LARA
Kiedy zobaczyła rodziców Esme, wiedziała już, co to oznacza.
Była już wtedy porządnie zmęczona, a usta wypełniał jej nieco zużyty śmiech. Jadła ciastko, Layton trzymał ją za rękę. Właściwie, nieco ją to dziwiło – rzadko okazywał jej w jakikolwiek sposób uczucia publicznie – ale wywoływało lekki uśmiech czający się w kącikach ust. Zmierzch zapadł już jakiś czas temu; Gabrielle potem powiedziała jej, że państwo Karimi musieli wejść do altany już znacznie wcześniej, najwyraźniej rozmawiali całkiem sporo z panną Carman albo Lockwoodami. Lara ich wtedy nie zauważyła, zbyt zajęta spędzaniem czasu z przyjaciółmi, znajomymi, znajomymi znajomych, Laytonem i Esme. Wciąż najbardziej Esme, ciągle odpychając myśl o tym, że zostały im już nie godziny, a raczej minuty. Jednak bardzo długo pamiętała moment, w którym rodzice dziewczyny pojawili się tak blisko nich wszystkich, podążając w ich stronę. Ten wieczór, każdy moment, kiedy z całych sił próbowała tworzyć wspomnienia, nie myśląc o nich jako o wspomnieniach, jako o ostatnich chwilach – to wszystko pękło jak bańka mydlana, a myśl, którą tak bardzo próbowała schować przed samą sobą, wynurzyła się z jej umysłu, zalewając go powodzią.
Puściła rękę Laytona i poderwała się z krzesła, na którym siedziała. Nie musiała nic wyjaśniać chłopakowi, wiedział, co się dzieje. Również wstał, kładąc dłoń na jej ramieniu.
― Lara, czy chcesz, żebym tam poszedł z tobą?
Jedno krótkie pytanie rozdarło ją jak kartkę. Wiedziała, że to pożegnanie z przyjaciółką – chciała, by Esme czuła, że jest tam w stu procentach dla niej – ale potrzebowała jakiejś podpory. A obecnie jej najstabilniejszą podporą był właśnie on, ten chudy chłopak z poważną twarzą i ciepłymi dłońmi.
Ciągle nie powiedziała mu o ojcu. Powie, kiedy przyjdzie czas – doskonała wymówka, jak na razie.
Popatrzyła na niego, starając przekazać mu bez słów, że wypełnia ją wdzięczność za jego prostą troskę o nią, za zrozumienie jej poplątanych emocji, że bez niego wypadłaby z cienkiej linii normalnego życia niczym pozbawiona grawitacji.
― Poczekasz tu na mnie momencik?
Podeszła do rodziców Esme, czując się jak w dziwnym śnie, jakby podłoga zapadała się pod jej krokami. Sama Turczynka w tej chwili stała obok Grace i Mortimera, zastygła w pół kroku.
― Dobry wieczór ― bąknęła Lara. ― Przyszli państwo... zabrać Esme? Na lotnisko?
Matka dziewczyny pokiwała głową.
― Bardzo się cieszymy, że tak się świetnie bawicie, ale na nas już czas.
― Za ile muszą państwo wyjechać?
Ojciec Esme zerknął na zegarek.
― Najpóźniej za jakieś... cóż, dwadzieścia minut.
Żołądek Lary ścisnął się w węzeł gordyjski. Dwadzieścia minut. Dobra, szybko, Lockwood, organizuj się.
― Halo, wszyscy, słuchajcie! ― zawołała, starając się mówić jak najgłośniej. ― Esme wyjeżdża za dwadzieścia minut, więc jeśli ktoś chce się z nią pożegnać, to tylko teraz!
Wspólnie zebrali wszystkie rzeczy dziewczyny i wyszli na dwór. Oczy malarki zaszkliły się, gdy zobaczyła, jak wiele gości ustawia się w kolejkę prowadzącą do niej. Lara nie chciała przeszkadzać, chciała pozwolić każdej z tych osób na krótki moment z Esme, nawet jeśli większość jej nie znała. Usiadła więc z boku, na trawniku, obserwując, jak ludzie ofiarowują ciepłe słowa tej drobnej osobie, którą kiedyś postanowiła uratować. Pewnie większość z nich nie potrafiła odczytać z twarzy dziewczyny tych emocji widzianych przez Larę, ale Kanarki potrafiły. I Layton chyba też. Usiadł obok rudowłosej, przyglądając się razem z nią, jak każdy z gości podarowuje małą kroplę wody komuś, kto całe życie spędził na pustyni wewnątrz siebie.
YOU ARE READING
Lonely Hearts Club
Teen FictionGabrielle lubi uwieczniać chwile, ale nie lubi uciekać przed wspomnieniami, co i tak robi cały czas. Lara lubi oczy pewnego chłopaka z ławki przed nią, ale nie lubi świadomości, że on nie lubi jej. Całej. Esme lubi chmury, ale jeszcze bardziej lubi...