115. Zawilce

508 96 11
                                    

ESME

Zazwyczaj ludzie nie wiedzą, gdy są w danym miejscu po raz ostatni, robią coś po raz ostatni coś robią, kogoś widzą – zazwyczaj tego żałują. Zastanawiała się, czemu. Czy zrobiliby coś inaczej, gdyby mieli taką świadomość? Na ile to byłoby szczerze i co miałoby to ułatwiać?

Ona sama myślała, że byłoby jej łatwiej, gdyby nie wiedziała.

Czuła się zobowiązana do czegoś, ale nie była pewna, co właściwie powinna uczynić. Cały dzień to słowo tłukło jej się echem po myślach – ostatni – ostatni raz siedziała w tej ławce, ostatni raz poszła do automatu kupić sok pomarańczowy, ostatni raz rozmawiała z nauczycielką matematyki, ostatni raz szła z Taneshą do stołówki, ostatni raz spędzała długą przerwę na dziedzińcu z Kanarkami. Starała się jeszcze nie myśleć o wszystkich „ostatnich razach" związanych z nimi, odkładała to na później i później, łudząc się, że wtedy niepokój zmaleje, a w głębi duszy zdając sobie sprawę, że ma na myślenie o tym całą wieczność, nieznośną jak długi, duszny dzień. Coś w niej krzyczało – zrób coś, zapamiętaj każdą sekundę, nie zostawiaj tak uchylonych drzwi, nie zamykaj tego tak zwyczajnie.

Oczywiście, Kanarki zrobiły wszystko, by ten dzień był jak najmniej zwyczajny. Wymknęli się z nią poza teren szkoły, żeby poczuć się „młodymi buntownikami", Gabrielle wzięła z domu masę dobrego jedzenia, które nie omieszkali skonsumować na korytarzu i podzielić się z każdym, kto chciał. Lara za to miała dzisiaj ogromną, zieloną chustę, z której zrobiła prowizoryczny koc i proszę, piknik gotowy. Haider nieustannie ich rozśmieszał, a Elly nie wiadomo skąd znalazła malutki bukiecik drobnych, białych kwiatków i jej podarowała – obiecała sobie, że je zasuszy. Delia ciągle robiła im zdjęcia, jakby chciała przedłużyć tę chwilę fotografiami. Dużo wspominali – opowiadali sobie historie, które znali, bo przeżyli je razem, ale chcieli usłyszeć je jeszcze raz. Słysząc, jak jej przyjaciele spierają się, kiedy dokładnie w Operacji Paproć pojawił się Anselm albo jak to właściwie było z Larą uciekającą z domu, by przekazać pendrive Grace, czuła się jak mieszkanka różnych rodzajów światła – tego ciepłego, gęstego, pełnego nostalgicznego szczęścia, przekłuwanego co jakiś czas ostrym laserem świadomości. Jakaś część niej chciała przeżyć ten dzień zupełnie zwyczajnie, ale doceniała wszystko, każdą najdrobniejszą rzecz, którą robili – byli tak szczerzy i dobrzy, ich istnienie ściskało jej gardło.

Och, jak będzie za nimi tęsknić. Za ich wspólnym czasem, głupimi kłótniami, mnóstwem prywatnych żartów, obrażaniem się o głupoty, tylko po to, by zaraz się pogodzić, wyprawami, milionem planów nie do zrealizowania. Rozmawiając z nimi tego ostatniego dnia, opowiadając jakąś historię, zaśmiewając się do utraty tchu, poczuła tak wyraźnie, że jest ich c z ę ś c i ą. A oni byli częścią jej – to oni stworzyli ją taką, jaka była. Wlali w nią światło samym swoim byciem, byli jak gwiazdozbiór wskazujący drogę do domu.

Dzień minął zbyt szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Miała wrażenie, że wskazówka zegara wręcz biegnie, ściga się z nią, kpi z niej, gdy siedziała na ostatniej lekcji, oczekując zbliżającego się dzwonka. W pewnym momencie, kiedy akurat pochłaniało ją kontemplowanie intensywnie pomarańczowych butów jakiejś dziewczyny, kontrastujących z niebieską ścianą, poczuła, że ktoś stuka ją w ramię.

― Ostatni dzień, prawda?

Tanesha patrzyła na nią z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. Wiedziała, dzisiaj paru nauczycieli o tym wspomniało, doskonale wiedziała.

― Tak ― spuściła wzrok ― wszystkie egzaminy zdane, wszystkie sprawy zamknięte. Lada chwila wyjazd.

― Dziwne ― oświadczyła Tanesha, a ona popatrzyła na nią, zaskoczona nieco jej tonem i zachowanie. ― Dziwnie mi jakoś o tym myśleć. Trudno mi sobie wyobrazić to miejsce bez ciebie. Zostawiasz mnie samą wśród bezmyślnych pustaków.

Lonely Hearts ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz