo iż sam już nie wiedziałem co robić. Ale przecież byłem królem, nie mogłem tak zwyczajnie  nie wiedzieć.

- Przepraszam - wyszeptałem ledwo słyszalnie. - Ja po prostu...

- To ja przepraszam, Wasza Wysokość - odparł, nie ważąc się unieść wzroku wyżej niż ze swoich kolan. - Zamilknę.

- Muszę tam wrócić, Niall - dodałem, przypominając sobie imię sługi. - Dużo ludzi zginęło w tej walce, a pozostali zaczynają  wątpić w wygraną. Nie chcę, by myśleli, że jestem tchórzem. Nie mogę zostać, ktoś musi ich poprowadzić.  Gdy tylko to wygramy, wszelkie konflikty powinny zniknąć.

- Jeśli ty zginiesz, Panie, królestwo pozostanie bez króla - dodał niepewnie, kończąc zaszywanie rany.

- Anglia ma drugiego władcę,  nie zapominaj - odparłem. - Louis sobie poradzi. Tak samo jak w tej chwili, gdy  dobrze sobie radzi beze mnie.

Blondyn tym razem nic nie powiedział. Skończył swoją pracę i przez chwilę oceniał efekt. Nici wydawały się być solidne. Pomimo tego, Niall owinął wokół mojego ramienia bandaż i prosił, bym je oszczędzał.  Kiedy już skończył, podszedł do misy z wodą, by umyć swoje ręce brudne od mojej krwi. Ja w dalszym ciągu siedziałem na posłaniu w swoim namiocie. Podziękowałem słudze za opatrunek, choć jeszcze niedawno odprawiłbym go bez żadnego zbędnego słowa.

Zdrową ręką sięgnąłem po miecz, który schowany stał oparty o moje udo. Zacisnąłem dłoń na jego rękojeści i lekko podniosłem, czując znajomy ciężar. Dwie godziny temu to właśnie on został wytrącony z mojej dłoni, podczas starcia. Teraz już został wyczyszczony z błota i krwi, z którymi zmieszał się podczas upadku na ziemię.

- Co cię łączy z Liamem? - zapytałem nagle, ciekaw reakcji chłopaka.

Ta sprawa nie dawała mi już spokoju od dłuższego czasu. Teraz, sądząc po rekcji blondyna już wiedziałem, że Niall nie uważał Lima za zwykłego rycerza, któremu przygotowuje wierzchowca do podróży. Sługa przerwał mycie rąk i zastygł w bezruchu. Dopiero po chwili się opamiętał i powrócił do wcześniej wykonywanej czynności, dokładnie wymywając brud spomiędzy palców. Kiedy przez długi czas nie ruszył się z miejsca, ciężko westchnąłem.

- Podejdź tu, chcę porozmawiać - powiedziałem już zirytowany.

- Nie widuję sir Liama - zaprzeczył od razu. - Od tamtego czasu, kiedy...

- Zamknąłem cię w lochu, zgadza się? - chciałem się upewnić, a blondyn pokiwał głową. - Ale to nie jest prawda, mam rację? Mój przyjaciel cię bardzo lubi, ale... ty jesteś tylko sługą, a on rycerzem. Zawróciłeś mu w głowie, on darzy cię silniejszym uczuciem, które nie miało prawa zaistnieć.

- Sir Liam jest bardzo odważnym rycerzem - zgodził się. -  Proszę mi wybaczyć, powinienem doglądać koni.

- Zaczekaj, chciałem jeszcze powiedzieć, że Liam jest moim najlepszym przyjacielem, nie chcę, by  mnie znienawidził, więc to co między wam jest, mnie nie dotyczy i...

Gdy miałem kontynuować, usłyszeliśmy głośne krzyki. Ktoś podniósł alarm. Na zewnątrz słychać było tętent kopyt koni jak i samo ich rżenie. Ludzie poza namiotem biegali jak szaleni. Coś tu nie pasowało. Linia walki nie miała prawa podejść aż tak blisko nas. Nasz obóz znajdował się kilkaset metrów od centrum bitwy. Czy to możliwe, że wrogowie  przedarli się przez nasze oddziały? Jeśli pokonali wszystkich naszych ludzi, tu została zaledwie namiastka oddziału, głównie ranni.

Zerwałem się z posłania, ściskając miecz w ręku i ruszyłem w stronę wejścia do namiotu. Wychyliłem się i rozejrzałem po okolicy. Światło dawały jedynie pochodnie i rozpalone ogniska. Z kilku stron dobiegały odgłosy walki, brzdęk mieczy, krzyki konających. To nie mogło dziać się naprawdę.  Przy moim boku po chwili zjawił się Niall. Strach gościł na jego twarzy. Starałem się coś wymyślić, co pozwoli pokonać najeźdźców, ale nic nie przychodziło mi do głowy. To sługa zadziałał najszybciej.  Nawet nie zdążyłem się odezwać. W zasięgu mojego wzroku dostrzegłem konia.

Kiedy przebiegało przed nami spłoszone zwierzę, stajenny chwycił je mocno za wodze, zmuszając tym do zatrzymania. Jednak wcale nie było to proste, gdyż palące się namioty i krzyki tylko straszyły wierzchowca, przez co się wyrywał.

- Niech Wasza Wysokość wsiądzie! - zawołał, unikając rozdeptania przez poruszające się nerwowo zwierzę.

- Trzeba zawiadomić królestwo o klęsce i przygotować ich na kolejne ataki! - przekrzykiwałem dochodzące zewsząd odgłosy. - Zawieziesz tę wiadomość do mojego ojca, wsiadaj i nie oglądaj się do tyłu.

- Ależ Wasza Wysokość...

- To rozkaz! - krzyknąłem. - Nie dam rady z tym ramieniem przebyć tak długiej podróży, skoro liczy się czas. Nie szczędź konia i nie daj się zabić.

Blondyn po raz ostatni na mnie spojrzał, wciąż nie mogąc wyjść z szoku. Przez chwilę wahał się, tocząc w głowie bitwę z własnymi myślami. W końcu szybko dosiadł wierzchowca, odbierając ode mnie wodze. Wbił pięty w boki konia i ruszył, manewrując pomiędzy namiotami, których jeszcze nie dosięgnął język ognia. Drobna postać skulona na grzbiecie zniknęła za drzewami. Byłem pewien, że nikt go nie zauważył. Nasi wrogowie skupieni byli na walce, w której mieli ogromną przewagę przez element  zaskoczenia.

Sam nie marnowałem więcej czasu. Wydobyłem miecz i ruszyłem na pierwszego przeciwnika, który wyłonił się zza namiotu. Do moich uszu dobiegł szczęk ostrzy, kiedy miecze się skrzyżowały. Odepchnąłem napastnika, mimowolnie cofając się do tyłu z chwilą, gdy ten zamierzył się po raz kolejny.

♣♣♣♣♣

Witajcie, kadeci!

Jak mijają wam święta?

Macie na Sylwestra jakieś ambitne plany?

Kto był w tym roku grzeczny i dostał od Mikołaja prezent? O.O

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

A Blind Prince ~Larry ✔Where stories live. Discover now