22. Pozdrowień ciąg dalszy

1.3K 261 25
                                    


LARA

Spotkanie redakcji dobiegło końca. Wszystko wydawało się boleśnie prozaiczne, zwyczajne – Coral jak zwykle kleiła się do Cade'a, Gabrielle ignorowała wszystkich, ale już bez typowej dla siebie lekkiej arogancji. Tak, to wydawało się zwyczajne, światy, niepowiązane bezpośrednio z Larą, zapieczętowane portale, na pierwszy rzut oka wyglądały na spokojne. Za to światy Lary pulsowały emocjami – jak zwykle zresztą. Jednak dzisiaj wyczuwała, że jest jeszcze dziwniej niż zwykle.

Miała wrażenie, jakby ktoś przyszedł i zastąpił Esme, z którą już zaczęła się zaprzyjaźniać. W jej miejsce oddał tę biedną, przerażoną dziewczynkę z ogromnym bólem w oczach, skrępowaniem w ruchach, bez głosu. Poczuła tak wyraźną zmianę, nie mogła tego pominąć. Kiedy wychodzili już z sali, podeszła do niej i zapytała:

- Coś się stało?

Jej ogromne oczy mówiły, krzyczały z całych sił: „nawet nie wiesz, jak bardzo coś się stało". Lara poczuła, jak coś, blisko jej płuc, zaciska się mocno.

- Czy ona... ta dziewczyna... znowu coś ci zrobiła? Coś mówiła? – w każdym jej słowie odbijało się skrępowanie, jak drzewa odbijające się w tafli wody.

Nie musiała kiwać głową. Wystarczyła pustka i wszechogarniająca ciemność w jej oczach.

Dziewczyna poczuła, jak całą ją, od czubka głowy aż po końcówki palców u nóg, wypełnia gorący gniew.

- Nienawidzę takich ludzi. Pożałuje – zapowiedziała.

- To nic takiego – nagle usłyszała cienki, drżący na wietrze głos Esme.

- Jak to nic takiego? Ona sprawia, że nie czujesz się bezpieczna. Ona krzywdzi cię dla rozrywki.

- Niektórzy po prostu – wymamrotała coś niewyraźnie Turczynka.

- Co? Możesz powtórzyć? – szły szkolnym korytarzem w stronę szatni. Było tak pusto, w piątki wszyscy kończyli wcześnie.

- Niektórzy po prostu potrzebują energii, którą wysysają z innych. To nie ich wina, urodzili się tacy i nic na to nie poradzą. Tak podobnie jak ja. – Była taka spokojna, taka obojętna, jakby zupełnie jej to nie obchodziło, że ktoś się nad nią znęca.

- To jest ich wina. Nikt się taki nie rodzi – broniła swojej tezy Lara.

Esme wzruszyła ramionami, ale widać było, że nie przyjęła jej słów do siebie.

- Okej, czyli spotykamy się jutro? – zapytała zrezygnowana rudowłosa.

- Dobrze.

Lara skręciła do szatni, by zabrać kurtkę. Po chwili zorientowała się, że dziewczynka najwyraźniej rozpłynęła się w powietrzu. Przypomniał się jej dziwny sen, w którym Esme była cudotwórczynią, ratowała światy. Przypomniało jej się oślepiające światło, które wydostało się z jej oczu. Szybko przegnała ten obraz spod powiek.

W szatni zobaczyła Laytona. Patrzył na nią wzrokiem pełnym nierozwiązanych zagadek, z lekko drwiącym uśmieszkiem. Poczuła, jak jej kości się kurczą.

- Jesteś pewny, że twój dział jest gotowy? – zapytała z mocno bijącym sercem, wyjmując cienki płaszcz Jasmine z szafki.

- Tak, jestem – odpowiedział. – Dziękuję za pozdrowienia, tak w ogóle.

- Och, jest za co – rzuciła. Ta głupawa riposta należała do jej ulubionych i nie mogła się od niej odzwyczaić. Layton parsknął śmiechem.

- Pozdrów ode mnie swoją armię.

- Dobrze, pozdrowię.

Stali naprzeciwko siebie, a powietrze falowało od dziwnego napięcia.

- Wiesz może, gdzie podziewa się Mortimer? – zmienił nagle temat. – Miał dzisiaj na mnie zaczekać.

- Widziałam go, jak wychodził z Delią i Elly – odparła.

- Czyli zapomniał. Znowu – westchnął.

- Ojejku – skrzywiła wargi w drwiącym współczuciu.

- Niektórzy ludzie tak łatwo zapominają – powiedział nagle Layton.

- Cóż, ja nie zapominam – oznajmiła Lara, wychodząc z szatni.

___________________________________________________________________

[[w drugiej, lepszej wersji lhc na pewno nie będzie tego rozdziału]]

Lonely Hearts ClubWhere stories live. Discover now